Выбрать главу

Book II siedział w kabinie sterowania z dłońmi na konsolecie. Herbie siedział obok niego. Tylko ta kabina miała całe okna.

– Jasna cholera! – rozległ się za ich plecami wrzask Schofielda. – Cholera! Cholera! Cholera!

Kapitan wszedł do sterowni.

– Co się stało? – spytał Book II.

– To się stało! – Schofield wskazał na wiszącą mu u pasa stalową walizkę. – Cholera! Wszystko działo się zbyt szybko! Kiedy prezydent wyskoczył z pociągu, zapomniałem o Piłce.

Była godzina 8.55.

– Mamy nieco ponad godzinę, żeby dostarczyć tę walizkę prezydentowi.

– Wracamy?

Schofield przez chwilę się zastanawiał; przez głowę przemykały mu tysiące myśli.

– Nie. Nie zostawię tego chłopca – stwierdził w końcu zdecydowanie. – Zdążymy wrócić.

– A co z… krajem? – spytał Book II. Schofield uśmiechnął się krzywo.

– Jeszcze nigdy nie spóźniłem się na odliczanie i nie zamierzam dzisiaj zacząć. – Odwrócił się do Herbiego. – W porządku, Herbie, dwadzieścia pięć słów albo mniej: opowiedz mi o tym systemie transportu. Dokąd dociera?

– Nie jest to dziedzina, w której byłbym szczególnie mocny, choć kilka razy jechałem tym pociągiem – odparł Herbie. – Z tego co wiem, jedna trasa prowadzi na zachód od Strefy Siedem i kończy się przy jeziorze Powell. Druga idzie na wschód, do Strefy Osiem.

Wyglądało więc na to, że są na zachodniej odnodze trasy – prowadzącej do jeziora Powell.

Schofield słyszał kiedyś o tym jeziorze – nie było to właściwie jezioro, a mająca mniej więcej trzysta kilometrów długości plątanina wypełnionych wodą kanionów.

Znajdowało się tuż przy granicy Utah i Arizony i przypominało kiedyś Wielki Kanion – tak jak on było skomplikowanym systemem przepaści i kanionów i również utworzyła je rzeka Colorado.

W 1963 roku rząd amerykański zbudował tutaj zaporę i elektrownię wodną, dzięki czemu poziom wody się podniósł, zamieniając niezwykłe formacje skalne w plątaninę pustynnych kanionów do połowy wypełnionych wodą.

Tak więc typowe dla południa Stanów Zjednoczonych wzgórza o jednym stromym zboczu wyrastają teraz z migoczącego, błękitnego jeziora, a tafle wody są zdominowane przez przypominające świątynie pagórki. Do tego dochodzą oczywiście przepaście i kaniony – tyle że w tej chwili tworzą kanały.

Wyglądało to jak coś w rodzaju skrzyżowania Wielkiego Kanionu z Wenecją.

Jak każdy wielki projekt, także budowa zapory na rzece Colorado w 1963 roku wywołała mnóstwo protestów. Ekolodzy Sierdzili, że zapora spowoduje wzrost poziomu mułu, co zagrozi ekosystemowi, zamieszkanemu przez pewien gatunek dwucentymetrowych kijanek. Ale znacznie gorszy był los właściciela maleńkiej stacji benzynowej z kawiarenką, która – wybudowana w miejscu dawnej stacji handlowej – miała się znaleźć trzydzieści metrów pod wodą. Rząd wyrównał mu jednak straty.

W każdym razie jezioro Powell, liczące 93 nazwane wąwozy i Bóg wie ile nienazwanych, stało się na kilka lat popularnym celem wycieczek posiadaczy łodzi mieszkalnych. Ale czasy się zmieniły i ruch turystyczny osłabł. Obecnie nikogo już nie interesowała gęsta sieć wijących się wąwozów i niezwykle wąskich „kanionów szpar”, w których nie było ani metra poziomego terenu, jedynie pionowe skały i woda, woda, woda.

– Ten tunel kolei X wychodzi na jezioro przez podziemny dok załadunkowy – mówił Herbie. – Został zbudowany z dwóch powodów… Po pierwsze, aby zachować w całkowitej tajemnicy istnienie Stref Siedem i Osiem. Dzięki tunelowi można było dowozić materiały budowlane barkami do jeziora, a następnie przewozić je sześćdziesiąt pięć kilometrów pod ziemią. Dziś trasa ta jest używana jako „zapasowe wejście” – do przyjmowania określonego rodzaju dostaw oraz dowożenia więźniów.

