Susan stanęła przed nim.
– Nie musisz się mnie obawiać, Jim. To tylko ja – powiedziała.
Dotknął jej włosów, były równie miękkie jak zawsze. Policzek Susan wydawał się ciepły, więc musnął go koniuszkami palców.
– To nie jest łatwe. Zapewne pamiętasz, że widziałem twoją śmierć.
– Nie pamiętam. Przypominam sobie, że wyszłam przed tamten hotel w Arizonie, szukając Catherine Biały Ptak. Potem znalazłam się nigdzie.
– Mówiąc nigdzie…
– Po prostu nigdzie. Tam jest ciemno. Jakby kosmos bez gwiazd. Jim usiadł na swej wytartej kanapie.
– Nie potrafię sobie tego poukładać. Widywałem już dziwne rzeczy, Susan… ale to…
Położyła mu dłoń na głowie i delikatnie przygładziła włosy. Nie był pewien, czy to uczucie sprawia mu przyjemność, czy też napawa go przerażeniem.
– Jim… po śmierci jest ciemno. Ale nic w tym strasznego. Czuje się jedynie spokój i wspaniałą ulgę, że wszystko nareszcie się skończyło i można odpocząć.
– Skoro to taka ulga, dlaczego wróciłaś?
– Musiałam, Jim. Nie mogłam pozwolić, byś stawił temu czoło w pojedynkę.
– Ale czemu? O czym ty mówisz?
– Co jakiś czas w świecie żywych zdarza się coś tak strasznego, że wywołuje poruszenie w świecie umarłych.
– Sprawia, że przewracają się w grobach, tak?
– Można i tak to ująć. I to właśnie mi się przytrafiło. W jednej chwili spoczywałam błogo w ciemności… potem poczułam dreszcz. Jakby powiew chłodnego, czarnego wiatru. Po prostu wiedziałam, że coś jest okropnie nie w porządku. 1 wiedziałam, że mnie potrzebujesz.
– Ale dlaczego musiałaś wykorzystać Valerie?
– Potrzebowałam spirytualnego przewodnika, by pomógł mi odnaleźć drogę do ciebie. Ponadto musiałam w jakiś sposób odzyskać materialną postać. Odszukałam tę starą kobietę, opowiadałeś mi o niej, tę, która jako pierwsza wróżyła dla ciebie z kart, panią Vaizey. Zachowała psychiczną więź z Valerie i tym sposobem znalazłam drogę z powrotem do ciebie.
– Nie wyobrażam sobie, by pani Vaizey przyczyniła się do tak strasznych rzeczy, które przydarzyły się Valerie. Były przyjaciółkami. Były więcej niż przyjaciółkami… były duchowymi siostrami. Duch pani Vaizey żył w ciele Valerie długo po tym, jak powinien był się rozmyć.
– Myślę, że pani Vaizey uznała, iż uratowanie życie tobie i twoim uczniom jest ważniejsze.
– Zaraz zaczniesz cytować Spocka. „Potrzeby wielu są ważniejsze od potrzeb kilku".
– Jim, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie potworne rzeczy mogą się wydarzyć.
– Więc może powiesz mi wreszcie?
– To już się zaczęło, Jim. Fynie była jedynie pierwsza.
– Twierdzisz, że zamordowani zostaną inni spośród moich uczniów?
– Wszyscy, jeden po drugim, chyba że temu zapobiegniesz. Ale będziesz musiał działać szybko, bardzo szybko.
Jim wyprostował się i spojrzał na nią pytająco.
– Wiesz o Fynie… skąd o niej wiesz? Dopiero co powróciłaś do życia.
Susan uśmiechnęła się do niego smutno.
– Nie zapominaj, że Fynie była także i moją uczennicą. Kochała geografię, była zawsze taka wesoła. Kiedy umarła… kiedy została zabita… poczułam jej ból i poczułam, jak jej duch opuszcza świat żywych i zagłębia się w ciemność.
– Więc z czym mamy do czynienia? Jakimś nieokiełznanym maniakiem?
– To żaden maniak ani seryjny morderca. To coś znacznie gorszego. Jimowi nagle zaschło w ustach, jak gdyby nabrał do nich piasku.
– Jak bardzo gorszego?
– Jestem zmęczona, Jim – powiedziała Susan. – Jestem wyczerpana. Pozwól mi się przespać przez parę godzin, potem ci opowiem.
– Susan, jak bardzo gorszego?!
Kot wskoczył Susan na kolana. Spojrzał na Jima rozszerzonymi, zogniskowanymi oczyma, jak koty zwykły czynić na moment przed upolowaniem ptaka.
