Jakimś sposobem Maszynie Miłości udało się nie spaść do szybu. Przeskoczył nad północno-wschodnim brzegiem wielkiej dziury, przemknął obok ostrzeliwującego go wroga i z ogromną prędkością wpadł w resztki Nighthawka Dwa, stojącego niedaleko północnej ściany hangaru – wciąż przywiązanego do ciągnika holowniczego – dokładnie w miejscu, gdzie Book II pozostawił go półtorej godziny wcześniej.
Elvis dostrzegł to zderzenie ze środka Marine One – widział, jak karaluch Maszyny Miłości wbija się w Nighthawka Dwa, jak podobny do cegły pojazd niemal do połowy zagłębia się w pogniecionym boku helikoptera i zatrzymuje się, dygocząc.
Patrzył, jak trzech komandosów 7. Szwadronu rusza na zmasakrowanego karalucha.
– O, nie… – jęknął.
W tym czasie Schofield, Book II, Juliet i prezydent – wciąż ubrani w czarne mundury – przekradali się wschodnim brzegiem platformy.
Po opuszczeniu w głąb szybu zamieniła się ona w dno gigantycznej studni, z której nie było jak uciec, a z powodu porozrzucanych wszędzie resztek AWACS-a poruszanie się na niej przypominało błądzenie po labiryncie.
Między szczątkami samolotu sunęło siedmiu komandosów oddziału Bravo – szukając uciekającej czwórki.
Schofield omijał przeszkody i wypatrywał wroga, ale tak naprawdę szukał czegoś innego.
Jest!
Oderwany kawał skrzydła znajdował się dokładnie w tym samym miejscu, w rogu wschodniej i północnej ściany szybu.
Schofield podbiegł do niego. Z pomocą Booka II podniósł złamane skrzydło, odsłaniając prostokątny otwór w platformie.
Miał on jakieś trzy na trzy metry. Tu właśnie mieściła się „winda w windzie”.
Miniplatforma znajdowała się teraz mniej więcej pięć metrów niżej – ukryta w cieniu, nieruchoma. Czekała na nich.
Schofield zakrył otwór resztką skrzydła, by nie zauważyli go komandosi 7. Szwadronu.
Była to droga ich ucieczki.
– Maszyna Miłości! Żyjesz? – wrzasnął do mikrofonu Elvis.
– Kurwa mać… – doleciała zbolała odpowiedź.
– Możesz się ruszać?
– Wynoście się stąd. Ze mną już koniec. Jestem trafiony, a poza tym rozwaliło mi kostkę.
– Nikogo nie zostawiamy – powiedział na tej samej częstotliwości inny głos.
Był to głos Schofielda.
– Elvis – dodał kapitan – wycofaj się razem z Lis, ja jestem bliżej, więc zajmę się Maszyną Miłości. Maszyna Miłości – nie łam się i czekaj. Idę po ciebie.
Schofield spojrzał w górę.
– Co zamierzasz? – spytał go Book II.
– Idę po Maszynę Miłości – odparł Schofield, przyglądając się zniszczonemu kadłubowi AWACS-a.
Kadłub samolotu przez cały czas był ustawiony skosem – dziób nisko, tył w górze. Wysoko wznosząca się resztka ogona samolotu w dalszym ciągu wystawała ponad krawędź szybu. Nie miało to jednak potrwać długo.
– Weźcie prezydenta na dół – powiedział Schofield do Booka II i Juliet.
– A pan? – spytała Juliet.
– Idę po Maszynę Miłości. Spotkamy się na dole. Powiedziawszy to, ruszył w plątaninę metalu nad ich głowami.
Book II i Juliet przyglądali mu się przez chwilę, a potem skoczyli do znajdującej się w dole mini windy.
Schofield biegł w górę skośnie leżącego skrzydła zniszczonego samolotu.
Dotarł do krawędzi skrzydła, po czym wykorzystując wgniecenia w blasze, wspiął się na kadłub. Był na dachu samolotu, kiedy dostrzegło go dwóch stojących na platformie komandosów wroga.
Ich P-90 zaczęły strzelać.
Schofield nawet na sekundę się nie zatrzymał. Biegł po skośnie ustawionym kadłubie i cały czas zbliżał się do najwyższego punktu zniszczonego ogona – wciąż jeszcze wystającego nad krawędzią szybu.
Dotarł tam w chwili, gdy szczyt kadłuba zrównał się z krawędzią szybu. Skoczył do przodu, wyciągnięty jak struna, i wylądował z łomotem na betonowej podłodze hangaru, siedem metrów od rozwalonego karalucha Maszyny Miłości – poza linią strzału.
