Doszli do bramy.
Tak jak należało się tego spodziewać w oddziale więziennym, jej zamek był potężny i bardzo solidny. Nie do przestrzelenia.
– Curtis! – rzuciła Juliet Janson. – Zamek!
Agent specjalny Curtis ukląkł przed bramą i wyjął z kieszeni skomplikowane urządzenie, zastępujące komplet wytrychów.
Kiedy zabrał się do pracy, Janson zaczęła się rozglądać.
Wszędzie coś się poruszało, zewsząd dolatywały jakieś dźwięki i wysuwały się ręce. Wykrzywione, szczerzące zęby twarze próbowały się przecisnąć przez pręty cel. Do tego ten wrzask, nieustanny wrzask…
AAA-GHRAAA-AAA-GAGAGAGA!
Więźniowie nie zachowywali się tak dlatego, że rozpoznali prezydenta. Sprawiał im przyjemność sam ryk, potęgowanie strachu…
Nagle gdzieś zza małej grupki uciekinierów rozległ się głośny huk.
Juliet Janson okręciła się na pięcie i uniosła pistolet do strzału.
Zobaczyła komandosa piechoty morskiej w kompletnie przemoczonym mundurze bojowym. Biegł w jej kierunku z uniesioną do strzału strzelbą Remington pumpaction.
Za nim biegło trzech następnych – także przemoczonych do suchej nitki.
Kiedy prowadzący komandos rozpoznał Juliet i prezydenta, opuścił niżej broń.
– Spokojnie! Nie strzelajcie! – powiedział, podchodząc jeszcze bliżej i całkowicie opuszczając broń, którą wziął z szafy w „przedpokoju”. – To my!
Był to Calvin Reeves.
– Co tu się działo?
– Straciliśmy sześciu ludzi – odparła Juliet Janson – a dranie z sił powietrznych są w sąsiednim pomieszczeniu i zaraz złapią nas za dupska.
Agent specjalny Curtis wsunął w zamek końcówkę swojego magicznego urządzenia i wcisnął guzik.
WZZZZZZZ!
Urządzenie wydawało z siebie dźwięk przypominający pracę wiertła dentystycznego. Zamek głośno trzasnął i brama się otworzyła.
– Jaki ma pani plan, agencie Janson? – spytał Calvin.
– Znaleźć się tam, gdzie nie ma łobuzów. Na początek wejdziemy tędy na górę. Ruszać się!
Agent specjalny Curtis i Ramondo ruszyli w górę pierwsi, za nimi podążył Calvin. Juliet popychała prezydenta, a obok niej, kryjąc jej plecy, szedł Book II. Maszyna Miłości i Elvis szli ostatni.
Zanim opuścili pomieszczenie, przez wrzaski więźniów przebił się czyjś głos:
– …jestem więźniem… naukowcem… znam to miejsce… mogę wam pomóc!
Juliet i Book II odwrócili się gwałtownie.
Po sekundzie zlokalizowali źródło głosu.
Ten, kto je wypowiedział, znajdował się trzy cele od nich, tuż przy pomieszczeniu, w którym trzymano zwierzęta.
Mężczyzna tak samo jak pozostali więźniowie stał tuż przy prętach klatki i na pierwszy rzut oka wyglądał jak oni, ale przy bliższym spojrzeniu widać było, że się od nich bardzo różni.
Nie miał na sobie granatowego więziennego drelichu, lecz narzucony na koszulę biały kitel i poluzowany krawat.
Nie wyglądał groźnie, nie był też wyniszczony jak inni więźniowie. Był niski, miał okulary i rzednące blond włosy, które z pewnością były codziennie czesane.
Juliet i Book podeszli do jego celi.
– Kim pan jest?
– Nazywam się Herbert Franklin. Jestem lekarzem, immunologiem! Pracowałem nad szczepionką, ale dziś rano żołnierze mnie tu zamknęli.
– Zna pan ten ośrodek? – zapytał Book II.
Stojąca obok Juliet rzucała zaniepokojone spojrzenia na drzwi prowadzące do pomieszczenia dla zwierząt. Walono w nie z tamtej strony.
– Znam!
– Co o tym sądzisz? – spytał Book II, patrząc na Juliet. Przez chwilę się zastanawiała, po czym krzyknęła w kierunku rampy:
– Curtis, chodź tu szybko! Trzeba otworzyć jeszcze jeden zamek!
Dwie minuty później biegli w górę rampą – razem z naukowcem.
Uciekając na wyższy poziom, nie zwrócili uwagi na to, że warstwa wody robi się coraz grubsza.
