Kiro wyglądał na zadowolonego.
– A więc krótkie spięcie – stwierdziła Indra. – Wszystkie ich plany spaliły na panewce.
Yorimoto zadrżał. Myślał o tym, jak mało brakowało, by wpadł w głęboką otchłań krateru. Nikt nie wiedział, co by się wtedy z nim stało. Na pewno nie spotkałoby go nic dobrego.
Słysząc wrzaskliwe groźby dobiegające z Ciemności, przysunęli się bliżej siebie. J1 był bezpieczną przystanią, wprost nie posiadali się ze szczęścia, że odnaleźli do niego drogę.
– Zaczekaj chwilę, Sol – poprosiła Indra. – Co ty właściwie zrobiłaś, żeby powstrzymać atak tych bestii na Yorimoto? Zwinęli się wpół jak glisty.
– Ach, to! – roześmiała się Sol. – To tylko malutka czarnoksięska sztuczka.
– Powiedz, powiedz!
– Nie, są wśród nas dżentelmeni.
– Dżentelmeni! – prychnął Jori. – Nie jesteśmy chyba bardziej dżentelmeńscy niż ciekawscy. Prawda, chłopcy? Sama widzisz, opowiadaj!
Sol jeszcze próbowała się wykręcać, ale wreszcie przyznała:
– No, posłałam zaklęcie w powietrze, ścisnęłam ich śliweczki i przekręciłam.
Mężczyźni odwrócili głowy, lecz całkowitej powagi nie udało im się zachować.
– Śliweczki? – zdziwiła się Sassa.
– Zrozumiesz to, jak będziesz duża. Och, ależ oni tam się awanturują! Idźcie się bawić gdzie indziej, dzieci!
Sassa przysunęła się bliżej Joriego. Oboje znaleźli się wśród tych, którzy siedzieli na podłodze. Indra dawno zapomniała już o przydzielonym jej zadaniu sprawowania opieki nad Sassą. Miała absolutnie dość płaczliwej dziewczynki. Zostawiła ją Joriemu i nie odczuwała przy tym najmniejszych nawet wyrzutów sumienia.
Sol dręczył niepokój. Znalazła się w dość trudnej sytuacji, nie dojrzała jeszcze do romansu z Kirem.
Ów niepokój musiała mieć wypisany na twarzy, bo podczas gdy inni omawiali jeszcze swoje przeżycia, Kiro szepnął cichutko:
– Nie denerwuj się, mnie także bardzo to zaskoczyło. Przyjmijmy to ze spokojem. Niech się dzieje to, co ma się dziać.
– Dziękuję – odszepnęła Sol. – Skupimy się na wydarzeniach wokół nas, choć to takie straszne.
– Właśnie.
Uśmiechnęła się szelmowsko, tak jak tylko ona, Sol, potrafiła.
– Ale to również trochę emocjonujące.
– Nie trochę, bardzo – odpowiedział z uśmiechem Kiro i zajęli się teraz dyskusją na temat dalszych poczynań. Nie mogli w każdym razie dłużej stać w jednym i tym samym miejscu, poza tym musieli na poważnie zacząć szukać J2.
Indrze serce ścisnęło się w piersi. Ram… Gdzie on jest? Gdzie są wszyscy inni?
– Nie pojmuję, jak mogliśmy stracić z nimi łączność? – Chor zatroskany marszczył bawole czoło. – Owszem, rozumiem, że wszystkie połączenia telefoniczne mogły zostać przerwane, ale telepatyczne? Zresztą duchy powinny zjawić się przy nas już dawno temu. Dlaczego nie przyszły? Zrozumiałbym to, gdybyśmy naprawdę wrócili do Królestwa Światła, ale przecież wciąż jesteśmy tutaj, w tych przeklętych górach. Niekiedy wydawałoby się wręcz, że…
Urwał, nikt też nie śmiał dokończyć: „nie żyją”.
Tego byłoby już za wiele.
– Wydaje mi się, że jest inaczej – zaczęła Sol, skupiając na sobie pytające spojrzenia wszystkich. – Wydaje mi się, że to my zniknęliśmy, nie oni. Mam wrażenie, że znaleźliśmy się w innym wymiarze.
Indra nie powiedziała nic o swojej alergii na słowo „wymiar”. Wymiar i energia. Były to terminy, które istniały w tak zwanej kulturze New Age w świecie na powierzchni Ziemi. Pojęcia, którymi sypano, by zaimponować innym.
Właściwie jednak przyznawała Sol rację, podobnie zresztą jak i inni. Siedzieli zamyśleni, przyglądając się czarownicy z rodu Ludzi Lodu, jak gdyby czekali na kolejne mądre słowa z jej ust.
Ale Sol właściwie nie miała już nic więcej do powiedzenia. Zamiast niej głos zabrał Kiro.
