Выбрать главу

— Ja tylko uważam, że ważny jest sprawiedliwy… — zaczął.

— Tak, Reg, rozumiem. Ale wiesz, na wszystko jest czas i miejsce. Może najlepszą metodą zbudowania nowego, wspaniałego świata jest zdarcie paru nierówności w starym? No, ruszaj. A wy, młodszy funkcjonariuszu Vimes, pójdziecie mu pomóc.

Vimes znów wspiął się na barykadę. Miasto poza nią znowu było ciemne; z rzadka tylko widział błysk światła w przesłoniętym okiennicami oknie. W porównaniu z tamtą częścią ulice republiki płonęły.

Za parę godzin sklepy będą czekać na dostawy. Nadaremnie. Rząd nie może tego zlekceważyć. Takie miasto jak Ankh-Morpork tylko dwa posiłki dzielą od chaosu, nawet w najlepszym okresie.

Każdego dnia dla Ankh-Morpork ginęło około stu krów, stado owiec i świń, i bogowie tylko wiedzą, ile kaczek, kur i gęsi. Mąka? Słyszał, że osiemdziesiąt ton, podobna ilość ziemniaków i ze dwadzieścia ton śledzi. Nie to, żeby bardzo chciał to wiedzieć, ale kiedy już ktoś się brał do rozwiązywania wiecznego problemu ruchu ulicznego, przekazywano mu pewne fakty.

Kury codziennie znosiły dla miasta czterdzieści tysięcy jajek. Każdego dnia setki, tysiące wozów, łodzi i barek kierowało się tutaj z rybami, miodem, ostrygami i oliwkami, węgorzami i homarami. A nie można zapominać o koniach ciągnących to wszystko, o kołowrotach… Przybywała także wełna, każdego dnia, tkaniny, tytoń, przyprawy, ruda i drewno, ser, węgiel, tłuszcz, wosk, siano… Każdego dnia…

I to teraz. Za jego czasów miasto było dwa razy większe.

Na ciemnym ekranie nocy Vimes zobaczył wizję Ankh-Morpork. To nie było miasto, lecz proces, ciężar rzucony na świat, odkształcający ziemię na setki mil dookoła. Ludzie, którzy nigdy w życiu nie mieli go zobaczyć, jednak przez całe życie dla niego pracowali. Tysiące, tysiące akrów zieleni było jego częścią; jego częścią były lasy. Miasto ściągało i konsumowało wszystko…

…a oddawało nawóz ze zwierzęcych zagród i sadzę z kominów, stal i rondle, i narzędzia, którymi wytwarza się żywność. A także ubrania i mody, idee i interesujące wady, pieśni, wiedzę i coś, co oglądane w odpowiednim świetle nazywało się cywilizacją. To właśnie oznacza cywilizacja — miasto.

Czy jest ktoś jeszcze, kto o tym myśli?

Spora część towarów przybywała przez bramy Cebulową i Rzeźniczą, obie teraz należące do republiki i obie zamknięte na głucho. Z pewnością pilnuje ich również wojsko. W tej chwili są już w drodze wozy, które odkryją, że bramy są przed nimi zamknięte. Jednakże, niezależnie od polityki, jajka się psują, mleko kwaśnieje, pędzone stada zwierząt wymagają odpoczynku w zagrodach i napojenia. Czy wojsko jakoś to rozwiąże? A potrafi? Kiedy wjeżdżają wozy, które są naciskane przez wozy za nimi, kiedy uciekają świnie, a stada bydła wędrują samopas?

Czy w ogóle myśli o tym ktoś ważny? Machina chwieje się nagle, ale Winder i jego kumple nigdy nie myśleli o machinie, myśleli o pieniądzach. Mięso i napoje pochodziły od służby. Po prostu się zjawiały.

A Vetinari, uświadomił sobie Vimes, myśli o tym przez cały czas… Tamto Ankh-Morpork jest dwa razy większe i cztery razy bardziej narażone na chaos. On by na coś takiego nie pozwolił. Żeby maszyna działała, zwykł mawiać, małe kółka muszą się kręcić.

Ale teraz, w ciemności, wszystko kręciło się wokół Vimesa. Jeśli człowiek się łamie, wszystko się łamie, myślał. Łamie się cała machina. Łamie się coraz bardziej. I łamie ludzi.

Za sobą usłyszał oddział wsparcia maszerujący po Bohaterów.

…się wznoszą wnet?

Podnoszą kolana! kolana! kolana!

One wznoszą kolana, kolana wnet.

