— Sierżant Keel, sierżancie — burknął Ned.
— Dobrze sobie radzicie, sierżancie Keel!
Vimes obejrzał się i zobaczył, że zbliża się kapitan Swing.
W świetle dnia był niższy i chudszy. Wyglądał jak urzędnik, i to urzędnik dość niekonsekwentnie dbający o wygląd. Włosy miał proste, a szerokie czarne pasma przylegające do centralnej łysiny sugerowały, że albo nie ma lustra, albo jest całkowicie pozbawiony poczucia humoru.
Płaszcz w świetle okazał się trochę staromodny, ale dobrze utrzymany, za to buty z klamrami wytarte i mocno znoszone. Matka Vimesa miałaby wiele do powiedzenia na ten temat. Zawsze powtarzała, że człowiek powinien dbać o buty. Można go ocenić według tego, jak błyszczą.
Swing nosił także operową laskę. Całkiem możliwe, że we własnej opinii nadawała mu wygląd człowieka dystyngowanego, a nie — powiedzmy — człowieka taszczącego niepotrzebny kawał drewna. Z pewnością była w niej ukryta klinga, gdyż laska grzechotała, uderzając o bruk, a uderzała często, gdy Swing pedantycznie wybierał drogę pomiędzy starymi tarczami i resztkami słomy.
— Dbacie o szkolenie swoich ludzi, jak widzę — stwierdził. — Bardzo słusznie. Czy zastałem waszego kapitana?
— Chyba go nie ma. — Vimes puścił Coatesa. — Sir.
— Nie? No to może mu to przekażecie, sierżancie Keel. — Swing uśmiechnął się blado. — Mieliście tu udaną noc… jak mi doniesiono.
— Mieliśmy kilku gości — przyznał Vimes. — Sir.
— A tak. Niewłaściwie ukierunkowany zapał… Nie opłaca się… was nie doceniać, sierżancie. Jesteście człowiekiem zaradnym. Niestety, inne posterunki nie były tak…
— …zaradne?
— Ach… no tak. Obawiam się, sierżancie, że niektórzy z moich cobardziej gorliwych ludzi uważają was zaprzeszkodę… w naszej tak potrzebnej pracy. Ja wręczprzeciwnie… uważam, że jesteście człowiekiem, który z żelazną konsekwencją przestrzega prawa, a chociaż doprowadziłotodo… pewnych tarć, spowodowanych waszym brakiem pełnego zrozumienia dla potrzeb dyktowanych sytuacją, wierzęjednak… że jesteście bliscy mojemu sercu, sierżancie.
Vimes rozważył anatomiczne możliwości.
— To mniej więcej prawda, sir — oświadczył. — Choć nie aspirowałbym tak wysoko.
— Kapitalne. Nie mogę się doczekać… naszej przyszłej współpracy, sierżancie. Wasz nowy kapitan bez wątpienia… poinformuje was o innych sprawach, jak uzna za stosowne. Zegnam.
Swing odwrócił się i swym chwiejnym krokiem ruszył do bramy. Jego ludzie podążyli za nim, prócz jednego, z ręką w gipsie, który wykonał nieprzyzwoity gest.
— Witaj, Henry — rzucił Vimes.
Obejrzał list. Koperta była gruba i miała wyciśniętą dużą pieczęć. Vimes jednak zbyt wiele czasu spędził w towarzystwie złych ludzi i dokładnie wiedział, co się robi z zapieczętowaną kopertą.
Potrafił też słuchać. Nowy kapitan. Czyli… zaczynało się.
Ludzie wpatrywali się w niego.
— Wzywają więcej, hnah, żołnierzy, sierżancie? — spytał Ryjek.
— Tak przypuszczam.
— I dali kopniaka kapitanowi Tildenowi, tak?
— Tak.
— Był dobrym kapitanem! — zaprotestował Ryjek.
— Tak — przyznał Vimes.
Nie, pomyślał. Wcale nie. Był porządnym człowiekiem i starał się jak mógł, ale to wszystko.
— Co teraz zrobimy, sierżancie? — zapytał młodszy funkcjonariusz Vimes.
— Pójdziemy na patrol. Niedaleko. Tylko parę ulic.
— A co to da?
— Więcej, niż gdybyśmy nie poszli, mój chłopcze. Nie składałeś klątwy, kiedy wstępowałeś do straży?
— Jakiej klątwy, sierżancie?