Kiedy podniósł głowę, zobaczył trzech komandosów wroga przy ciągniku.
Na widok lufy P-90 przed nosem Maszyna Miłości westchnął.
Rysy twarzy trzymającego karabinek szturmowy komandosa zakrywała maska gazowa, ale oczy miał odsłonięte. Błyszczały z zadowolenia.
Maszyna Miłości zacisnął powieki i czekał na koniec.
BLAMM!
Koniec nie nastąpił.
Maszyna Miłości, zdziwiony, otworzył oczy i ujrzał, że jego niedoszły oprawca – pozbawiony połowy głowy – zatacza się, po czym jakby w zwolnionym tempie przewraca na bok.
Pozostali dwaj komandosi natychmiast się odwrócili i zaraz potem ścięła ich z nóg seria pistoletu samopowtarzalnego. Maszyna Miłości stwierdził, że stoi przed nim…
…Strach na Wróble.
W mundurze komandosa 7. Szwadronu.
– Chodź! – rzucił Schofield. – Spadamy stąd.
Book II wylądował na miniplatformie obok Juliet i prezydenta – po przeleceniu mniej więcej dwóch i pół metra.
Było tu bardzo ciemno.
Kiedy wszyscy się tam znaleźli, Juliet wcisnęła klawisz, umieszczony na konsolecie w podłodze, i miniplatforma zaczęła zjeżdżać w dół – na własnych prowadnicach. Poruszała się szybciej niż duża platforma, więc coraz bardziej się od niej oddalali.
Schofield zaczął wyciągać Maszynę Miłości z karalucha.
Kiedy to robił, zauważył, że na podłodze zniszczonego kokpitu Nighthawka Dwa leży porozrzucana broń: dwa MP-10, kilka granatów, pistolet samopowtarzalny kaliber 44 Desert Eagle oraz dwa karabiny tkwiące w czarnych skórzanych pochwach do mocowania na plecach. Wszystko to musiało wypaść z arsenału helikoptera, kiedy został trafiony.
Broń, która najbardziej spodobała się Schofieldowi, wyglądała jak tradycyjny pistolet maszynowy, miała krótką grubą lufę i dwie rączki. Z lufy wystawał złożony chromowany hak, pośrodku którego znajdowała się pękata bryła metalu.
Był to sławny armalite MH-12 maghook, wyrzutnia specjalnego haka, którego część można było zamieniać w silny magnes, przyczepiający się do dowolnych metalowych przedmiotów.
– Wspaniale… – mruknął Schofield, złapał oba maghooki i podał jeden Maszynie Miłości. Wziął też MP-10 i wielkiego desert eagle’a, którego wsunął sobie za pasek.
PING!
Drzwi windy osobowej znajdujące się obok nich rozsunęły się…
…ukazując dziesięciu uzbrojonych po zęby komandosów 7. Szwadronu.
Był to Pyton Willis i jego oddział Charlie.
Na widok ubranego w mundur 7. Szwadronu Schofielda Pytonowi omal oczy nie wyskoczyły z orbit.
Jego ludzie natychmiast unieśli broń.
– Cholera! – Schofield wepchnął Maszynę Miłości z powrotem do ciągnika i sam wskoczył do kabiny. W tym momencie w jej bok załomotały pociski.
Schofield wrzucił wsteczny bieg – mając nadzieję, że pojazd może się poruszać – i wcisnął gaz do deski.
Karaluch zaskrzeczał, spod jego opon poleciał dym i ciągnik wystrzelił spomiędzy resztek Nighthawka Dwa, sypiąc za sobą snopy iskier.
Pędził do tyłu po cementowej podłodze, o centymetry minął szyb centralny i zbliżał się do znajdującej się po wschodniej stronie hangaru pustej barykady.
Schofield odwrócił się o sekundę za późno.
Wcisnął hamulec i trzytonowy pojazd obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Przód karalucha niczym kij bejsbolowy jednym uderzeniem zmiótł barykadę, rozrzucając we wszystkie strony drewniane skrzynki i walizki.
Karaluch z szarpnięciem stanął.
Schofieldem gwałtownie rzuciło. Kiedy rozejrzał się, by się zorientować, gdzie jest, ku swemu zaskoczeniu – w odległości mniej więcej trzydziestu centymetrów – ujrzał krzesło z prezydencką walizką – Piłką.