– Mózgowiec?
– Zgadza się, sir. Jeśli pan pozwoli… ciekaw jestem, czy mógłby mi pan odpowiedzieć na jedno pytanie…
– Czemu nie?
– To świetnie. Jako prezydent wie pan o różnych rzeczach, prawda?
– Mhm…
– No właśnie. Hmm… zawsze interesowała mnie pewna rzecz: czy Portoryko dlatego jest pod protektoratem Stanów Zjednoczonych, że notuje się tam największą w roku liczbę zaobserwowanych UFO?
– Słucham?
– No wie pan… tak tylko się zastanawiałem, co mogłoby być powodem, że trzymamy się tego pieprzonego Portoryko, nic tam przecież nie ma…
– Mózgowiec! – zawołał z drugiego końca pomieszczenia Schofield. – Zostaw prezydenta w spokoju. Panie prezydencie, niech pan do nas podejdzie i spojrzy na to. Jest niemal ósma i Cezar lada chwila przekaże aktualny komunikat.
Prezydent podszedł do Schofielda – najpierw jednak rzucił podejrzliwe spojrzenie Mózgowcowi.
Punkt ósma na ekranie każdego telewizora w Strefie 7 pojawiła się twarz Cezara Russella.
– „Współrodacy Amerykanie! – zadudnił. – Po godzinie gry prezydent ciągle jeszcze żyje. Jego akcje nie stoją jednak dobrze. Jego osobista ochrona została zdziesiątkowana – potwierdzono śmierć ośmiu z dziewięciu jej członków. Dwa inne oddziały Secret Service – grupy osłaniające, jedna stacjonująca na najniższym poziomie tej bazy, a druga przy wyjściach na zewnątrz, każda składająca się z dziewięciu agentów – również zostały wyeliminowane, tak więc straty po stronie prezydenta wynoszą razem dwadzieścia sześć osób. Natomiast wśród moich ludzi nie ma żadnych strat. Ale na scenie pojawili się rycerze w błyszczących zbrojach. Po stronie prezydenta stanęła garstka marines Stanów Zjednoczonych – członków reprezentacyjnej załogi prezydenckiego helikoptera. Wyglądają przepięknie w swoich galowych…”.
Nagle, bez jakiejkolwiek zapowiedzi, telewizory w Strefie 7 zdechły, ich ekrany poczerniały.
Równocześnie zamigotały i zgasły wszystkie światła, pogrążając całą Strefę 7 w ciemnościach.
W laboratorium na poziomie 4 wszyscy zaczęli się gorączkowo rozglądać.
– Oho… – mruknęła Gant, obserwując sufit.
Po sekundzie światła znów zamigotały, a obwód telewizyjny zrestartował. Cezar zakończył swoją kwestię:
– „…tak więc pięć oddziałów bojowych Siódmego Szwadronu stoi naprzeciwko garstki marines Stanów Zjednoczonych. Tak wygląda stan rzeczy na ósmą rano. Za godzinę przedstawię Państwu następny komunikat”. Ekrany zgasły.
– Kłamca! – prychnęła Juliet Janson. – Ten skurwiel kłamie! Grupa Osłaniająca na dole nie żyła, kiedy dotarliśmy na dół! Pozabijali ich, zanim wszystko się zaczęło!
– Kłamał także o swoich stratach – dodał Mózgowiec. – Oślizgły drań!
– Więc co dalej? – spytała Schofielda Gant. – Mają przewagę liczebną, materiałową i lepsze pozycje. Do tego są na swoim terenie.
Schofield zadawał sobie dokładnie to samo pytanie.
Komandosi 7. Szwadronu nie tylko mieli nad nimi przewagę pod każdym względem, ale także – popatrzył na swój wyjściowy mundur – wkroczyli do walki przygotowani.
– No dobrze – mruknął w końcu. – Poznajmy przeciwnika.
– Że co?
– Ustalmy najpierw podstawowe zasady. Musimy wyrównać możliwości, ażeby to osiągnąć, potrzebujemy więcej informacji. Zasada numer jeden: poznaj przeciwnika. No więc: z kim walczymy?
Janson wzruszyła ramionami.
– Z Siódmym Szwadronem. Najlepszą jednostką bojową sił powietrznych. Doskonale przeszkoloną, świetnie uzbrojoną…
– I na sterydach – dodała Gant.
– Nie tylko na sterydach – odezwał się jakiś głos. Wszyscy odwrócili się w jego stronę.
To odezwał się Herbert Franklin.
– Kim pan jest? – spytał Schofield. Niski człowieczek nerwowo zaszurał nogami.
– Nazywam się Herbie Franklin i do dziś rano pracowałem przy projekcie Fortuna jako immunolog. Ale tuż przed waszym przybyciem zamknięto mnie.