Wszystkie małe aniołki…

Przez chwilę, wyglądając przez szczelinę w meblach, Vimes zastanawiał się, czy może jest coś w pomyśle Freda, żeby przesuwać barykady dalej i dalej, niby coś w rodzaju sita, ulica po ulicy. Można by przepuszczać porządnych ludzi, a spychać drani, bogatych dręczycieli, oszustów, handlarzy ludzkim losem, pijawki i pieczeniarzy, pochlebców, dworaków i małych wrednych lizusów w kosztownych ubraniach, wszystkich tych ludzi, którzy nie myśleli o machinie, ale kradli z niej smar. Spychać ich na coraz mniejszy i mniejszy teren, a potem tam zostawić. Można by raz na parę dni rzucić im trochę żywności… albo nie, niech robią to, co zawsze potrafili najlepiej, to znaczy żyją z innych ludzi.

Z ciemnych ulic dobiegało niewiele dźwięków. Vimes zastanawiał się, co się dzieje. Zastanawiał się, czy w ogóle ktoś pilnuje interesu.

Major Mountjoy-Standfast martwym wzrokiem wpatrywał się w tę przeklętą, ohydną mapę.

— No więc ilu? — zapytał.

— Trzydziestu dwóch rannych, sir. I kolejne dwadzieścia prawdopodobnych dezercji — poinformował kapitan Wrangle. — A Gruba Marta nadaje się już tylko na opał.

— Bogowie…

— Chce pan usłyszeć resztę, sir?

— A jest jakaś reszta?

— Obawiam się, że tak, sir. Zanim szczątki Grubej Marty opuściły ulicę Bohaterów, rozbiła dwadzieścia wystaw sklepowych oraz liczne wozy, wyrządzając szkody oceniane na…

— Wojenne nieszczęścia, kapitanie. Nic nie możemy na to poradzić.

— Nie, sir. — Kapitan odkaszlnął. — Chce pan wiedzieć, co działo się potem, sir?

— Potem? Było jeszcze potem? — Majora zaczęła ogarniać panika.

— Ehm… tak, sir. Całkiem sporo potem, prawdę mówiąc. Hm. Trzy bramy, przez które dociera do miasta większość produkcji rolniczej, są zablokowane i strzeżone, na pański rozkaz, sir. Dlatego woźnice i poganiacze starają się dostarczać swoje towary przez Krótką. Na szczęście w nocy nie było tam zbyt wiele zwierząt, sir, ale za to sześć wozów młynarzy, jeden wóz suszonych owoców i przypraw, cztery wozy mleczarzy i trzy wózki jajerów. Wszystkie porozbijane, sir. Te woły były naprawdę zadziorne, sir.

— Jajerów? Kto to są jajerzy, do demona? — zdumiał się major.

— Handlarze jajek, sir. Jeżdżą po farmach i skupują jajka…

— Tak, rozumiem. A co niby mamy z tym zrobić?

— Moglibyśmy upiec gigantyczne ciasto, sir.

— Tom!

— Przepraszam, sir. Ale miasto się nie zatrzymuje, sir. Nie jest jak pole bitwy. Najlepsze miejsce dla walk miejskich jest za murami, gdzie nic nie wchodzi w drogę.

— To piekielnie wielka barykada, Tom. Za dobrze broniona. Nie możemy jej nawet podpalić, bo spłonie z nią całe miasto!

— Rzeczywiście, sir. A w dodatku, sir, oni nic właściwie nie robią… Tyle że tam są.

— O co ci chodzi?

— Oni nawet sadzają na barykadach stare babcie, które krzyczą na naszych chłopców. Biedny sierżant Franklin, sir… Własna babcia zobaczyła go i zagroziła, że jeśli natychmiast nie przestanie, powie wszystkim, co zrobił, kiedy miał jedenaście lat…

— Nasi ludzie są uzbrojeni, prawda?

— O tak. Ale tak jakby doradziliśmy im, żeby nie strzelali do nieuzbrojonych starszych pań, sir. Nie chcemy przecież drugich Sióstr Dolly, prawda?

Major spojrzał na mapę. Czuł, że istnieje jakieś rozwiązanie.

— A co właściwie zrobił sierżant Franklin, kiedy miał… — zaczął z roztargnieniem.

— Nie powiedziała, sir.

Majora ogarnęła nagle fala ulgi.

— Kapitanie, wiecie, z czym mamy teraz do czynienia?

— Jestem pewien, że mi pan powie, sir.

— Powiem ci, Tom. To sprawa polityczna, Tom. Jesteśmy żołnierzami. Polityka rozstrzyga się o wiele wyżej.