Odchylił się najpierw do tyłu i po sekundzie bez ostrzeżenia rzucił się do przodu, mierząc nożem w twarz demona. Xipe Totec przechylił głowę w bok i nóż uderzył w ceglaną kolumnę za jego plecami. Ostrze złamało się w połowie długości i z brzękiem zniknęło w mroku.
– I co teraz zamierza pan zrobić? – zapytał Xipe Totec. – Pchnąć mnie otwieraczem do konserw?
Jim odrzucił nóż i przyjął postawę, która, jak miał nadzieję, przypominała pozycę wyjściową kung fu. Xipe Totec roześmiał się.
– Chcesz się ze mną bić, tu, na górze? Myślałem, że boisz się wysokości.
– Chyba już pokonałem swój strach.
– Ha! – zakrzyknął głosem brzmiącym niczym chór trzech głosów. – Niczego nie pokonałeś! Nikomu się to jeszcze nie udało! Jedyną pewną rzeczą na tym świecie jest to, że twoje strachy pokonają ciebie!
– Nie tym razem – odparł Jim.
Usłyszał narastający warkot śmigłowca i dostrzegł przesuwające się po niebie światło. Wtedy rzucił się na Xipe Toteca, oplótł go ramionami i pocałował.
W tej samej chwili obaj stoczyli się z parapetu.
Xipe Totec usiłował krzyknąć, lecz kiedy otworzył usta, Jim schwycił zębami czubek jego języka i przegryzł go. Krew wlała mu się do gardła, ale nie zwrócił na to uwagi; koziołkowali już w powietrzu i wiedział, że zginie.
Xipe Totec wyślizgnął się z jego uścisku.
Jim był zbryzgany krwią, w uszach dźwięczał mu wrzask demona. Zacisnął powieki, oczekując zderzenia z ziemią, i wtedy coś szarpnęło go za kostkę; zawisł na murze misji, głową w dół. Uderzył ciałem w twardą cegłę raz i drugi raz.
Xipe Totec upadł na ziemię, z trzaskiem rozdzierającym bębenki, bluzgnęła fontanna krwi. Zawył ohydnie i zaczął pełznąć na plecach niczym krab wywrócony na grzbiet, a krew zalewała jego suknię i pylistą ziemię. W końcu wrzaski zaczęły tracić na sile. Jeszcze powiedział coś ochrypłym, gulgoczącym głosem – coś, co brzmiało jak potworne przekleństwo – a potem znieruchomiał.
Jim wisiał na murze, kołysząc się łagodnie na boki.
Pod nim z ciemności wyłonił się Phil, towarzyszyli mu David i Charlene. Gdy zobaczyli skrwawione ciało Xipe Toteca, ostrożnie obeszli je szerokim łukiem.
– Niech się pan nie martwi, zaraz przyniesiemy drabinę.
Jim uniósł głowę. Jego stopa zaplątała się we włóknistą pętlę wistarii porastającej mur dzwonnicy. Bóg jeden wie, jak mu się to udało. Być może wszechmogący czasami wynagradzał swe sługi za szczególnie dobrze wykonaną pracę.
Powoli opuszczono go na ziemię; cały aż dygotał zastanawiając się, co teraz począć. Ciało dziewczyny leżało rozpłaszczone na ziemi, w rozległej czarnej kałuży krwi. Niełatwo mu było spojrzeć na ten widok, choć wiedział, że to Xipe Totec i że zabił go osobiście. Udał się do kaplicy, siadł na brzegu ławki i zaczął się modlić.
Po chwili na podłodze zaskrzypiały kauczukowe podeszwy butów. Porucznik Harris zajął miejsce w ławce za Jimem i zmówił szybką zdrowaśkę.
– Na zewnątrz leży dziewczyna ze złamanym kręgosłupem i prawie odgryzionym językiem – wymruczał. – Proszę mi powiedzieć, że to była wasza pierwsza randka i trochę was poniosło przy pocałunku.
– Nie mogę tego powiedzieć, poruczniku. Ugryzłem ją celowo.
– Dlaczego miałby pan to robić, do jasnej cholery?
– Nie była tym, na kogo wyglądała, poruczniku.
– Podobnie jest z moją żoną, ale to nie powód, żeby zaraz łamać jej kręgosłup i odgryzać język. Chociaż… skoro już pan o tym wspomniał… życie stałoby się znacznie cichsze.
Jim odwrócił się do tyłu. Spojrzał z natężeniem w oczy Harrisa.
– Mogę pana zapewnić – oświadczył – że pańskie dochodzenie jest już zakończone. Gwarantuję to panu. Już ani jeden uczeń nie zostanie rozdarty na strzępy. Żaden uczeń nie wejdzie pod koła rozpędzonej ciężarówki.
