— O co pan oskarży naszego aresztanta, sierżancie? — zainteresował się Sam.
— Próba ataku na strażnika. Widziałeś te noże.
— Ale za to pan go kopnął.
— Słusznie, zapomniałem. No to dołożymy mu jeszcze stawianie oporu podczas zatrzymania.
Znowu śmiechy. My, którzy sądzimy, że wkrótce zginiemy, potrafimy się śmiać ze wszystkiego.
Co za banda… Znam was dobrze, panowie. Szukaliście spokojnego życia i emerytury, nie lubicie się spieszyć, bo przecież niebezpieczeństwo może nadal czekać, kiedy dotrzecie na miejsce, a najgorsze, czego się dotąd spodziewaliście, to jakiś hałaśliwy pijak albo wyjątkowo uparta krowa. Większość z was nie jest nawet gliniarzami, nie w głębi duszy. W morzu przygody żerujecie w przydennym mule.
A teraz mamy wojnę… i wy stoicie pośrodku. Po żadnej ze stron. Jesteście małą, głupią bandą mundurowych. Jesteście poniżej pogardy. Ale uwierzcie mi, chłopcy — wzniesiecie się.
Przez minutę czy dwie na ulicy Morficznej panował spokój. Nic się nie poruszało, nic się nie działo.
Potem zza rogu wyjechała kareta, wyjątkowo elegancka i zaprzężona w dwa konie. Oświetlały ją pochodnie, a kiedy podskakiwała na nierównym bruku, zygzakujące płomienie pozostawiały jakby krótkotrwałe smugi w powietrzu i sprawiały wrażenie zamglonych.
O ile w ogóle coś ujawniały, to sugestię, że kareta ma barwę fioletu. I że osiada dość ciężko na kołach.
Zatrzymała się przy następnych drzwiach za tymi, gdzie Vimes dokonał aresztowania. Vimes, który uważał, że sporo wie o byciu cieniem, byłby zdumiony, widząc, że dwie ciemne sylwetki wychodzą z ciemnej wnęki i stają w świetle pochodni.
Drzwi karety się otworzyły.
— Niezwykłe wieści, droga pani — oznajmił jeden z cieni.
— Bardzo dziwne wieści, kochaniutka — dodał drugi.
Oba cienie wspięły się do powozu, który szybko odjechał.
Vimesowi zaimponowało sprawne działanie strażników na posterunku. Przecież nie wydawał im żadnych rozkazów.
Gdy tylko powóz wtoczył się na dziedziniec, Wiglet ze Scuttsem zeskoczyli i zamknęli bramę. Wewnątrz Colon i Waddy zatrzasnęli okiennice. Waddy poszedł do zbrojowni i wrócił z naręczem kusz. Wszystko to działo się szybko i — jak na tych ludzi — sprawnie.
Vimes szturchnął swoje młodsze ja.
— Zrób kakao, mały — poprosił. — Nie chcę stracić przedstawienia. Usiadł przy biurku i oparł nogi o blat. Tymczasem Colon zamknął drzwi, a Waddy założył sztabę.
Tak się teraz dzieje, myślał, ale przedtem działo się inaczej. Tym razem spiskowcy z Morficznej zwiali. Nie wpadli w zasadzkę w czasie spotkania. Nie było starcia. Na widok tylu glin musieli się śmiertelnie przerazić. Zresztą nie byli specjalnie groźni — zwykli krzykacze, obiboki i gapie, ludzie, którzy stoją w tłumie za tym biednym durniem, co to jest ich przedstawicielem, krzyczą: „Tak, dobrze mówi!”, a potem pryskają w boczne uliczki, kiedy tylko stróże prawa zaczynają się zachowywać bardziej stanowczo. Ale niektórzy zginęli w tej zasadzce, niektórzy walczyli, a potem jak zwykle jedno zdarzenie prowadziło do następnego… A tym razem żadnej zasadzki nie było, bo jakiś sierżant narobił hałasu…
Dwie różne teraźniejszości. Jedna przeszłość. I jedna przyszłość.
Nie wiem, co stanie się potem.
Jednak mogę się domyślić.
— Brawo, chłopcy — powiedział, wstając. — Wy skończcie blokować nas wewnątrz, a ja pójdę i powiem staremu, co się dzieje.
Wspinając się na schody, słyszał za plecami zdziwione pomruki. Kapitan Tilden siedział przy biurku, wpatrzony w ścianę. Vimes zakaszlał głośno i zasalutował.
— Mieliśmy drobne… — zaczął.
