Выбрать главу

Usiadł przy stole w kącie baru, pod wielkim freskiem ukazującym Afrodytę na łyżwowrotkach, namalowanym w stylu Botticellego. Niemalże natychmiast dołączyła do niego wysoka kobieta w obcisłej purpurowej sukni i o jaskrawo ufarbowanych włosach.

Cześć, Joyce – powitał ją. – Co nowego w branży ceramicznej?

– Śmierdzi – stwierdziła, zapalając papierosa. – Rozważam odpuszczenie sobie tej zabawy i zajęcie się na poważnie tańcem brzucha.

Jim zamówił sobie tequila sunrise i wtedy zjawił się kolejny stary znajomy, niski, krępy Meksykanin w koszuli przywodzącej na myśl wybuch w mieszalni farb. Przysiadł się do nich i przyjaźnie klepnął Jima w udo.

– Jim! Jakie wieści z fabryki ćwoków?

– Hej, Emilio. Ile razy mam ci powtarzać, byś nie nazywał moich dzieciaków ćwokami? Mają szczególne potrzeby, to wszystko.

– Zgadza się. A szczególnie potrzebują mózgów.

– Emilio…

– Daj spokój, Jim, to tylko żarty. Każdy, kto uważa twoich dzieciaków za ćwoków, sam jest ćwokiem. Wiem, jak bardzo się starają, i wiem, ile robisz, żeby im pomóc. Parę dni temu spotkałem Marię Fernandez. Przypominasz sobie jej syna Fidela? Osiemnaście lat, a nie umiał nawet przeczytać komiksu. Teraz pracuje w Urzędzie Imigracyjnym. Wszystko dzięki tobie. – Pociągnął piwa, piana oblepiła jego gęste, czarne wąsy. – Jesteś wyjątkowy, Jim. Nie daj sobie wmówić czegoś innego.

– Urodziłeś się na Jukatanie, prawda? – zapytał Jim.

– Jasne. W Progreso. Chcesz, żebym zaśpiewał ci piosenkę o kobiecie, która straciła swego mężczyznę w bójce na noże w Progreso? Idzie to jakoś tak…

– Dzięki, Emilio, kiedy indziej. Zastanawiałem się tylko, co wiesz o Majach.

– O Majach? Majowie wymarli jakieś sześć miesięcy przed moim urodzeniem. No, raczej sześć wieków.

– Posłuchaj, Emilio, staram się prowadzić poważną rozmowę. Próbuję dowiedzieć się czegoś o rytuale Majów, o rytuale, który przegania z człowieka wszystkie lęki. No, wiesz, oczyszcza z nich ciało, tak że poddany mu człowiek niczego się już nie boi.

Emilio rozsiadł się wygodniej. Z grającej szafy dobiegały dźwięki Dziewczyny z Ipanemy.

– Słyszałem o takich sprawach, owszem. Ale to jak voodoo. Nigdy nie wiesz, czy to prawda, czy ktoś wciska ci kit, żeby cię przestraszyć.

Jim pomyślał sobie o drugiej części cytatu z Bacona: o ludziach i śmierci, o dzieciach i mroku. Ten drugi rodzaj strachu rozwija się podobnie jak naturalny dziecięcy strach pod wpływem opowieści. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej onyksowe paciorki, które znalazł na trawie. Co możesz o tym powiedzieć?

– Są takie ładne – stwierdziła Joyce. – Byłby z nich uroczy naszyjnik, prawda?

– Były naszyjnikiem – poinformował ją Jim. – Hmm, jego częścią.

Emilio wziął jeden z paciorków w palce i obrócił go w zamyśleniu.

– Wiem, co to jest. Moja babka nosiła coś takiego. To naszyjnik służący do przywoływania duchów.

– Co przez to rozumiesz?

– Kiedy mój dziadek zmarł, pragnęła, by jego duch powrócił z krainy umarłych i rozmawiał z nią. Wiesz, byli małżeństwem przez czterdzieści trzy lata i nie chciała czuć się tak, jakby utraciła go na zawsze. Kupiła więc jeden z tych naszyjników i nosiła go przez cały czas. Wszędzie można je kupić… zwłaszcza w Dzień Zmarłych, razem z czaszkami z cukru. Powiedziała mi, że przyciągał duchy z krainy cieni; była pewna, że któregoś dnia przyprowadzi do niej mojego dziadka.

I wrócił? – zapytała Joyce, wydmuchując dym.

Nie wiem. Babka umarła sześć miesięcy później. Jim odebrał od niego paciorek.

Odniosłem wrażenie, że to raczej jakiś rodzaj ochrony przed złymi duchami.

Ochrony? O ile wiem, nie. Gdybyś nałożył naszyjnik z paciorków takich jak ten, dałbyś im znak, że chcesz, by po ciebie przyszły i cię zabrały.

– Jesteś tego pewien?

– Hej, nie udaję eksperta. Ale moja babka nosiła laki naszyjnik, bo chciała, by dziadek powrócił ze świata duchów i zabrał ją ze sobą.

– Gdyby mój mąż powrócił z krainy umarłych, zabiłabym go – stwierdziła lakonicznie Joyce.

– A te inskrypcje? – zapytał Jim. – Orientujesz się, co mogą oznaczać?

Emilio pokręcił głową.

– Powiedziałem ci wszystko, co wiem. Ale jeżeli naprawdę cię to interesuje, powinieneś pogadać z moim starym kumplem Porfiriem. Kiedyś był profesorem prekolumbistyki na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego.

– Z przyjemnością. Masz jego numer?

– Pewnie – odparł Emilio. Sięgnął po maleńki wytarty notes z adresami, a potem długo szukał okularów. -Proszę bardzo… wybierasz zero-zero-pięćdziesiąt dwa-dziewięćset osiemdziesiąt jeden, a potem ten numer.

– Zero-zero-pięćdziesiąt dwa-dziewięćset osiemdziesiąt jeden? Gdzie to, cholera, jest?

– W Campeche, w Meksyku. Wrócił tam po przejściu na emeryturę.

Jim zapisał sobie podany przez Emilia numer.

– Dobra… spróbuję.

– Polubisz go… to naprawdę fajny facet. Zawieź mu butelkę tequilli, jeśli polecisz go odwiedzić, ale bez względu na to, co się stanie, nie stawaj z nim do zawodów w piciu.

Jim jeszcze przez pół godziny rozmawiał z Joyce i Emiliem. Potem wyszedł od Marty'ego i wrócił do domu garbatymi mostkami wzdłuż Dell Avenue, stanowiącymi jedną z nielicznych pozostałości czasów, gdy kalifornijskie Venice naprawdę przypominało włoską Wenecję, włącznie z kanałami, arkadowymi placami i dwudziestoma czterema gondolami z importu.

Był głęboko poruszony i nawet po dotarciu pod dom przez kolejne dziesięć minut siedział zamyślony w samochodzie. Wyciągnął jeden z onyksowych paciorków i przyjrzał mu się uważnie. Coś tu było bardzo nie w porządku. Jeżeli te naszyjniki przyciągały duchy, a nie odpędzały ich, Rafael wcale nie starał się ochronić swoich kolegów. Wręcz przeciwnie: czynił z nich przynętę.

W końcu wszedł do mieszkania. Susan wciąż jeszcze leżała w łóżku, w tej samej pozycji, w jakiej ją zostawił. Wrócił do salonu, usiadł na kanapie i zdjął buty. Spróbował ułożyć się w wygodnej pozycji, ale nie był w stanie zasnąć. Bez przerwy myślał o słowach Emilia: „…dałbyś im znak, że chcesz, by po ciebie przyszły i cię zabrały".

ROZDZIAŁ 12

O siódmej rano, po bezsennej nocy, zatelefonował pod numer Porfiria. Susan weszła do salonu świeża jak skowronek i zapytała go, czy chce kawy.

– Pewnie, poproszę.

– Bezkofeinową?

– Mam nadzieję, że żartujesz. Pochyliła się i pocałowała go w policzek.

– Do kogo dzwonisz tak wcześnie?

– Do kogoś, kto nie podnosi słuchawki.

Susan udała się do kuchni, podczas gdy telefon dzwonił i dzwonił. Ostatecznie jednak ktoś go odebrał i usłyszał głos starej kobiety.

– Que?

– O, dzień dobry. Usiłuję skomunikować się z panem Porfiriem.

– Senor Cardenas, si. Zaraz go poproszę.

Po długiej chwili do telefonu podszedł mężczyzna.

– Czym mogę panu służyć, senor?

– Przepraszam, że pana niepokoję, panie Cardenas. Nazywam się Jim Rook. Jestem przyjacielem Emilia Huerki.

– Emilia? To nie jest najlepsza rekomendacja. Co słychać u tego błazna?

– Ma się świetnie, dobrze sobie radzi. Powiedział mi, że od pana będę mógł uzyskać informacje o naszyjnikach przywołujących duchy, a także o ludziach, którzy pozbywają się swych lęków tylko po to, by przekonać się, że te same leki polują na nich i starają się ich uśmiercić.

Po drugiej stronie zapadło długie milczenie – tak długie, że Jim pomyślał, iż Porfirio Cardenas odłożył słuchawkę. Na wielomilowej linii między Venice Beach w Kalifornii a Campeche w Meksyku coś zaczęło potrzaskiwać.