– A drugi powód? – spytał Schofield.

– Miał służyć jako droga ucieczki w przypadku zagrożenia. Schofield patrzył do przodu.

Pod nimi – i nad nimi – z niesamowitą prędkością przemykały szyny. Szeroki tunel zakręcał i ginął w ciemności.

Nagle jakiś odgłos kazał mu się odwrócić i unieść pistolet.

W wejściu do kabiny stał Mózgowiec – z uniesionymi rękoma.

– Hej, to tylko ja! Schofield opuścił pistolet.

– Następnym razem pukaj.

– Jasne, szefie – odparł Mózgowiec i usiadł na zapasowym krzesełku.

– Gdzie byłeś?

– Z tyłu drugiego wagonu. Kiedy do środka wpadły rakiety, oddzieliłem się od reszty i zanim wybuchły, schowałem się w szafce.

– Dobrze, że jesteś z nami. Przyda nam się każda pomoc. – Schofield odwrócił się do Herbiego. – Możemy jakoś uzyskać dane telemetryczne innych wagonów?

– Chyba tak… sekundeczkę…

Herbie zaczął wciskać klawisze i jeden z komputerów na desce rozdzielczej zadziałał. Po kilku sekundach zobaczyli schemat trasy.

Trasa kolei od Strefy 7 do jeziora prowadziła po linii wydłużonej, ułożonej poziomo litery S. Wzdłuż trasy poruszały się dwa czerwone punkty.

– Te punkty to pociągi – powiedział Herbie. – Ten bliższy Strefy Siedem to my, ten drugi musiał wyruszyć jakieś dziesięć minut przed nami.

Schofield patrzył, jak pierwszy czerwony punkt dociera do doku załadunkowego i staje.

– No dobrze, Herbie. Ponieważ mamy chwilę czasu, opowiedz mi, kim jest ten Botha.

Ledwie eksplodował granat Elvisa, Gant, Juliet i Matka już stały i strzelały, osłaniając prezydenta w drodze do drzwi Pożarowych, przez które weszli na poziom 6.

Wybuch granatu zabił na miejscu pięciu komandosów 7. Szwadronu. Ich pokrwawione kończyny leżały rozrzucone po peronie i torach.

Pozostałych pięciu przeciwników było w chwili wybuchu granatu nieco dalej od Elvisa. Fala uderzeniowa poprzewracała ich i teraz starali się jakoś poukrywać za kolumnami i peronem, by uniknąć śmierci z rąk ostrzeliwujących się ludzi prezydenta.

Po chwili Gant i pozostałym udało się dotrzeć do schodów.

Gant poprowadziła prezydenta w górę. Oboje ciężko oddychali, ale zmuszali nogi do dalszego wysiłku, a serce do jeszcze cięższej pracy. Matka, Juliet, Hagerty i Tate byli tuż za nimi.

Dotarli do drzwi pożarowych na poziomie 5.

Gant sięgnęła po klamkę, zaraz jednak cofnęła rękę.

Ze szpar pomiędzy drzwiami i ościeżnicą tryskały cienkie strużki wody. Najwięcej wody leciało dołem drzwi, im wyżej, tym było jej mniej – od góry nie ciekło już nic.

Wyglądało na to, że za drzwiami jest wody po pas – tylko czekającej, by wyrwać się na korytarz.

Nagle zza drzwi doleciało najstraszliwsze wycie, jakie słyszeli w życiu. Było przerażające, pełne bólu i rozpaczy.

– O, nie… to niedźwiedzie… – jęknęła Juliet Janson i popatrzyła na Gant. – Chyba nie będziemy tam wchodzić.

– Chyba nie.

Pobiegli wyżej, na poziom 4. Po sprawdzeniu terenu za drzwiami Gant dała znak, że „wszystko czyste”.

– „Witam ponownie!” – zadudnił nad ich głowami jakiś głos.

Wszyscy gwałtownie poderwali głowy i rozejrzeli się wokół. Gant wycelowała broń w kierunku głosu i stwierdziła, że zamierza zastrzelić telewizor.

Na ekranie widniała uśmiechnięta gęba Cezara.

– „Mieszkańcy Ameryki, jest cztery po dziewiątej i czas na cogodzinny komunikat!”.

Sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z siebie. – „…marines, prezydentowi oraz nieudacznikom i głupcom jak na razie nie udało się spowodować strat wśród moich ludzi.