Выбрать главу

Trzy podświetlone punkty z lewej strony – P-l, P-2 oraz P-3 – oznaczały trzy penetratory, przeczesujące kaniony w poszukiwaniu zbiegłego tandemu. Nieruchoma plamka niedaleko krateru z ostańcem – LA – oznaczała super stalliona o kryptonimie Luneta. Czarna linia dokumentowała przebytą dotychczas przez helikoptery drogę.

Podczas gdy radiooperatorzy wydawali instrukcje, pilot wyglądał przez przednią szybę pękatego kokpitu, przepatrując kanion w dole.

W głośnym hałasie wirujących łopat oraz nakładających się na siebie w słuchawkach głosów żaden z nich nie usłyszał tępego DUNG! – magnesu maghooka, uderzającego o podłogę kadłuba ich helikoptera.

Tandem Schofielda stał dokładnie pod super stallionem – podskakując na wodzie, spienianej przez falę uderzeniową powietrza, pchanego w dół łopatami helikoptera.

Z unoszącym się piętnaście metrów wyżej super stallionem łączyła go cienka linka z czarnego kevlaru.

Po chwili nad wodą, unoszona na lince, zwijanej przez silniczek maghooka, ukazała się drobna figurka.

Był to Schofield.

Po kilku sekundach wisiał już pod kadłubem helikoptera – piętnaście metrów nad wodą, tuż obok klapy wyjścia awaryjnego, przytrzymywany jedynie siłą potężnego magnesu.

Hałas na górze był okropny. Silna fala pchanego w dół powietrza sprawiała, że kombinezon 7. Szwadronu, w który Schofield był ubrany, kleił mu się do ciała niczym druga skóra, a zwisająca u pasa Piłka bujała się na boki jak wściekła.

Super stalliony mają zdejmowane płozy, tak więc Schofield wykorzystał jeden z okrągłych uchwytów, przez które przeciąga się liny mocujące płozy. Potem wcisnął przycisk na rączce maghooka i strzelba zaczęła opadać w dół.

Po kilku sekundach przy Schofieldzie znalazł się Book II – wisiał pod brzuchem helikoptera na maghooku.

Schofield sięgnął po dźwignię otwierania luku awaryjnego.

– Gotów?

Book II skinął głową.

Schofield energicznym ruchem przekręcił dźwignię i klapa opadła.

Najpierw poczuli uderzenie wiatru.

Do tylnej kabiny wpadła fala powietrza i zaraz potem wślizgnął się do środka Schofield, a za nim Book II.

Znaleźli się w przedziale do transportu żołnierzy – oddzielonym od kokpitu małymi stalowymi drzwiczkami.

Obaj radiooperatorzy natychmiast odwrócili się i sięgnęli po broń.

Ale Schofield i Book II nacierali już na nich, poruszając się jak swoje lustrzane odbicia. Jeden strzał Schofielda i zginął pierwszy radiooperator. Strzał Booka II i drugi radiooperator przeszedł do historii.

Kiedy pilot zobaczył, co się dzieje, uznał, że jego najlepszą bronią wcale nie będzie pistolet.

Pchnął drążek i maszyna gwałtownie runęła dziobem w dół.

Book II natychmiast stracił równowagę.

Schofield rzucił się na podłogę i ślizgając się na brzuchu, pomknął w kierunku otwartych drzwiczek do kokpitu.

Pilot próbował zatrzasnąć je kopniakiem, ale Schofield był szybszy.

Sunąc po podłodze, przekręcił się na plecy, wjechał do kabiny i zatrzymał się, jedną ręką przytrzymując drzwiczki, a w drugiej unosząc desert eagle’a, wycelowanego prosto w nasadę nosa pilota.

– Nie każ mi tego robić – powiedział, przyciskając spust. Pilot, kompletnie zaskoczony, patrzył na intruza, celującego do niego z pistoletu.

– Nie każ mi tego robić – powtórzył Schofield. Pilot sięgnął do kabury pod pachą po glocka. BAM!

Schofield strzelił.

– