Oba ładunki wpadły przez wybite okna do środka pierwszego wagonu – jeden z przodu, tuż obok Schofielda, drugi z tyłu, niedaleko Gant, Matki i prezydenta.
Granat, który znalazł się bliżej kapitana, odbił się od ściany i zatrzymał dwa metry od niego.
Schofield nie marnował czasu.
Skoczył naprzód – na granat, ślizgiem na piersi pokonał dzielący go od ładunku dystans i pchnął go z powrotem na zewnątrz. Metalowa kula pomknęła po podłodze i wyprysnęła przez otwarte drzwi. Schofield skulił się za ścianą. Kiedy granat Po chwili wybuchł, przez drzwi i okna wpadł do środka potężnych płomieni.
W drugim końcu wagonu Gant i Matka nie mieli tyle szczęścia.
Przeznaczony dla nich granat wylądował między ławkami dla pasażerów. Nie było możliwości dotrzeć do niego przed eksplozją.
– Wszyscy! Tędy! – krzyknęła Gant, jednym szarpnięciem poderwała prezydenta na nogi i pchnęła go w kierunku harmonijkowego tunelu, łączącego oba wagony.
Odsunęła oszklone drzwi i zaczęła przepychać prezydenta. Matka, Juliet, Wycior i Tate ruszyli za nimi.
Kiedy pierwsze drzwi zamknęły się za całą grupą, otworzyły się następne i Gant z prezydentem skoczyli do przodu – do drugiego wagonu – mając na plecach pozostałych. Ledwie znaleźli się w środku, granat w wagonie obok eksplodował. Pierwsze drzwi rozprysnęły się w drzazgi, ale drugie wytrzymały, płomienie eksplozji liznęły jedynie łapczywie szkło.
Wybuch drugiego granatu rzucił Schofieldem o podłogę, wstał jednak zaraz i krzyknął do mikrofonu na nadgarstku:
– Lis! Matka! Co z wami?! Odpowiedział mu głos Gant:
– Jeszcze żyjemy i jeszcze mamy prezydenta. Jesteśmy w drugim wagonie.
– Mózgowiec! Jesteś na pokładzie?
– Tak, z tyłu drugiego wagonu…
– Book! – krzyknął Schofield w kierunku kabiny. – Dowiedziałeś się już, jak się tym jeździ?
– Chyba tak!
– To gazu!
Chwilę później pociąg X ruszył i zaczął zbliżać się do komandosów 7. Szwadronu.
– Sir… – odezwał się w słuchawkach Schofielda Mózgowiec – muszę panu coś powiedzieć. Straciliśmy Maszynę Miłości…
– Jasna cholera… – zaklął Schofield ze smutkiem. – zaraz stracimy Elvisa…
– Co?
Nie zdążyli jednak zamienić ani słowa więcej, bo po podziemnej stacji przetoczyło się echo trzech wystrzałów, przypominających głośne dźgnięcia.
DZIUŃG!
DZIUŃG!
DZIUŃG!
W poprzek peronów pomknęły trzy pociski rakietowe, ciągnąc za sobą trzy smugi dymu. Kierowały się na wolno rozpędzający się pociąg, po czym – SWUP! SWUP! SWUP! – jeden po drugim wpadły przez powybijane okna do drugiego wagonu.
Do wagonu z prezydentem!
W słuchawkach Schofielda rozległ się wrzask Matki:
– Ja pierdolę!
Pociąg przyspieszał.
Gant patrzyła zdumiona.
Trzy rakiety!
Wszystkie w jej wagonie!
W ułamku sekundy rozważyła wszystkie opcje: jeżeli zostaniemy, na pewno zginiemy. Jeżeli wyskoczymy, możemy walczyć. Prawdopodobnie również zginiemy, ale niekoniecznie.
– Nie możemy tu zostać! – wrzasnęła. – Wysiadać! Złapały z Juliet prezydenta za płaszcz i pociągnęły go do drzwi. Bez wahania wyskoczyły z jadącego wagonu na peron, natychmiast się po nim przetaczając.
Hagerty i Tate wyskoczyli nieporadnie, ledwie utrzymując się na nogach po zeskoku.
Ułamek sekundy później przez rozbite okno obok drzwi wyskoczyła Matka. Kiedy z przyciśniętym do piersi karabinem spadła na peron, zrobiła przewrót i po chwili stanęła na nogach.
Po sekundzie pociski eksplodowały – nastąpiły trzy kolejne wybuchy i trzy kule ognia wypełniły wagon, rozświetlając stację niczym gigantyczna żarówka i zajmując każdy milimetr przestrzeni.
Z okien wściekle buchnęły płomienie, wyrywając framugi okien i wyginając ściany.
