Выбрать главу

Jim przez jakiś czas spacerował między ławkami i w końcu zdecydował się powiedzieć:

– Rafael odebrał wam wasze fobie. Strach przed pająkami, strach przed zamkniętą przestrzenią, strach przed ciemnością. Wasze irracjonalne lęki. Strach przed rzeczami, które, myśląc logicznie, nie mogły wyrządzić wam krzywdy. Ale teraz zaczynam rozumieć, że pozbawiając kogoś jego irracjonalnych lęków, odbiera się mu także sporą część tych bardziej racjonalnych… zdroworozsądkowych obaw. Ciemność sama w sobie jest niegroźna, ale rzeczą rozsądną jest unikanie ciemnych miejsc nocą, zwłaszcza w okolicy, gdzie mieszka Dean. Pobyt na dachu wysokiego budynku niczym szczególnym nie grozi, poza tym że można potknąć się, upaść albo zostać zepchniętym. Wygląda na to, że utraciliście wszystkie wasze lęki. Ale bez nich będziecie szli przez życie, nie zachowując ostrożności, nie zabezpieczając się przed ogniem, utonięciem, jadowitymi owadami, w ogóle przed niczym.

– Mnie się to podoba, że niczego się nie boję – odparła Sandra. – Teraz mogę łapać pająki i nawet nie zadrży mi ręka.

– ja śpię lepiej – dodał David Pyonghwa. – Już wcale nie myślę o Yamie.

– Charlene? – zapytał Jim. – A ty?

– Nie boję się już otyłości. Nawet pan nie wie, jak bardzo odmieniło to moje życie. Choćby tylko dlatego, że potrafię przyznać się do otyłości i nie martwię się tym.

– Ale co z Deanem? – zapytał Jim.

– Z Deanem? Miał niefart i tyle – stwierdził Virgil.

– To wcale nie był pech, lecz błędna ocena sytuacji. A pierwszą rzeczą, jaką się traci,.wyzbywając się lęku, jest zdolność trafnej oceny sytuacji. Strach j«st wam potrzebny, nieważne o ile lepiej czujecie się bez niego.

– Eee, ja nie potrzebuję strachu – odparł Charles. – Kiedyś bałem się ojca, a teraz nie, i nic lepszego w życiu mi się nie przytrafiło. Jeśli spróbuje tknąć mnie palcem… bach! Może mi pan wierzyć.

– To do was nie dociera, prawda? – zapytał Jim. – Lęk wciąż pragnie waszych dusz. Skoro nie zdobył ich za jednym razem podczas tego tak zwanego egzorcyzmu w Santa Ysabel, zamierza upolować je inaczej. Będzie się wami zajmował po kolei. Może potrwa to nieco dłużej, ale w końcu was dopadnie. Wasza nieustraszoność zabije was przedwcześnie. Będziecie zbyt szybko jeździć, zbyt wiele pić, palić krak. Czemu mielibyście się przejmować, skoro się tego nie boicie? Utoniecie, spalicie się, wypadniecie przez okno. Będziecie skakać ze spadochronem, jeździć na motorze, surfować.

– Brzmi ekstra – orzekł Virgil.

– Tak też będzie, dopóki pozostaniecie przy życiu. Ale długo nie pożyjecie, ponieważ zawsze będziecie grać zbyt ostro. Nie musicie mi wierzyć, pewnie i tak nie uwierzycie, gdyż nic was nie przeraża, absolutnie nic. Ale jestem przekonany… jeśli nie znajdziecie sposobu na odzyskanie swych dawnych lęków, wasz czas na tym świecie liczyć się będzie w miesiącach raczej niż latach… a może nawet i nie tak długo.

– Przeklęta klasa języka angielskiego z West Grove – zaintonował Charles niskim głosem Vincenta Price'a.

Wszyscy jeszcze się śmiali, kiedy otwarły się drzwi i do klasy wszedł szkolny strażnik, Rick Brought, trzymając czapkę pod pachą. Podszedł wprost do biurka Jima i powiedział:

– Lepiej niech pan wyjdzie na zewnątrz, panie Rook.

– Dobrze… słuchajcie, to potrwa tylko moment. Czytajcie dalej Niedzielny poranek, wers siódmy.

Podążył za Rickiem na korytarz i zamknął za sobą drzwi.

– Pięć minut temu do doktora Ehrlichmana zadzwonili rodzice Dolly Ausgarde – oznajmił strażnik.

Och, nie, pomyślał Jim. Nie Dolly, z niebieskimi oczyma, złocistymi włosami i cudowną próżnością młodości. Zdecydowanie najładniejsza dziewczyna w szkole.