– Skąd ta pewność?
Jim wyjaśnił mu wszystko, co się wydarzyło, nie pomijając najdrobniejszych nawet szczegółów. Opowiedział mu o różowym lincolnie i zmartwychwstaniu Susan, o demonicznym tarocie, o tym jak Rafael wyzwolił jego uczniów z lęków tylko po to, by przywołać je z powrotem pod postacią bezlitosnej siły służącej do masakrowania ludzi podczas rytualnych ofiar. Opowiedział mu o wyprawie do Campeche i o informacjach uzyskanych od pana Cardenasa, a także o kocie niegdyś noszącym imię Tibbles.
Porucznik Harris wysłuchał tego wszystkiego z poważną twarzą, lecz nie zanotował ani jednego słowa. Gdy Jim skończył, podniósł się i klepnął go po ramieniu.
– Proszę nikomu nie wspominać o tym ani słowem.
– Dlaczego?
– Ponieważ panu wierzę. I ponieważ wrócę teraz do centrali i będę dreptać w miejscu dopóty, dopóki śledztwo nie zostanie umorzone ze względu na zbyt wysokie koszty.
– Wierzy mi pan?
– Pewnie. Co pana tak dziwi? Te biedne dzieciaki rozszarpało coś rodem nie z tego świata. To naukowo stwierdzony fakt. Teraz pan wytłumaczył mi, kto to zrobił, i rzeczywiście było to coś rodem nie z tego świata. A więc wydarzenia zostały logicznie wyjaśnione. Wszystko znalazło wyjaśnienie, w pewnym sensie, i to mnie zadowala. Wszystko wyjaśnione jest znacznie bardziej niż większość spraw, którymi się zajmujemy. – Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. – Nawiasem mówiąc, to zapewne rozwiązuje też zagadkę jedenastu czy dwunastu innych zabójstw. Wczoraj wieczorem w Topanga znaleźliśmy szczątki kilkunastu ciał. To, które nazywał pan „Susan", składało się z fragmentów pochodzących z przynajmniej pięciu spośród nich; tyle udało się nam zidentyfikować.
Jim nie odpowiedział, a jedynie odprowadził wzrokiem Harrisa opuszczającego kaplicę. Po chwili sam poszedł w jego ślady.
Tydzień później, po szkolnej ceremonii upamiętniającej zabitych uczniów, Jim stał przed głównym wejściem do szkoły, rozmawiając z rodzicami, których starał się zapewnić, że podobna tragedia już się nie powtórzy.
– Policja poinformowała mnie, że sprawę zamknięto. Niejaka Consuela Martinez, odpowiedzialna za zabójstwa Fynie i Mike'a, zginęła spadając z dzwonnicy misji Santa Ysabel. Pozostałe tragedie… cóż, były to nieszczęśliwe wypadki, bez dwóch zdań.
Tuż za większą grupą rodziców i uczniów Jim spostrzegł kobietę w zielonej sukni w białe grochy i czarnym słomkowym kapeluszu. Nie znał jej, lecz była naprawdę ładna i wciąż się do niego uśmiechała, więc przeprosił rozmówców i podszedł do niej, by się przywitać.
Jim! zawołała, wyraźnie zadowolona. -Jak się miewasz?
– Doskonale. Ale… czy my się znamy? Może z Venice Beach? Albo Racquet Club?
Och, znasz mnie znacznie lepiej. – W takim razie słucham, proszę mnie zaskoczyć.
Zapewne mi się to uda. Są tu ze mną dwaj przyjaciele… ich także powinieneś rozpoznać.
Wysoki młody człowiek podszedł do Jima i uścisnął mu mocno dłoń.
– Dobrze pana znowu zobaczyć.
Następnie zbliżył się szczupły Indianin w lśniącym szarym garniturze i krawacie.
– Słyszałem, że miał pan kłopoty. Gdybyśmy mogli coś dla pana zrobić…
– Przepraszam – odparł Jim – ale wszyscy macie nade mną przewagę. Nie mam pojęcia, kim jesteście.
Kobieta wzięła go za rękę i powoli ruszyła przed siebie. Młody mężczyzna i Indianin szli parę kroków za nimi.
Musisz zrozumieć, Jim, że gdy ktoś zginie gwałtowną śmiercią, nie może powrócić w tej samej postaci co poprzednio. Jego ciało jest zmasakrowane, spalone, może brakuje paru fragmentów. Na przykład głowy,
Jima ogarnęło nagłe poczucie winy. Miał nadzieję, że ta kobieta nie mówiła o Susan. A jeśli znalazła jej ciało w Arizonie i teraz cała trójka próbuje go szantażować?
Szli dalej, nie zwalniając kroku.