Kiedy boeing z Schofieldem na pokładzie uderzył w platformę, stała na poziomie 4 – tam, gdzie orszak prezydencki opuścił ją jakąś godzinę wcześniej.
Teraz zaściełały ją pogniecione resztki samolotu.
Wszędzie leżały kawały poskręcanego złomu. Impet uderzenia oderwał dwa koła. Kadłub stał skosem, zgnieciony dziób znajdował się najniżej, skrzydło zostało złamane. Nie ucierpiała tylko jakimś cudem wyglądająca jak latający talerz obrotowa antena.
Z wraku wyszedł Shane Schofield, a za nim Gant, Matka i Mózgowiec. Przeskakując przez rozrzucone wokół kadłuba metalowe śmieci, ruszyli biegiem w kierunku olbrzymich stalowych wrót, prowadzących na poziom 4.
Bez trudu udało im się otworzyć umieszczone w nich mniejsze drzwi.
Schofield natychmiast podniósł broń i strzelił w zamocowaną na ścianie kamerę, rozwalając ją na milion kawałeczków.
– Koniec z kamerami – stwierdził. – Nie będą już nas śledzić.
Poszli krótkim, wznoszącym się korytarzykiem. Na jego końcu znajdowały się solidnie wyglądające drzwi.
Matka obróciła umieszczonym na nich kołem i drzwi się otwarły.
Schofield wszedł pierwszy – z wyciągniętym do przodu paradnym pistoletem.
Znalazł się w czymś w rodzaju laboratorium. Pod ścianami stały migające lampkami superkomputery. Wszędzie były klawiatury, monitory i pojemniki z przezroczystego tworzywa, służące najwyraźniej do przeprowadzania jakichś eksperymentów.
W środku pomieszczenia nikogo nie było.
BAMMM!
Ktoś strzelił.
BAMMM!
Jeszcze raz.
Była to Gant, która zlikwidowała dwie kamery obserwacyjne.
Schofield rozglądał się uważnie dokoła.
Natychmiast zwrócił uwagę na szereg znajdujących się naprzeciwko wejścia, zamontowanych skośnie okien.
Podszedł do nich, wyjrzał i…
…stwierdził, że patrzy na wysokie pomieszczenie, pośrodku którego stoi ogromny szklany sześcian, nie dotykający ścian ani sufitu.
Ściana za sześcianem – dzieląca pomieszczenie na pół – nie dochodziła do samego sufitu. Kończyła się mniej więcej dwa metry od niego, a pozostałą płaszczyznę wypełniało szkło. Za szkłem widać było system krzyżujących się wąskich wiszących mostków, unoszących się nad tym, co kryło pomieszczenie.
Ale uwagę Schofielda przykuł sześcian.
Miał rozmiary dużego salonu, co było nietrudno stwierdzić, ponieważ stały w nim tradycyjne meble – kanapa, stół, krzesła, telewizor wraz z Playstation 2 oraz pojedyncze łóżko, zasłane kapą z nadrukowanymi na niej postaciami z Gwiezdnych wojen.
Na podłodze były porozrzucane zabawki. Samochodziki. Jaskrawożółty kosmiczny statek bojowy z Epizodu I. Kilka książek z obrazkami.
Schofield pokręcił głową.
Sześcian wyglądał na sypialnię dziecka.
W tym momencie zza niewielkiej zasłonki – kryjącej z pewnością toaletę – wyszedł mieszkaniec sześcianu.
Schofield wytrzeszczył oczy.
– Co tu się dzieje…
W północnej ścianie laboratorium znajdowały się prowadzące do sześcianu schody.
Schofield zszedł nimi na dół, po czym ruszył wzdłuż ściany, oddzielającej tę część pomieszczenia od części wschodniej. Była z nim Gant. Matka i Mózgowiec zostali w pomieszczeniu obserwacyjnym.
Po chwili Schofield i Gant dotarli do sześcianu i stanęli przed nim.
Kiedy jego mieszkaniec zauważył, że nadchodzą, spokojnym krokiem podszedł do ściany szczelnie zamkniętej konstrukcji.
Stanął tuż przed Schofieldem i przekrzywił głowę na bok.
– Dzień dobry panu – powiedział.
– Sir, straciliśmy kontakt wzrokowy z laboratoriami na poziomie czwartym. Zaczęli strzelać do kamer.
– Dziwne, że dopiero teraz się na to zdecydowali – mruknął Cezar Russell. – Gdzie prezydent?
– Na poziomie piątym, wchodzi pochylnią na poziom czwarty.