– Ona nie żyje, panie Rook – wyjaśnił Rick. – Nie bardzo wiedzą, co się stało, ale wygląda na to, że przejechała ją ciężarówka na autostradzie. Weszła wprost pod koła i stanęła w miejscu, kierowca nie był w stanie nic zrobić.

Jim oparł się plecami o pomalowaną na zielono ścianę. Spojrzał na podwieszone pod sufitem lampy. Do jego uszu dobiegało poskrzypywanie trampek na wypastowanej podłodze, śmiechy i okrzyki jego uczniów.

– Wszystko w porządku, panie Rook? – zapytał Rick. – Przynieść panu szklankę wody?

– Nie, dzięki, Rick, nic mi nie jest. Powiedz doktorowi Ehrlichmanowi, że zaraz do niego przyjdę.

Stał tak przez chwilę czy dwie, podczas gdy Rick oddalił się pośpiesznie krokiem zaaferowanego człowieka. Smutek

Jima był tak wielki, że najchętniej wyszedłby na dwór, zaszył się wśród drzew i zaniósł płaczem. Ale teraz te dzieciaki potrzebowały go bardziej niż kiedykolwiek. Dla ich dobra musiał był spokojny, opanowany i przerażony.

Otworzył drzwi do klasy, w powietrzu gęsto było od papierowych samolotów, gumek i innych drobnych przedmiotów. Wszystko wylądowało z hukiem na podłodze, jakby właśnie skończyła się burza gradowa. Podszedł do swego biurka i spojrzał po kolei na każdego z osobna. Piękni zwyczajni, pełni nadziei, skorzy do pomocy, głupi, kłótliwi, marzyciele o ciężkich powiekach.

– Dolly nie żyje – powiedział po chwili.

ROZDZIAŁ 17

Valerie była z Jimem, gdy wieczorem zatelefonował porucznik Harris z informacją, że Dean Krauss przeszedł ciężką operację w celu usunięcia skrzepu z mózgu, lecz jego stan jest ciężki.

– Coś nowego w sprawie Dolly Ausgarde?

– Wyszła na autostradę, panie Rook. Byli z nią dwaj koledzy, najwyraźniej bawili się w wyzywankę. Obaj byli naćpani krakiem. We krwi Dolly nie znaleźliśmy ani śladu narkotyków.

– Czyli z rozmysłem stanęła na drodze przed rozpędzoną ciężarówką?

– Na to wygląda. Zbierali ją po całej okolicy. Jim przycisnął dłoń do czoła i zamknął oczy.

– Jest tam pan, panie Rook?

– Tak, jestem. Po prostu to już chyba więcej, niż jestem w stanie znieść.

– Nie zna pan jakiegoś powodu, dla którego Dolly Ausgarde mogłaby chcieć odebrać sobie życie?

– Oczywiście, że nie. Nie należała do najbystrzejszych, ale była bardzo ładna. To jedna z najpopularniejszych dziewcząt w całej szkole.

– Żadnych problemów z chłopcami, nic z tych rzeczy?

– O niczym takim nie wiem. Nie była chyba w ciąży, co?

– Nie. Ale jest coś, o czym musi się pan dowiedzieć.

– Aha, a o czym to?

– Kierowca ciężarówki zrobił wszystko, by ją wyminąć.

Powinien pan zobaczyć ślady opon na szosie. Stanął na hamulcach i skręcił w prawo, dając jej doskonałą sposobność zejścia mu z drogi. Ale ona zrobiła krok w lewo, prosto pod koła i uderzył ją z szybkością trzydziestu pięciu mil na godzinę. Nic więcej nie mógł już zrobić.

– O Boże – wyszeptał Jim.

– Pozostaje tylko powiedzieć amen – podsumował Harris. – Jest jednak jeszcze jeden szczegół. Kierowca przysięga, że dziewczyna uśmiechała się, kiedy ją uderzył. Uśmiechała się, jak gdyby wcale się nie niepokoiła.

– Z czego wywnioskował pan, że…?

– Nie wyciągam żadnych wniosków, panie Rook. To dochodzenie jest zbyt skomplikowane. Lecz rozsądna osoba mogłaby uznać, że Dolly nie bała się śmierci.

Jim zszedł na dół, by zajrzeć do Valerie. Drzwi były otwarte, nikt nie odpowiadał na jego pukanie. Z jej mieszkania dobiegał ostry, ziołowy zapach, woń zieleniny. Zajrzał do salonu, machając dłonią przed nosem, lecz nie znalazł tam Valerie. W końcu odszukał ją w kuchni, dłubiącą drewnianą łyżką w zawartości wielkiego metalowego rondla.