– Co by było, gdybyś spróbowała nawiązać z nimi kontakt, Sol? – spytał łagodnie i życzliwie. – Ty przecież także jesteś duchem, prawda?
– Częściowo, mój przyjacielu, tylko częściowo – poprawiła go. – Ale sądzisz, że nie próbowałam? Oddałabym wszystko, bylebym tylko mogła przenieść się teraz do wieżyczki w J2. To jak walenie głową o ścianę. Po prostu się nie daje. Nic się nie dzieje. Z początku sądziłam, że to dlatego, iż w połowie stałam się człowiekiem, lecz to nie to. Faktem pozostaje, że nie potrafię ich odnaleźć.
– Tak samo jak oni nie mogą odnaleźć nas – dodał Chor zamyślony, podczas gdy potwory Gór Czarnych przypuściły kolejny atak na J1. – To ta przeklęta kraina. Prawdopodobnie jest tak, jak mówisz, Sol. Przebywamy w różnych wymiarach.
– Ale jak zdołamy powrócić do normalnego wymiaru?
– No właśnie, to dopiero problem.
Horda na zewnątrz zrezygnowała z prób wdarcia się do wnętrza wielkiego pojazdu. Z krzykiem i wrzaskiem bestie oddaliły się, znikając w czarnym kamiennym lesie.
– Chor – poprosił Oko Nocy. – Podejmij jeszcze jedną próbę nawiązania kontaktu z naszymi przyjaciółmi.
– Dobrze, postaram się. – Madrag poczłapał do swoich aparatów.
Nadawane przez niego sygnały i nawoływania rozdźwięczały się wśród wiecznej nocy panującej w Górach Czarnych.
Brzmiało to bardzo samotnie i pusto, gdy po kolei wywoływał towarzyszy z J2. Swego najlepszego przyjaciela Ticha. Farona, Marca, Dolga i Rama. Armasa. Cienia, Shirę, Mara i Heikego, jak gdyby miał nadzieję, że duchy usłyszą go lepiej. Spróbował też z Siską i ciężko rannym Tsi-Tsunggą. Wzywał nawet wilki, Gerego i Frekego.
Ale żadna odpowiedź nie nadeszła. Sygnały Chora rozpłynęły się w nicości, w milczącym mroku Gór Czarnych.
8
– Wymknęli się nam!
– Zabarykadowali się w tej żelaznej puszce. Okazali się na tyle bezczelni, żeby uczynić się niedostępnymi.
– No cóż, z nami sobie nie poradzą. Jednego już prawie mieliśmy.
– Są twardsi niż nam się to wydawało. Dlaczego nie wpadli w naszą niewolę? Już dawno powinno się to stać.
– Mają tajemniczą siłę.
– No tak, przypatrzymy się wobec tego tej drugiej kupie żelastwa.
– Świetny pomysł, już się cieszę!
W głębi zamkniętego tunelu stał J2 z całą wzburzoną załogą.
Faron usiłował otrząsnąć się z szoku, jaki wywołało w nim i we wszystkich pozostałych zniknięcie J1 i odcięcie drogi odwrotu.
– Musimy znów ruszyć do przodu – oświadczył bezdźwięcznie. – Przekonać się, dokąd prowadzi ten tunel.
Mieli wrażenie, że jeżdżą straszliwymi tunelami już od zarania dziejów. Wszystko byłoby lepsze od tego. Oby tylko udało im się stąd wydostać.
Tich poprowadził więc swój dumny okręt flagowy naprzód, w stronę jądra Czarnych Gór. Jechał teraz pewniej i szybciej, zniknęła bowiem gęsta mgła, bał się jednak, że również i ta droga okaże się zagrodzona. Czyżby mieli zostać uwięzieni we wnętrzu masywnej góry? O, nie, lepiej czym prędzej się stąd wydostać. Jeśli oczywiście wciąż jeszcze istnieje jakieś wyjście.
W izbie chorych Siska wiernie trwała przy Tsi, który wciąż leżał pogrążony w śpiączce. Wykręcała palce z niecierpliwości, wydawało jej się, że nigdy nie dotrą do źródła jasnej wody, która być może ocali mu życie. Od czasu do czasu pochylała się i całowała go w czoło, na którym brunatnozielona skóra pobladła tak, że wyglądała teraz jak skóra zwykłego człowieka. Oddech Tsi-Tsunggi był właściwie niezauważalny, Marco jednak zapewnił dziewczynę, że Tsi wciąż żyje i że ogromnie ważne jest podtrzymywanie w nim iskry życia serdecznymi słowami.
Siska miała wrażenie, że rozmawia z ukochanym w nieskończoność. Chwilami czuła się tak zmęczona, że kuliła się przy nim i zapadała w półsen, gotowa jednak zerwać się na najmniejszą oznakę zmiany jego stanu. Na razie jednak nic takiego się nie stało.