Nie składał, przypomniał sobie Vimes. Podobnie jak wielu z nich. Dostawali mundur, dzwonek i stawali się funkcjonariuszami Straży Nocnej.
Parę lat temu Vimes też by się nie przejmował klątwą. Słowa były staroświeckie, a szyling na sznurku wyglądał na jakiś żart. Ale człowiek potrzebuje czegoś więcej niż pensji, nawet w Straży Nocnej. Potrzebuje czegoś, co mu powie, że to nie jest tylko praca.
— Ryjek, podskocz do biura kapitana i przynieś tu Szylinga, co? — poprosił Vimes. — Trzeba zaprzysiąc tę ekipę. A gdzie jest sierżant Stuk?
— Zwinął się, sierżancie — odparł Wiglet. — Nie wiem, czy to pomoże, ale kiedy wychodził za drzwi, powiedział „do demona z nim”.
Vimes przeliczył obecnych.
Później będzie się mówiło, że cały posterunek zachował gotowość. To nieprawda, oczywiście. Niektórzy się wymknęli, niektórzy w ogóle nie wrócili na służbę. Ale jeśli chodzi o Keela i tych, którzy przekroczyli linię, to prawda.
— Słuchajcie, chłopcy — powiedział. — Sprawa wygląda tak. Wiemy, co się dzieje. Nie mam pojęcia, jak wy, ale mnie się to nie podoba. Kiedy już wojsko jest na ulicach, to tylko kwestia czasu, zanim wszystko się spaprze. Jakiś dzieciak rzuci kamieniem, a w następnej chwili już płoną domy i giną ludzie. Nasze zadanie to utrzymywać porządek. Taką mamy robotę. Nie mamy być bohaterami, mamy po prostu być… normalni. Ale… może się zdarzyć, że ktoś uzna to, co robimy, za niewłaściwe. Dlatego nie chcę wam rozkazywać.
Wyjął miecz i ostrzem wyrysował linię na błocie i kamieniach.
— Jeśli przekroczycie tę linię, to wchodzicie — rzekł. — Jeśli nie, w porządku. Nie na to się godziliście, zresztą cokolwiek się stanie, wątpię, czy czekają nas jakieś medale. Poproszę tylko, żebyście odeszli. I będę życzył szczęścia.
Niemal smutne było to, jak szybko przekroczył linię młodszy funkcjonariusz Vimes. Po nim przeszedł Fred Colon, Waddy i Billy Wiglet. Dalej Kapłon, Chłudniak, Wilg, Nogacz Gaskin, Horacy Nancyball i… chyba Curry… Evans i Pounce…
Dwunastu przekroczyło linię, ostatnich kilku z ociąganiem, spowodowanym walką między przymusem towarzyskim a zdrową troską o własną skórę. Kilku innych — więcej, niż Vimes miał nadzieję — wyparowało gdzieś z tyłu.
Pozostał tylko Ned Coates. Założył ręce na piersi.
— Wszyscy żeście powariowali — stwierdził.
— Przydasz się nam, Ned — zapewnił Vimes.
— Nie chcę umierać. I nie zamierzam. To głupie. Jest was tylko dwunastu. Co możecie zrobić? Całe to gadanie o utrzymywaniu porządku… bzdura, chłopaki. Gliny robią, co im każe dowódca. Zawsze tak jest. A co poradzicie, kiedy zjawi się nowy kapitan, co? I dla kogo to robicie? Dla ludzi? Ludzie zaatakowali inne posterunki, a czy straż ich jakoś krzywdziła? Co takiego zrobiła?
— Nic — odpowiedział mu Vimes.
— No właśnie.
— Chodzi mi o to, że nocna straż nic nie zrobiła i tym wyrządziła im krzywdę.
— No ale co mogli zrobić? Aresztować Windera?
Vimes czuł się, jakby budował most z zapałek nad ziejącą otchłanią. Czuł pod sobą lodowate wichry.
Kiedyś, w przyszłości, aresztował Vetinariego. Owszem, Patrycjusz wyszedł wolny po tym, co uchodziło za proces sądowy, ale Straż Miejska była… będzie dostatecznie ważna, dostatecznie silna i dostatecznie ustosunkowana, by rzeczywiście aresztować władcę miasta. Jak w ogóle osiągnęli ten etap? Jak mógł choćby marzyć, że kiedyś banda strażników zatrzaśnie drzwi celi za szefem?
Może wszystko zaczęło się tutaj. Młodszy funkcjonariusz Vimes obserwował go uważnie.