I wtedy Tilden zwrócił ku niemu swą poszarzałą twarz. Wyglądał, jakby zobaczył ducha, i jakby to było w lustrze.
— Też o tym słyszeliście?
— Sir?
— Zamieszki na Siostrach Dolly — wyjaśnił Tilden. — Ledwie parę godzin temu.
Jestem za blisko, pomyślał Vimes, gdy dotarł do niego sens tych słów. Wszystkie te zdarzenia były tylko nazwami, zdawało się, że następowały prawie równocześnie. Siostry Dolly, tak… Zebrał się tam spory tłum napaleńców…
— Porucznik ze Straży Dziennej wezwał wojsko — ciągnął Tilden. — Do czego miał odpowiednie uprawnienia. Oczywiście.
— Który regiment? — zapytał Vimes dla zachowania pozorów. Nazwa była przecież w podręcznikach historii.
— Średnich Dragonów lorda Venturiego, sierżancie. Ten, w którym kiedyś służyłem.
Zgadza się, pomyślał Vimes. A kawaleria jest doskonale wyszkolona do kontroli cywilnego tłumu.
— I tego, no… było kilka… ehm, przypadkowych ofiar…
Vimesowi zrobiło się żal starego żołnierza. W rzeczywistości nigdy nie udowodniono, że wydano komuś rozkaz szarżowania na tłum, ale czy to ma znaczenie? Konie napierają, ludzie nie mogą się cofnąć z powodu ścisku za nimi… Dziecku aż nazbyt łatwo jest puścić dłoń opiekuna…
— Ale należy uczciwie zaznaczyć, że obrzucono oficerów różnymi obiektami, a jeden żołnierz został poważnie ranny.
Czyli wszystko w porządku, pomyślał Vimes.
— Jakie to były obiekty, sir?
— Owoce, jak rozumiem. Choć między nimi mogły się też znaleźć kamienie. — Vimes zauważył, że Tildenowi drży dłoń. — O ile mi wiadomo, rozruchy wybuchły z powodu cen chleba.
Nie. Protest dotyczył cen chleba, poprawił wewnętrzny głos Vimesa. Rozruchy to coś, co wybucha, kiedy ogarnięci paniką ludzie zostają ściśnięci między idiotami na koniach a innymi idiotami, którzy wrzeszczą „Tak, dobrze mówi!” i usiłują przecisnąć się do przodu, natomiast wszystkim tym rządzi dureń, któremu doradza maniak z metalową linijką.
— W pałacu panuje opinia — dodał wolno Tilden — że elementy rewolucyjne mogą zaatakować posterunki straży.
— Naprawdę, sir? Dlaczego?
— Bo tak się zwykle zachowują.
— Chcę poinformować, sir, że nasi ludzie właśnie zamykają okiennice i…
— Róbcie, co uznacie za konieczne, sierżancie. — Tilden machnął dłonią, w której trzymał nabazgrany list. — Nakazano nam dbać o przestrzeganie przepisów godziny strażniczej. To jest podkreślone.
Vimes milczał przez moment, nim się odezwał. Zdusił pierwszą nasuwającą się odpowiedź i rzucił jedynie:
— Bardzo dobrze, sir.
Po czym wyszedł.
Tilden nie był złym człowiekiem; musiały nim bardzo wstrząsnąć ostatnie wieści, inaczej nie wydałby tak głupiego i niebezpiecznego rozkazu. „Róbcie, co uznacie za konieczne”… Taki rozkaz przekazany komuś skłonnemu do paniki na widok grupy ludzi wymachujących pięściami daje w efekcie masakrę na Siostrach Dolly.
Zszedł po schodach. Oddział stał wokół z nerwowymi minami.
— Więzień w celi? — zapytał Vimes.
Kapral Colon przytaknął.
— Tajest, sierżancie. Ryjek mówił, że na Siostrach Dolly…
— Wiem. A teraz to, co uważam za konieczne. Zdejmiecie okiennice i sztabę, zostawicie drzwi otwarte i zapalicie wszystkie lampy. Dlaczego nie pali się ta niebieska nad wejściem?
— Nie wiem, sierżancie. Ale co będzie…
— Zapalcie ją, kapralu. A potem razem z Waddym staniecie na straży na zewnątrz, tak żeby było was widać. Jesteście przyjaźnie nastawionymi chłopakami z tej okolicy. Zabierzcie dzwonki, ale… i chcę, żeby to było całkiem jasne… żadnych mieczy. Zrozumiano?