Выбрать главу

– Valerie? – zapytał. – To ja, Jim. Jeszcze nie śpisz, prawda?

Valerie miała na sobie postrzępiony biały szlafrok, ozdobiony wyhaftowanym na kieszeni napisem Hotel Pasadena, a wokół twarzy owiniętą niebieską szyfonową chustę, spod której wyglądały jedynie oczy. Nie odezwała się. W jej wyglądzie było coś wstrząsająco zatrważającego, coś chorego, jak gdyby odwiedził ją podczas moru.

– Valerie? Wszystko w porządku? Co się dzieje? Valerie mruknęła w odpowiedzi coś niezrozumiałego i gestem zaprosiła go do środka. Jej mieszkanie rozplanowane było identycznie jak jego, lecz dobór mebli i ozdób zdradzał wyjątkowość jej gustu. Stała tam masywna kanapa z białego winylu o czarnych drewnianych nogach, owalny stolik do kawy, z kolorowymi kulami zamiast nóg, oraz pojemnik na gazety z czarnego drutu. Ściany obwieszone były rysunkami koni i róż na czarnym aksamicie, przy drzwiach do łazienki wisiał nawet portret Elvisa, wykonany na tym samym materiale.

Usiadła na kanapie i wyłączyła dźwięk w telewizorze. Oglądała film dokumentalny o bitwie pod Gettysburgiem. Spośród dwunastu tysięcy konfederatów atakujących pozycje Unii, jedynie trzystu do nich doszło. Pozostałych skosiły springfieldy. Wyliczenia pojawiły się na ekranie i pozostały tam, jak gdyby stanowiły jeszcze jedno przesłanie z innego czasu.

– Valerie? – zapytał Jim, siadając przy niej i kładąc dłoń na jej ramieniu.

– To te zadrapania – powiedziała stłumionym głosem.

– Zadrapania? Ślady po pazurach mojego kota?

– Są naprawdę obrzmiałe, Jim. Wezwałam lekarza, a on zrobił mi zastrzyk tetracykliny, ale wciąż są nabrzmiałe.

– Pokaż mi.

– Nie chcę. Wyglądają okropnie.

– Proszę cię, Valerie. Muszę je zobaczyć.

Valerie opuściła głowę. Potem szepnęła: „Dobrze" i zaczęła rozwijać chustę.

Początkowo, ze względu na blask psychodelicznej lampy za jej plecami, Jim widział jej twarz jedynie niewyraźnie. Kiedy całkiem odwinęła chustę, uniosła głowę, a wtedy ujrzał, co uczynił z nią Tibbles. Jej policzek był napuchnię-ty i zaczerwieniony, przecinały go rany błyszczące niczym usta – rany niemalże tak szerokie, że Jim mógłby wsunąć w nie czubek palca. Wydawały się biec przez prawy policzek ku oku – jak gdyby powiększały się, jak gdyby jej twarz stopniowo się rozszczepiała.

– Valerie, to coś poważnego. Musisz dać się zbadać. Mówię serio.

Na powrót zakryła twarz.

– Byłam u lekarza. Co jeszcze mogę zrobić?

– Daj spokój, Valerie. Zawiozę cię do szpitala. W zadrapania wdało się zakażenie. Jeżeli czegoś się z tym nie zrobi, to mogą pozostać trwałe blizny.

– Nie czuję się najlepiej, Jim. Nie czuję się najlepiej.

– W takim razie pozwól mi zawieźć cię do szpitala, i to zaraz.

– Naprawdę sądzisz, że powinnam? Lekarz powiedział, że… – Valerie nagle zamarła.

Jim początkowo nie rozumiał, co się dzieje, lecz zaraz zorientował się, że wpatruje się w coś za jego plecami. Odwrócił się i w otwartych drzwiach ujrzał kota niegdyś noszącego imię Tibbles.

– To ten kot! – syknęła Valerie. – Mówiłam, że ten kot przynosi kłopoty.

– Zaczekaj chwilę, Vałerie – zareagował Jim. – Pozbędę się go.

Podniósł się i ruszył w stronę kota, ale Tibbles wymknął się mu i wskoczył za kanapę.

– To ten kot! – wrzasnęła Valerie. – Mówiłam ci, że ma w sobie diabła!

– Posłuchaj, Valerie. Odkąd powrócił, jest bardzo agresywny, to prawda. Jeśli jednak pomyślisz o psychicznym doznaniu, jakie musiało być jego udziałem… śmierć, a potem powrót do życia… Gdyby coś takiego przydarzyło się człowiekowi, pomyśl, co by się z nim stało. Zapewne przeistoczyłby się w potwornego psychopatę.

Valerie obracała się w miejscu, usiłując zorientować się, gdzie zniknął Tibbles.

