Выбрать главу

– Tak, jest. Właśnie go nakarmiłem.

– Mógłbyś zamknąć go w kuchni? Muszę z tobą porozmawiać.

– Pewnie. – Jim wyszedł do salonu i zamknął za sobą drzwi od kuchni. – Jak tam twoja twarz? – zapytał ją.

Valerie odwróciła się do niego. Ślady po pazurach wciąż jeszcze były zaognione, przybrały też wściekle czerwoną barwę.

– Jutro idę do lekarza. Chyba będę potrzebowała jakichś antybiotyków.

– Naprawdę bardzo mi przykro. Powiedz, ile to będzie kosztować, a ja za wszystko zapłacę. Myrlina też zaatakował.

– Wiem. Siedziałam przy basenie i usłyszałam jego krzyki. Wtedy właśnie postanowiłam uciec się do wróżby.

– Chyba nie użyłaś tego twojego demonicznego tarota, co? Te karty mnie przerażają.

Do tej pory Valerie tylko raz skorzystała z demonicznego tarota. Była to talia kart ozdobiona najdziwaczniejszymi rysunkami – jeszcze dziwniejszymi niż normalny tarot. Były tam obrazy kobiet o długich, falujących brodach, kociołki kroczące na pajęczych nogach, a także potwory zbudowane z fragmentów sześciu czy siedmiu odrębnych zwierząt. Niektóre ilustracje były raczej złowieszcze niż groteskowe: cień padający na podłogę, wykrzywiona twarz w odległym oknie.

Opowiadano, że talia ta stworzona została potajemnie w czternastym wieku na polecenie papieża Urbana VI, jako narzędzie pomagające w walce z plagą demonów i hobgoblinów nawiedzających setki włoskich kościołów. W przeciwieństwie do zwykłego tarota, tarot demoniczny był czuły na poruszenia tak w świecie umarłych, jak i żywych. Nie tylko potrafił przepowiedzieć datę czyjejś śmierci, lecz także los czekający ducha zmarłego.

Valerie przysiadła na pokrytej jutą kanapie Jima i wyjęła karty.

– Spostrzegłam bardzo niezwykłe znaki, Jim. Doprawdy bardzo niezwykłe… i nie jestem pewna, co oznaczają. Ale popatrz, co o tym sądzisz? – Podniosła kartę przedstawiającą mężczyznę o przebiegłym wyrazie twarzy, na wpół skrytego za szkarłatną karnawałową maską wykrzywioną w obleśnym grymasie.

– Nie wiem – przyznał Jim. – A co powinienem o tym sądzić?

Ta karta oznacza, że zbliżysz się do kogoś, kto nie jest tym. na kogo wygląda. A teraz, proszę, spójrz na to.

Kolejna karta ukazywała nagą kobietę w zarośniętym ogrodzie. Odwrócona była plecami, lecz zerkała ukradkiem przez ramię. Wśród chwastów i jeżyn spoczywał przewrócony zegar słoneczny.

– To oznacza, że spotkasz kogoś, kogo niegdyś kochałeś… i to wkrótce, sądząc z zegara słonecznego. Widzisz… cień wskazuje na minutę przed północą.

Jim usiadł przy niej.

– Jesteś w stanie stwierdzić, kim są ci ludzie?

Valerie rozłożyła więcej kart. Pachniała piżmowymi, duszącymi perfumami, niemalże tak silnymi jak kadzidło. To nadawało jej czynnościom cechy uświęconego rytuału.

– To karty liter… one zasugerują ci ich tożsamość. Ten pierwszy… mężczyzna w masce… znasz kogoś, kogo imię zaczyna się na X?

– X? – zdziwił się Jim. – Jedynie Xaviera Servanta, nauczyciela muzyki. I nie mam pojęcia, dlaczego miałbym się do niego zbliżyć.

Xavier był Francuzem rodem z Kanady, śmiertelnie poważnym, śmiertelnie pedantycznym, i od samego początku nie przypadli sobie z Jimem do gustu. Xavier uważał, że rap, speed i grunge stanowią produkty procesu degeneracji i rozkładu. Jim akceptował je, uznawał za sposoby, jakimi jego uczniowie porozumiewali się ze sobą – a na zajęciach wyrównawczych z angielskiego porozumiewanie się było podstawą wszystkiego.

Valerie ponownie przetasowała karty liter.

– Proszę bardzo… – oznajmiła. – S.

– Susan? To może być Susan.

– Nie powinieneś żywić złudnych nadziei, Jim. Kot zdołał powrócić, ale człowiek to coś zupełnie innego.

– A kto inny mógłby to być? S? Nie znam nikogo innego o imieniu zaczynającym się na S.

