Выбрать главу

Nawet tłum nie jest taki głupi. Wciąż składa się głównie z dzieciaków, zapaleńców i pijaków. Będzie gorzej. Trzeba być naprawdę obłąkanym, żeby zaatakować Niewymownych.

— Wszędzie źle się dzieje — stwierdził Nobby. — Tylko nie tutaj, oczywiście. My tutaj jesteśmy od tego daleko.

Nie, pomyślał Vimes. W końcu wszystko skoncentruje się na nas.

Z posterunku wyszedł Ryjek, niosąc wielką miskę owsianki z wetkniętą do niej łyżką. Vimes wskazał Nobby’ego i miska została z najwyższą ostrożnością przekazana chłopcu.

— Sierżancie? — odezwał się Ryjek, obserwując pilnie łyżkę, którą Nobby jadł, a raczej pochłaniał owsiankę.

— Tak, Ryjek?

— Czy mamy jakieś rozkazy?

— Nie wiem. Jest kapitan?

— O to właśnie chodzi, sierżancie. W nocy dotarł tu goniec z kopertą dla kapitana, więc zabrałem ją na górę, a kapitan tam czekał. Pomyślałem sobie, że to zabawne, hnah, normalnie się nie zjawia tak wcześnie…

— Szybciej, proszę — ponaglił go Vimes, gdyż Ryjek znów zaczął się wpatrywać w oscylującą łyżkę.

— No więc kiedy później zaniosłem mu kakao, siedział tam, hnah, i wpatrywał się w nic. Ale powiedział mi: „Dziękuję, Ryjek”, hnah, kiedy podałem mu kakao. Zawsze był bardzo uprzejmy pod tym, hnah, względem. Ale jak tam zajrzałem przed chwilą, to już go nie było.

— Jest starym człowiekiem, Ryjek. Nie możesz wymagać, żeby siedział tu całą…

— Jego kałamarza też nie było, sierżancie. A nigdy wcześniej nie zabierał go do domu.

Vimes zauważył, że Ryjek ma oczy bardziej zaczerwienione niż zwykle. Westchnął.

— Zauważyłeś tę kopertę?

— Nie, sierżancie.

Ryjek znów zerknął na łyżkę w dłoni Nobby’ego. Była tania, jak zauważył Vimes, z jakiegoś marnego metalu.

— W takim razie pilnujemy ładu, Ryjek.

— Niewiele go zostało, sierżancie.

— Zobaczymy, ile da się znaleźć. Chodźmy.

Ryjek się ociągał.

— Chciałbym mieć oko na tę łyżkę, sierżancie. Zostało nam tylko pięć, a takie dzieciaki zwiną nawet…

— Może sobie wziąć tę nieszczęsną łyżkę! — przerwał mu Vimes. — W tej chwili łyżki nie są ważne!

Nobby przełknął resztkę gorącej zupy, wsadził sobie łyżkę do kieszeni, pokazał Ryjkowi biały od owsianki język, rzucił miskę na ziemię i wziął nogi za pas.

Vimes wrócił na posterunek, chwycił chochlę i zadzwonił nią o pusty kociołek. Uniosły się głowy.

— No dobrze, synkowie! Oto, co zrobimy! Wszyscy żonaci dostają godzinę wolnego, żeby skoczyć do domów i uspokoić żony! Reszta ma niepłatne nadgodziny! Kogoś to dziwi?

Wiglet uniósł rękę.

— Wszyscy mamy rodziny, sierżancie.

— I najlepsze, co możemy dla nich zrobić, to pilnować przestrzegania prawa w tej okolicy — odparł Vimes. — Nie wiemy, co się dzieje na innych posterunkach, tyle że podobno nie jest dobrze. Więc nasz posterunek zostaje czynny, jasne? Dniem i nocą! Słucham, młodszy funkcjonariuszu?

— Nasza mama będzie się martwić, sierżancie — powiedział młody Sam.

Vimes zawahał się, ale tylko przez moment.

— Ryjek wyskoczy i przekaże jej wiadomość. To samo dotyczy pozostałych — dodał. — Niedługo ruszamy na patrol. Tak, wiem, że jesteśmy nocną strażą. Co z tego? W tej chwili sytuacja rysuje się w bardzo ciemnych barwach. Młodszy funkcjonariuszu, pozwólcie ze mną na dziedziniec.

I wyszedł w jasny ranek.

W teorii dziedziniec powinien być wykorzystywany między innymi do ćwiczeń. Zdarzało się to rzadko. Straż Nocna z zasady unikała przemocy. Kiedy groźby albo przewaga liczebna nie odnosiły skutku, wolała ucieczkę.