– Nie cierpię kotów! A zwłaszcza tego kota! Zobacz, co ze mną zrobił! A teraz wrócił, żeby dokończyć dzieła!

– Valerie, nie pozwolę mu cię skrzywdzić, przyrzekam. Wyciągnęła ręce i uczepiła się ramion Jima, ściskając mu palce, miażdżąc nadgarstki. Jim po zabójstwie Fynie był kompletnie zdruzgotany. Czuł, że nie ma już dla nikogo żadnych słów pociechy, okrągłych banałów o śmierci i akceptacji, żadnych słów o strachu. A oto teraz oferował Valerie zarówno ochronę, jak i egzorcyzm – w pewnym sensie nauczono go oferować i jedno, i drugie. Będę was bronił przed światem za oknem. Przegnam wasze demony, jakąkolwiek postać by przybrały. Aleksję, jąkanie, błędy wymowy.

„Jestem światłem wśród drzew, które wskaże wam drogę"'.

Ale czy w krytycznej chwili naprawdę mam na to dosyć sił?

Valerie wciąż jeszcze ściskała dłonie Jima, kiedy kot wyskoczył zza kanapy z piskiem, który przeraził go. Wylądował prosto na czubku głowy Valerie i usadowił się tam. balansując, uderzając pazurami, podczas gdy ona usiłowała go przepędzić.

– Tibbles! – ryknął Jim, chociaż wiedział, że kot me reaguje już na to imię.

Poderwał się i spróbował strącić go uderzeniem, lecz zwierzę okręciło się i splunęło na niego, sięgając pazurami jego ramienia – udało mu się trafić jedynie w pasek od zegarka.

Valerie krzyknęła przeraźliwym, niskim głosem. Jim spróbował raz jeszcze złapać kota, lecz teraz jego pazury tkwiły już głęboko w głowie Valerie. Tibbles położył uszy płasko na łbie, jego oczy płonęły żółcią, a pysk rozwarty był w nieustającym, jadowitym syku, bardziej przypominającym węża.

Na toaletce stała długa, mahoniowa patera do owoców w kształcie wiosła, zapewne kupiona przez Valerie podczas jednego z wyjazdów. Jim złapał ją, strącając jabłka i banany, i zamachnął się nią na kota niczym kijem baseballowym. Ale w tej samej chwili Valerie padła bokiem na kanapę, plamiąc biały winyl półokrągłymi smugami krwi. Jim chybił całkowicie, uderzając w ścianę, podczas gdy kot niegdyś noszący imię Tibbles zeskoczył z jej głowy.

– Ty cholero! – wybuchnął Jim, okrążając kota z paterą uniesioną do ciosu. – Powinieneś być martwy. Powinieneś być martwy! Nie śmiej wracać tu więcej i mieszać się do mego życia!

Valerie jęknęła. Krew ściekała jej po włosach. Spojrzała na Jima rozpaczliwym wzrokiem i uniosła dłoń, by dotknąć głowy.

– Już po wszystkim, Valerie. Zawiozę cię do szpitala. I obiecuję ci, że zabiję tego przeklętego kota.

Rzucił paterę na podłogę i wyciągnął ręce. Valerie pochwyciła je i spróbowała się podnieść, lecz wtedy Jim ujrzał. jak rana pod włosami otwiera się i tryska z niej krew. Tam, gdzie Tibbles zostawił ślady swoich pazurów, skóra rozpadała się teraz na grube, krwawe kawałki, oblepione włosami, jak gdyby cała czaszka Valerie rozłupywała się niczym krwista pomarańcza.

– Yalerie… nie ruszaj się… nie ruszaj się więcej…

Lecz ona stopniowo uniosła się do pozycji siedzącej. Skóra na jej głowie rozerwała się całkowicie, a wszystkie krzyżujące się zadrapania na policzkach otwarły, tak że twarz rozpadła się w mgnieniu oka.

Przerażony Jim nie mógł oderwać od niej spojrzenia.

– O mój Boże, Valerie – zdołał wyszeptać. – Boże drogi.

Zupełnie nic nie mógł zrobić. Valerie dosłownie rozłupywała się na jego oczach.

Nagle spomiędzy rozszczepiających się fragmentów wyłoniła się inna głowa. Głowa o krótkich, brązowych włosach, ogolonych tuż przy skórze. Głowa o sinoniebieskiej, niemalże srebrnej skórze i szczelnie zaciśniętych powiekach.

Ciało razem ze szlafrokiem Valerie odpadło od tego, co przed chwilą był jej postacią, a spośród pomarszczonych stert skóry i przesiąkniętego krwią materiału wynurzyła się inna postać, zupełnie inna kobieta.