Vimes patrzył prosto przed siebie.
— I kogo to obchodzi, skąd się tu wziął? — rzuciła madame w powietrze. — Moglibyśmy przyjąć pogląd, że wreszcie pojawił się człowiek, który rzeczywiście może objąć Straż Miejską.
Pierwsza myśl, która jak szampan zaszumiała Vimesowi w głowie, brzmiała: Na wszystkie demony, mógłbym to zrobić! Wykopać Swinga, awansować paru porządnych sierżantów…
Druga myśl mówiła: W tym mieście? Pod Snapcase’em? Teraz? Bylibyśmy tylko jeszcze jednym gangiem.
A trzecia myśl podpowiadała: To szaleństwo! To nie może się zdarzyć. To się nigdy nie zdarzyło. Chcesz wrócić do domu, do Sybil.
Myśli numer jeden i dwa ustąpiły miejsca trochę zawstydzone, mrucząc: Tak, racja… no pewnie, Sybil… jasna sprawa… przepraszamy… Aż całkiem zamilkły.
— Zawsze miałam talent do zauważania obiecujących ludzi — ciągnęła madame, gdy Vimes wciąż wpatrywał się w pustkę.
Czwarta myśl uniosła się w mroku niczym jakiś paskudny stwór z głębin.
Nie pamiętałeś o Sybil przed myślą numer trzy, szepnęła.
Zamrugał.
— Wie pan, czego potrzeba miastu… — zaczęła madame.
— Chcę wrócić do domu — powiedział Vimes. — Mam zamiar wykonać tę robotę, którą mam przed sobą, a potem wracam do domu.
— Są tacy, którzy powiedzą, że jeśli nie jest pan z nami, to jest pan przeciw nam.
— Z wami? W jakiej sprawie? Jakiejkolwiek? Nie! Ale nie jestem też z Winderem. Nie powinienem być z nikim. I nie biorę łapówek. Nawet jeśli Sandra zacznie mi grozić muchomorem!
— O ile pamiętam, to był grzybek. Ojej… — Dama rzuciła mu uśmiech. — Jest pan nieprzekupny?
No nie, znów się zaczyna, pomyślał Vimes. Dlaczego musiałem czekać aż do małżeństwa, żeby stać się dziwnie atrakcyjny dla kobiet mających władzę? Dlaczego nie spotkało mnie to, kiedy miałem szesnaście lat? Wtedy mógłbym skorzystać…
Próbował spojrzeć ponuro, ale chyba tylko pogorszył sytuację.
— Spotkałam kilku nieprzekupnych mężczyzn — stwierdziła madame Maserole. — Zwykle giną okropną śmiercią. Widzi pan, świat dąży do równowagi. Człowiek skorumpowany w dobrym świecie, dobry człowiek w skorumpowanym świecie… równanie wygląda tak samo. Świat nie traktuje dobrze tych, którzy nie stają po żadnej ze stron.
— Lubię środek — oświadczył Vimes.
— To daje panu dwóch wrogów. Jestem zdumiona, że stać pana na tylu z pensji sierżanta. Proszę pomyśleć, z czego pan rezygnuje.
— Myślę. I nie będę pomagał ludziom ginąć tylko po to, żeby jednego durnia zastąpić innym.
— W takim razie drzwi są za panem, sierżancie. Bardzo żałuję, że nie udało się nam…
— …ubić interesu?
— Chciałam powiedzieć: osiągnąć obustronnie korzystnego porozumienia. Jesteśmy niedaleko od pańskiego posterunku. Życzę panu… szczęścia.
Skinęła w stronę drzwi.
— Co za szkoda — powiedziała i westchnęła.
Vimes wyszedł w deszczową noc, przeniósł ciężar ciała z nogi na nogę, po czym wykonał kilka eksperymentalnych kroków.
Róg Łatwej i Kopalni Melasy. Połączenie płaskich kamieni i starych cegieł. Tak…
Poszedł do domu.
Madame jeszcze przez chwilę wpatrywała się w zamknięte drzwi. Potem odwróciła się, kiedy zamigotały płomyki świec.
— Naprawdę jesteś dobry — powiedziała. — Jak długo już tu stoisz?
Havelock Vetinari wynurzył się z cienia w kącie. Nie miał na sobie oficjalnej czerni skrytobójców, ale luźny strój w… właściwie w żadnym normalnym kolorze, tylko w nieokreślonych odcieniach szarości.
— Jestem tu dostatecznie długo — oznajmił i rozsiadł się w fotelu, który opuścił Vimes.