W szopie były jakieś pleśniejące tarcze i kilka słomianych manekinów do ćwiczeń szermierki. Vimes wywlókł je wszystkie na bruk. Po chwili zjawił się młodszy funkcjonariusz.

— Mówił pan, że są bezużyteczne, sierżancie.

— Bo są — zgodził się Vimes. — Rozłożyłem je tutaj, żebyś miał na czym lądować. Chodzisz po ulicach, Sam, z bronią, której nie potrafisz używać. To gorsze niż chodzić, wiedząc, jak użyć broni, ale jej nie mieć. Człowiek z bronią, której nie potrafi użyć, naraża się, że ktoś wsadzi mu ją tam, gdzie słońce nie dochodzi.

Zdjął pancerz i hełm. Pas z mieczem rzucił w kąt.

— No, zaatakuj mnie — polecił.

Kątem oka dostrzegł, że kilku ludzi wyszło na dziedziniec i przygląda się z zaciekawieniem.

— Nie mogę tak pana dźgnąć, sierżancie! — jęknął Sam.

— Nie, ale chcę, żebyś spróbował.

Sam się zawahał. Nie byłem jednak całkiem głupi, pomyślał Vimes.

— Pan się uśmiecha, sierżancie — zauważył Sam.

— Tak?

— Stoi pan tylko i się uśmiecha. Wiem, że dostanę lanie, bo nie ma pan miecza i się uśmiecha.

— Martwisz się, chłopcze, że poplamisz krwią swój śliczny mieczyk? No dobrze, odrzuć go. Teraz lepiej? Należałeś do gangu, prawda? Oczywiście. Każdy należał. I nadal żyjesz. Czyli musiałeś się nauczyć walczyć.

— Tak, sierżancie, ale to była, no wie pan, nieczysta walka…

— Nie jesteśmy czystymi ludźmi. Pokaż, co potrafisz najgorszego.

— Nie chcę pana zranić, sierżancie!

— To twój pierwszy błąd…

Sam zrobił obrót i kopnął.

Vimes odstąpił, pochwycił jego stopę i pomógł jej w podróży w górę.

Byłem też szybki, pomyślał, kiedy Sam wylądował na plecach. I całkiem sprytny. Lecz od tego czasu nauczyłem się przebiegłości.

— Widać to było w twoich oczach — zwrócił się do leżącego Sama. — Ale złapałeś podstawową zasadę: nie ma żadnych reguł.

Wyczuł za sobą zmianę. Jej elementem był bardzo cichy chichot. Zerknął na Sama, który patrzył gdzieś za niego.

Cios był wymierzony w tył jego głowy, ale Vimes odsunął się płynnie na bok. Potem odwrócił się, złapał Neda Coatesa za rękę i spojrzał mu prosto w twarz.

— Udany urlop, Ned? — zapytał.

— Tak, sierżancie, dziękuję. Chciałem tylko zobaczyć, czy jest pan dobry.

Uderzył Vimesa łokciem w brzuch i wywinął się. Wśród patrzących rozległ się pomruk, ale Vimes — zgięty wpół i z załzawionymi oczami — uniósł rękę.

— Nie, wszystko w porządku, nie ma sprawy — wysapał. — Każdy może się czegoś nauczyć.

Oparł dłonie na kolanach i rzęził trochę bardziej demonstracyjnie, niż musiał.

Zaimponowało mu, że Ned nie dał się oszukać. Zachowywał dystans i powoli okrążał Vimesa. Trzymał pałkę. Mniej doświadczony zawodnik podszedłby sprawdzić, czy nic się nie stało staremu sierżantowi — i zostałby ukarany.

— Zgadza się, sierżancie — powiedział Ned. — Chciałbym zobaczyć, czego mnie pan nauczy. Sam jest zbyt ufny.

Umysł Vimesa desperacko przeglądał dostępne możliwości.

— No więc, sierżancie — mówił Ned, ciągle się przesuwając — co by pan zrobił, gdyby był pan nieuzbrojony, a ktoś atakował pana z pałką?

Szybko bym się uzbroił, pomyślał Vimes, gdybym sądził, że jest taki dobry jak ty.

Zanurkował i przekoziołkował. Ned to przeoczył. Kiedy Vimes odchylił się w prawo, skupił się na lewej flance, uznając, że pierwszy ruch musi służyć zmyleniu przeciwnika. Zanim się zorientował i odwrócił, Vimes chwycił swoją pochwę i zaczął wstawać, wysuwając miecz.

— Aha, podnosimy stawkę. Niezła lekcja, sierżancie.

Ned także wyjął miecz. Klinga lśniła. Większość mieczy w straży miałaby problemy z cięciem masła.