– Masz kolejną kartę. R. A więc mamy już inicjały, S. R.

– S. R. Susan Randall. Na pewno!

– Dobrze, skoro chcesz w to wierzyć. Wracajmy do kart z obrazami.

Przetasowała i przełożyła talię. Następna karta przedstawiała mapę świata – a przynajmniej wizję świata znanego w czternastym wieku – Skandynawia, Europa, północne wybrzeże Afryki. Kontynenty oznaczone były żółcią starego pergaminu, a ocean wypełniał czarny rój wyszczerzonych demonów i diabłów. Cień pojedynczego skrzydła nietoperza padał ukośnie na mapę, jak gdyby coś potwornego przelatywało wysoko nad nią.

– Mapa – powiedział Jim. – Susan uczyła geografii i miała bzika na punkcie map.

– Cóż, może masz rację i Susan wraca do ciebie – odparła Valerie. Potasowała i przełożyła karty, raz, potem drugi.

– Nie obraź się, ale nie wyczuwam entuzjazmu w twoim głosie.

– Mam już za sobą spotkanie z twoim kotem, prawda? Co się stanie, kiedy wróci twoja dziewczyna?

– Susan by ciebie nie skrzywdziła. Susan nie skrzywdziłaby nikogo.

– Twój kot także nikogo by dawniej nie skrzywdził, zgadza się?

– Valerie…

– Poczekaj, jest jeszcze coś. To dlatego do ciebie zajrzałam.

Rozłożyła pięć kart na kształt krzyża. Na górze leżała karta przedstawiająca kaplicę na szczycie wzniesienia. Drzwi kaplicy były lekko uchylone i coś zza nich wyglądało, coś o żółtych oczach.

– Co to oznacza? – zapytał Jim.

– Według pierwotnej interpretacji miejsce nawiedzone przez demony. Dlatego właśnie powstała ta talia, by przegnać demony z włoskich kościołów.

Poniżej leżała karta ukazująca rząd dzieci, znikający za dziwnie okrągłym wzgórzem. Karta na samym dole przedstawiała cmentarz, przez który kroczyła procesja zakapturzonych postaci.

– Zupełnie tych obrazów nie rozumiem – powiedział Jim, choć wyczuwał zawartą w nich grozę. – Ta z dziećmi… wiesz, co mi to przypomina? Szczurołapa z Hameln – wszystkie te dzieci znikające w głębi wzgórza, by więcej nie powrócić.

– Cóż, Jim, może masz rację.

– A co z tą drugą, z cmentarzem? Zgaduję, że oznacza śmierć.

– Więcej niż śmierć, wiele śmierci.

Jim nie odzywał się, podczas gdy Valerie odkrywała dwie ostatnie karty. Na jednej widniała ślepa dziewczyna na taborecie, uśmiechająca się do siebie, a zakapturzona postać wznosiła nad jej głową długi, trójgraniasty gwóźdź, gotując się, by uderzyć go drewnianym młotem.

Ostatnia karta ukazywała tłumy nagich ludzi płonących w piecu. Na ich twarzach malowało się cierpienie, ręce przyciskali do siebie, gestem charakterystycznym dla ciężko poparzonych. Ktokolwiek namalował ten obraz w czternastym wieku, musiał widzieć podobne sceny na własne oczy. Wokół pieca zgromadzeni byli rozentuzjazmowani, opaśli biskupi, książęta w koronach i kobiety odziane jedynie w girlandy kwiatów.

– Ta historia mnie przerasta – oświadczył Jim.

– To opowieść przeznaczona dla ciebie – odparła Valerie. – Opowieści to dla ciebie chleb powszedni. Dlaczego ta niewidoma dziewczyna się uśmiecha? Przecież zaraz mają jej wbić gwóźdź w głowę.

– Uśmiecha się, ponieważ nie wie, że mają jej wbić gwóźdź w głowę.

– No i?

– A więc nie boi się tego, co ma się z nią stać. A może zna już tego gościa i dźwięk jego głosu ją uspokaja.

– A ten piec?

– Zapewne udręczone dusze, smażące się w piekle. Valerie powoli i starannie zebrała karty.

– Dokładnie tak, Jim. To właśnie przedstawia ten rysunek. Udręczone dusze, smażące się w piekle.

– W dalszym ciągu tego nie pojmuję.

– Dobrze, zbierzmy wszystko razem. Najpierw zbliżysz się do kogoś, kto nie jest tym, za kogo go bierzesz. Następnie powróci do ciebie dawno utracona miłość. To nie musi być Susan… po tym, co stało się z twoim kotem, zaczynam się modlić o to, by to nie była ona.