– Ta rzecz, Jim… mogę nazwać ją jedynie rzeczą… nie pragnie waszych ciał. Pragnie waszych dusz.
Jim czuł, że to jeszcze nie wszystko. Czekał i czekał, i Susan wyjawiła mu w końcu:
– Pragnie waszych dusz i pragnie zabrać je do piekła.
Tej nocy Jim pozwolił Susan zająć łóżko, a sam postanowił przespać się na kanapie. Nie chodziło o to, że Susan przestała go pociągać. Po prostu wcale nie miał pewności, kim teraz była i dlaczego się tu znalazła. Do tego wciąż jeszcze nie mógł otrząsnąć się z szoku wywołanego jej pojawieniem się. Jak mogła być tak spokojna? Jak mogła być tak opanowana?
– Dobranoc, Susan – powiedział. – Porozmawiamy o tym rano.
Kot niegdyś noszący imię Tibbles usadowił się na jej poduszce. Skierował się w jego stronę, by wziąć go na ręce, lecz zwierzak uniósł głowę i prychnął na niego.
– Przepraszam – odezwała się Susan – po prostu nie chce mnie zostawić.
– W takim razie w porządku, ale tylko na tę noc. Uważaj… – ostrzegł ją, wskazując wprost na kota.
Zamknął drzwi do sypialni i wrócił na kanapę. Otworzył sobie piwo, lecz po pierwszym łyku stwierdził, że nie ma na nie ochoty. Trybiki w jego mózgu obracały się niczym bęben betoniarki. Sięgnął więc po swoją zniszczoną brązową teczkę i wyjął z niej notatki na jutrzejsze zajęcia poświęcone największym amerykańskim poetom.
Śmierć jest matką piękną, mistyczną
W jej ognistym łonie snujemy nasze plany
Gdy nasze ziemskie matki czekają bezsennie.
Stary dobry Wallace Stevens, pomyślał. Przynajmniej wygląda na to, że postrzegał jakiś fragment rozwiązania zagadki wszechświata. Ale co oznaczało zmartwychwstanie Susan? Oraz kota? Susan oznajmiła, że przybyli, by go uratować, lecz odnosił wrażenie, że w rzeczywistości wcale nie jest częścią rozgrywających się wokół niego wydarzeń. Nie potrafił ułożyć sobie wszystkiego w logiczną całość. Nie był w stanie tego rozpracować, nawet w kontekście działania ponad naturalnych mocy, i to go niepokoiło.
Wrzucił notatki z powrotem do teczki. Był zbyt zdekoncentrowany, by na serio zabrać się do pracy. Wstał i zaczął krążyć po pokoju. Sięgnął po puszkę, pociągnął drugi łyk piwa i zaraz tego pożałował. Spróbował zająć się książką wypożyczoną ze szkolnej biblioteki – Mad in pursuit francuskiej pisarki Violette Leduc. Gdy jednak trafił na zdanie: „Moje życie było długą ścianą nieszczęść, do której tuliłem się krocząc naprzód", odkrył, że nie wie, czy w ogóle je rozumie, a może rozumie je aż za dobrze. Tak czy owak, zamknął książkę i rzucił ją na podłogę przy kanapie, a potem zgasił światło.
Parę minut po trzeciej Jirn uchylił drzwi do sypialni i zajrzał do środka, aby upewnić się, że Susan naprawdę do niego wróciła i że nie miał halucynacji. Leżała na boku, kompletnie nieruchoma, jej włosy przykrywały poduszkę, a skóra połyskiwała niebiesko w blasku lamp parkingowych, świecących się przez całą noc. Nadawały Susan jeszcze bardziej nieziemski wygląd, odsłaniając, jak sądził, jej prawdziwą naturę. Poprzedniego ranka dusza tej kobiety pogrążona była w wiecznej ciemności. Teraz znalazła się na powrót w ludzkim ciele, wśród nic nie znaczących drobiazgów codziennego życia.
Okrążył łóżko, by się jej przyjrzeć. Ku swemu zdziwieniu stwierdził, że ma otwarte oczy.
– Susan? – szepnął.
Leżący przy niej kot poruszył się, lecz ona nie zareagowała w żaden sposób. Spojrzenie wciąż miała utkwione w przeciwległej ścianie. Jej oczy lśniły, ale ani razu nie mrugnęła.
– Susan? – powtórzył. Teraz zaczynał się już poważnie niepokoić. Zrzucona skóra Valerie wciąż jeszcze spoczywała w bagażniku samochodu. A jeśli Susan także jest martwa? Jeżeli zostanie przyłapany ze szczątkami dwóch kobiet…