Kule ognia poleciały w różne strony peronu, przemykając nad głowami Gant i pozostałych, ukrywających się przed ogniem komandosów 7. Szwadronu za betonowymi kolumnami.
Cały pociąg zachybotał się od wybuchu, ale jechał dalej, nabierając coraz większej prędkości.
Schofield ledwie utrzymał się na nogach. Kiedy udało mu się odzyskać równowagę i spojrzeć w tył, krew zamarła mu w żyłach.
Prezydent – otoczony przez Gant, Matkę i Juliet – chował się za kolumną.
Cholera!
Prezydent był poza pociągiem!
Przyspieszający wciąż skład docierał właśnie do zachodniego krańca stacji i mijał rozmieszczonych tam komandosów 7. Szwadronu. Schofield widział ich, oni jednak nie zwracali na niego uwagi.
Interesował ich jedynie prezydent.
Schofield musiał podjąć decyzję.
Czy ma wyskoczyć z pociągu i dołączyć do prezydenta, na którego barkach spoczywał los całego kraju…
…czy gonić chłopca?
W tym momencie, tuż zanim pociąg wjechał w tunel, Schofield zobaczył Elvisa i zrozumiał, że prezydentowi uda się uciec – przynajmniej ze stacji na poziomie 6. Był pewien, że Gant i Matka też go dostrzegły.
Postanowił jechać za Kevinem.
Sekundę później obraz stacji kolei X – oraz obraz komandosów 7. Szwadronu, zbliżających się do prezydenta i jego ostatnich obrońców, został zastąpiony czernią tunelu.
Gant kuliła się, chroniąc głowę przed spadającymi wszędzie kawałami betonu.
Byli załatwieni.
7. Szwadron miał ich w garści.
Nie było dokąd uciec ani gdzie się schować. Tkwili pośrodku peronu, słabsi liczebnie, gorzej uzbrojeni i najwyraźniej pozbawieni szczęścia.
Wtedy ujrzała Elvisa.
Poruszając się jak robot i nawet nie próbując się za niczym chować, szedł na komandosów 7. Szwadronu.
Nie miał broni i mocno zaciskał potężne pięści, trzymając je przy udach. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji – oczy miał nieruchome, szczęki zaciśnięte. Wyglądało na to, że realizuje jakąś sobie tylko znaną misję.
– Jezu… – westchnęła Gant. – Elvis, uważaj… Odwróciła się do swojej grupy.
– Przygotujcie się. Zwiewamy stąd.
– Co? – warknął Hagerty. – Jak?
– Elvis kupi nam nieco czasu. Bądźcie gotowi do ucieczki.
Sierżant Wendall „Elvis” Haynes z korpusu piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych szedł prosto na żołnierzy wroga. Znajdował się między nimi a prezydentem.
Komandosi 7. Szwadronu zatrzymali się, zaskoczeni tym, co robi Elvis. Najwyraźniej nie miał broni i jedynie powoli szedł, całkowicie spokojnie – był dwadzieścia metrów od nich i dwadzieścia metrów od grupy prezydenckiej.
Żaden z nich nie słyszał słów, które powtarzał cicho pod nosem jak mantrę:
– Zabiliście mojego przyjaciela. Zabiliście mojego przyjaciela. Zabiliście mojego przyjaciela…
Jeden z komandosów 7. Szwadronu szybko podniósł P-90 i strzelił krótką serią. Gdy pociski poszarpały pierś Elvisa, przewrócił się, a komandosi ruszyli dalej.
Dopiero kiedy do niego doszli, usłyszeli, jak dławiąc się własną krwią, charczy:
– Zabiliście mojego przyjaciela…
Jego wielka prawa dłoń otworzyła się niczym rozkwitający kwiat…ukazując granat RDX.
– Zabiliście mojego…
Elvis po raz ostatni nabrał powietrza w płuca. Potem jego dłoń zwiotczała, puszczając zawleczkę, i potężny granat wyzwolił z siebie całą swoją straszliwą siłę.
Pociąg X gnał tunelem.
Smukła maszyna pędziła szerokim tunelem przynajmniej trzysta dwadzieścia kilometrów na godzinę – mimo powybijanych okien i poszarpanych pociskami boków.
Pojazd płynął gładko i niemal bezgłośnie. Działo się tak dlatego, że nie był napędzany silnikiem, a sunął na poduszce magnetycznej. System napędzający skopiowano z systemu wspomagającego start samolotów na lotniskowcach, który zastąpił starzejące się katapulty parowe. Napęd magnetyczny pozwala zredukować liczbę poruszających się elementów i mimo to pozwala osiągać fenomenalne prędkości, co sprawia, że jest bardzo lubiany przez inżynierów, wychodzących z założenia, że im mniej części ma urządzenie, tym mniej może się w nim zepsuć.