Выбрать главу

Sądził, że Swing okaże się marnym szermierzem. Ta śmieszna laska to sugerowała. Ale był szermierzem ulicznym — żadnej finezji, żadnych chytrych sztuczek, jedynie pewien talent szybkiego poruszania klingą i wsuwania jej tam, gdzie człowiek miał nadzieję, że się nie wsunie.

Ogień zatrzeszczał w rogu sufitu. Ściekający alkohol albo sam żar przecisnął się przez grube deski podłogi. Kilka worków wypuściło kłęby gęstego białego dymu, którego chmura unosiła się nad walczącymi.

Vimes okrążył krzesło, czujnie obserwując Swinga.

— Sądzę, że robicie poważny błąd — odezwał się Swing.

Vimes skoncentrował się na unikaniu jego miecza.

— Trudne czasy wymagają trudnych metod. Każdy przywódca to wie…

Vimes odskoczył i krążył dalej, z nożem w pogotowiu.

— Historia potrzebuje swoich rzeźników, tak samo jak pasterzy, sierżancie.

Swing pchnął, ale Vimes obserwował jego oczy i zdążył się uchylić.

Swing się nie usprawiedliwiał. Nie rozumiał, co takiego zrobił, co wymagałoby usprawiedliwień. Ale widział twarz Vimesa — była pozbawiona wszelkich emocji.

— Musicie zrozumieć, że w czasach zagrożenia państwa nie można zbytnio się przejmować tak zwanymi prawami…

Vimes skoczył w bok i przez wypełniony dymem korytarz wbiegł do gabinetu. Swing ścigał go swym chwiejnym krokiem. Sięgnął ostrzem. Vimes ze zranioną nogą padł na biurko pisarza, upuścił nóż.

Swing obszedł go, szukając najlepszego punktu do pchnięcia. Cofnął klingę.

Vimes uniósł stalową linijkę. Uderzeniem na płask wytrąciło kapitanowi broń.

Wstał jak we śnie, spoglądając wzdłuż łuku uderzenia…

Odeślij bestię w ciemność, póki nie będzie potrzebna…

Odwrócił linijkę, gdy zaczął cięcie powrotne; zaszeptała w powietrzu, krawędzią naprzód; rzadki dym zwijał się za nią i kłębił. Czubek przejechał Swingowi po szyi.

Z korytarza buchnął biały dym. Zapadał się sufit krwawej komory. Vimes jednak został jeszcze i z tym samym obojętnym, skupionym wyrazem twarzy przyglądał się Swingowi. Kapitan uniósł dłonie do krtani, a krew tryskała mu spomiędzy palców. Zakołysał się, próbując złapać oddech… Upadł na wznak.

Vimes rzucił linijkę na ciało i pokuśtykał do wyjścia.

Na ulicy huczał grom przesuwanych barykad.

Swing otworzył oczy. Świat wokół był szary, tylko stojąca przed nim postać czarna.

Próbował, jak zawsze, dowiedzieć się czegoś o nowej osobie, starannie badając rysy jej twarzy.

— Hm… pańskie oczy są… eee… pański nos… podbródek…

Zrezygnował.

TAK, przyznał Śmierć. JESTEM DOŚĆ TRUDNYM PRZYPADKIEM. TĘDY, PANIE SWING.

Lord Winder jest imponująco paranoidalny, uznał Vetinari. Postawił nawet gwardzistę na szczycie gorzelni whisky, wznoszącej się nad gruntami pałacu. A nawet dwóch gwardzistów.

Jeden z nich był wyraźnie widoczny dla kogoś, kto wysuwał głowę zza parapetu, za to drugi przyczaił się w cieniu, obok komina.

Zmarły, szacowny John Krwawnik, zauważył tylko pierwszego.

Vetinari patrzył obojętnie, jak odciągają młodego człowieka. Kiedy ktoś jest skrytobójcą, śmierć w czasie wykonywania pracy jest zwykłym ryzykiem zawodowym, choć istotnie ostatnim ryzykiem. Nie można się skarżyć. A to oznacza, że teraz pozostał tylko jeden gwardzista — drugi zabierał na dół Krwawnika, który okazał się godny swego nazwiska.

Krwawnik ubrany był w czerń. Skrytobójcy zawsze się tak ubierali. Czerń miała klasę, a poza tym tak nakazywały reguły. Ale byłaby sensownym kolorem wyłącznie w ciemnej piwnicy o północy. Gdzie indziej Vetinari preferował ciemną zieleń albo ciemne odcienie szarości. Przy odpowiedniej barwie ubrania i odpowiedniej postawie człowiek znikał. Oczy patrzących pomagały mu zniknąć. Wymazywały go z pola widzenia, wplatały w tło.