— Nawet Ciotki cię nie zauważyły?
— Ludzie patrzą, ale nie widzą. Sztuka polega na tym, żeby pomóc im nic nie widzieć. Ale myślę, że gdybym nie stanął z tyłu, Keel by mnie zauważył. On się wpatruje w cienie. Interesujące.
— Jest bardzo gniewnym człowiekiem.
— A ty rozgniewałaś go jeszcze bardziej, pani.
— Sądzę, że uzyskasz swoje działania odciągające — rzekła madame.
— Ja też tak sądzę, pani.
Madame schyliła się i poklepała go po kolanie.
— Widzisz? Twoja cioteczka myśli o wszystkim… — Wyprostowała się. — Lepiej pójdę zająć czymś gości. Jestem bardzo zajmującą osobą. Jutro wieczorem lord Winder nie będzie miał wielu przyjaciół. — Wychyliła swój kubek szampana. — Doktor Follett to czarujący mężczyzna, nie sądzisz? Nie wiesz, czy to jego własne włosy?
— Nie szukałem okazji, by sprawdzić — odparł Havelock. — Czy on próbuje cię upić?
— Tak — przyznała madame. — Nie można go nie podziwiać.
— Podobno umie grać na lutni.
— Fascynujące.
Madame ułożyła usta w szczery uśmiech radości i otworzyła podwójne drzwi po drugiej stronie pokoju.
— Och, doktorze — powiedziała, wchodząc w obłok dymu. — Może jeszcze odrobinkę szampana?
Vimes spał w kącie, na stojąco. To stara sztuczka, znana nocnym strażnikom i koniom. Nie był to prawdziwy sen, człowiek by umarł, gdyby próbował tak przetrwać więcej niż kilka nocy, jednak dawało się w ten sposób trochę odpocząć.
Niektórzy z jego ludzi już się tego nauczyli. Inni korzystali ze stołów i ław. Nikt jakoś nie zdradzał chęci, by iść do domu, nawet kiedy coś w rodzaju świtu rozjaśniło deszcz, a Ryjek wszedł z garnkiem straszliwej owsianki.
Vimes otworzył oczy.
— Kubek herbaty, sierżancie? — zaproponował Ryjek. — Parzona od godziny, dwie łyżeczki cukru.
— Życie mi ratujesz, Ryjek — westchnął Vimes.
— A na dworze czeka jakiś dzieciak i mówi, że musi z panem, hnah, specjalnie porozmawiać — ciągnął Ryjek. — Mam mu przyłożyć po łbie?
— Jak on pachnie? — zapytał Vimes, sącząc gorącą, żrącą herbatę.
— Jak podłoga klatki pawiana, sierżancie.
— Aha, Nobby Nobbs. Wyjdę i pogadam z nim. Wynieś mu miskę owsianki, dobrze?
Ryjkowi ten pomysł wyraźnie się nie spodobał.
— Jeśli przyjmie pan, hnah, moją radę, sierżancie, to nie warto zachęcać takich dzieciaków jak…
— Widzisz te paski, Ryjek? I dobrze. Dużą miskę.
Vimes wyszedł z herbatą na mokry dziedziniec, gdzie pod ścianą czekał Nobby.
Pojawiły się sugestie, że zapowiada się słoneczny dzień. Po nocnym deszczu to i owo powinno rozkwitnąć. Na przykład bzy…
— Co się dzieje, Nobby?
Nobby odczekał chwilę, by sprawdzić, czy nie pojawi się moneta.
— Wszędzie paskudnie, sierżancie — oznajmił, chwilowo zrezygnowany, ale nie tracąc nadziei. — Jakiś strażnik zginął na Haka Lobbingu. Mówią, że oberwał kamieniem. Komuś obcięli ucho w tych walkach na Nastroszonym Wzgórzu. Szarża kawalerii, sierżancie. Wszędzie jakieś starcia. Wszystkie posterunki straży były mocno atakowane…
Vimes ponuro słuchał tej wyliczanki. Zwykłe krwawe rozgrywki… Po obu stronach gniewni, wystraszeni ludzie, ściśnięci razem… Sytuacja może się tylko pogorszyć. Nastroszone Wzgórze i Siostry Dolly już teraz przypominały strefy frontowe.
… wszystkie małe aniołki się wznoszą wnet…
— Działo się coś przy Kablowej? — zapytał.
— Tylko parę osób — odparł Nobby. — Trochę krzyków i biegania, nic więcej.
— No tak… — mruknął Vimes.