– Co pan chce powiedzieć, mówiąc: „nie tylko na sterydach”? – spytał Schofield.
– Chciałem powiedzieć, że ludzie z Siódmego Szwadronu zostali… wzmocnieni… choć nie jest to chyba najlepsze określenie.
– Wzmocnieni?
– Poprawieni. Zmodyfikowani tak, aby uzyskać większą sprawność. Zastanawialiście się, dlaczego Siódmy Szwadron tak dobrze wypada na wszelkich manewrach? Zastanawialiście się, dlaczego mogą dalej walczyć, choć wszyscy inni padają z wycieńczenia?
– No cóż…
– Sterydy anaboliczne do zwiększenia siły mięśni i poprawienia ogólnej wydolności fizycznej – mówił szybko Franklin. – Zastrzyki ze sztucznej erytropoetyny, zwiększające natlenienie krwi.
– Sztuczna erytropoetyna? – powtórzyła Gant.
– W skrócie EPO – odparł Herbie. – To hormon, który stymuluje produkcję czerwonych ciałek krwi w szpiku kostnym, zwiększa więc ilość dostarczanego przez krew tlenu. Od lat używają tego środka sportowcy z konkurencji wytrzymałościowych, zwłaszcza kolarze. Każdy żołnierz Siódmego Szwadronu jest silniejszy od was i może biec cały dzień bez przerwy. Kapitanie… ci ludzie byli niesamowicie sprawni fizycznie jeszcze przed przybyciem tutaj, ale odkąd tu stacjonują, zostali dodatkowo wzmocnieni środkami farmakologicznymi najnowszej generacji – aby móc walczyć lepiej i dłużej niż ktokolwiek inny.
– W porządku, chyba rozumiem o co chodzi – mruknął Schofield. Myślał o sześcioletnim chłopcu, spędzającym życie w szklanym sześcianie, oddalonym o piętnaście metrów. – Tym się tutaj zajmujecie? Po to istnieje ta baza? „Poprawia się” tu komandosów elitarnych jednostek bojowych?
– Nnie… – odparł niepewnie Herbie, rzucając okiem na prezydenta. – Wzmacnianie Siódmego Szwadronu to tylko zadanie uboczne, mające pomóc chronić bazę.
– Więc co tu się robi?
Herbie znów popatrzył na prezydenta. Wziął głęboki wdech. Ale to prezydent się odezwał.
– W tej bazie znajduje się najważniejsza szczepionka, jaką stworzono w historii Ameryki.
Schofield okręcił się na pięcie.
Przyjrzał się uważnie prezydentowi. Szef miał na sobie czarny garnitur i taki sam krawat. Siwiejące, elegancko przycięte włosy oraz sympatyczna, pobrużdżona twarz sprawiały, że wyglądał jak wiejski przedsiębiorca – choć w tej chwili sprawiał wrażenie człowieka, który nieźle się poci.
– Szczepionka…?
– Tak. Przeciwko najnowszemu chińskiemu wirusowi genetycznemu. Wirusowi atakującemu wyłącznie przedstawicieli białej rasy i znanemu pod nazwą sinowirus.
– A źródłem tej szczepionki jest… – powiedział Schofield.
– …istota ludzka, powstała w wyniku działań inżynierii genetycznej – odparł prezydent.
– Kto?
– Osoba, kapitanie Schofield, która od embrionalnej fazy życia była tak przekształcana, aby mogła oprzeć się działaniu sinowirusa. Jej krew może być wykorzystana do produkcji przeciwciał dla reszty mieszkańców Ameryki. Chodzi o pierwszą istotę ludzką o zmienionych genach, o chłopca imieniem Kevin.
Oczy Schofielda zwęziły się.
Sporo to wyjaśniało – wzmocnioną ochronę bazy, wizytę Szefa, obecność chłopca w szklanym sześcianie, ale w tym, co powiedział prezydent, było coś zastanawiającego: znał imię chłopca.
– Stworzyliście dziecko, aby wykorzystać je jako szczepionkę? Z całym szacunkiem, sir, nie niepokoi to pana?
Prezydent skrzywił się.
– Kapitanie, moja praca nie składa się z czerni i bieli, a z szarości… nieskończenie wielu odcieni szarości. Muszę często podejmować bardzo trudne decyzje. Kevin zaistniał na długo przedtem, zanim zostałem prezydentem, kiedy się jednak o nim dowiedziałem, musiałem zadzwonić i zlecić kontynuację projektu. Zadzwoniłem. Może mi się to nie podobać, ale w obliczu czegoś takiego jak sinowirus musiałem podjąć taką decyzję.