Oczywiście gdyby przyłapano go na noszeniu takich ubrań, zostałby usunięty z gildii. Uważał jednak, że to o wiele lepsze, niż zostać usunięty z krainy chodzących i oddychających. Wolał raczej życie niż życie z klasą.

Oddalony o trzy kroki gwardzista zapalił papierosa, zupełnie się nie troszcząc o zdrowie innych.

Cóż za geniuszem był lord Winstanleigh Greville-Pipe. Jakim obserwatorem… Havelock byłby szczęśliwy, gdyby mógł się z nim spotkać, a przynajmniej odwiedzić jego miejsce spoczynku. Grób jednak znajdował się prawdopodobnie w jakimś tygrysie, którego — ku swemu radosnemu zaskoczeniu — lord nie zauważył, dopóki nie było już za późno.

Vetinari uhonorował go prywatnie. Odnalazł i stopił grawerowane płyty „Pewnych obserwacji na temat sztuki niewidzialności”.

Wytropił również cztery istniejące jeszcze egzemplarze, ale nie potrafił ich spalić. Zamiast tego kazał oprawić cienkie tomiki razem, w okładkach trzeciego tomu „Anegdot o słynnych księgowych”. Uznał, że lord Winstanleigh Greville-Pipe doceniłby takie rozwiązanie.

Vetinari leżał wygodnie na ołowianym dachu, cierpliwy jak kot, i przyglądał się pałacowym gruntom w dole.

Vimes leżał twarzą w dół na stole na posterunku i krzywił się od czasu do czasu.

— Proszę się nie ruszać — upomniał go doktor Lawn. — Już prawie skończyłem. Pewnie by mnie pan wyśmiał, gdybym powiedział, żeby pan się tak nie przejmował.

— Ha. Ha. Au!

— To tylko powierzchowna rana, ale powinien pan trochę odpocząć.

— Ha. Ha.

— Ma pan przed sobą pracowitą noc. Ja też, jak przypuszczam.

— Powinniśmy sobie poradzić, jeśli dociągniemy barykady aż do Łatwej — oświadczył Vimes i zdał sobie sprawę ze znaczącego milczenia. — Dociągnęliśmy je do Łatwej, prawda? — zapytał.

— Z tego, co ostatnio słyszałem, tak — odparł doktor.

— Z tego, co pan ostatnio słyszał?

— No więc formalnie to nie. To wszystko… rozrasta się, John. Ostatnio słyszałem: „Po co się zatrzymywać na Łatwej?”.

— Bogowie…

— Tak, też sobie tak pomyślałem.

Vimes podciągnął spodnie, zapiął pas i kulejąc, wyszedł na ulicę. A także w sam środek dyskusji.

Rosie Palm, Sandra, Reg Shoe i pół tuzina innych siedziało wokół stołu na środku ulicy. Vimesa dobiegał żałosny głos:

— Nie można walczyć o miłość w przystępnych cenach!

— Można, jeśli chcecie, żeby dziewczęta i ja się do was przyłączyły — oświadczyła Rosie. — „Powszechna” czy „wolna” to nie są słowa, jakie chciałybyśmy widzieć w tym kontekście.

— Och, niech będzie. — Reg zanotował coś na kartce. — Ale wszyscy się zgadzamy na Prawdę, Sprawiedliwość i Wolność, tak?

— I lepszą kanalizację. — Był to głos pani Rutherfordowej. — I jeszcze żeby coś zrobić ze szczurami.

— Wydaje mi się, że powinniśmy myśleć o sprawach bardziej ogólnych, towarzyszko pani Rutherford — upomniał ją Reg.

— Nie jestem towarzyszką, podobnie jak pan Rutherford — oświadczyła pani Rutherfordowa. — Nigdy nie wtrącamy się w cudze sprawy, prawda, Sidney?

— Mam pytanie — wtrącił ktoś z grupy patrzących. — Nazywam się Harry Zwinka i mam warsztat szewski przy Nowej Szewskiej…

Reg skorzystał z okazji, by skończyć rozmowę z panią Rutherfordową. Rewolucjoniści nie powinni już pierwszego dnia spotykać takich osób jak pani Rutherfordowa.

— Słucham, towarzyszu Zwinka.

— I niczego nie żujemy w borach — ciągnęła pani Rutherfordowa, by wyjaśnić wszystko do końca.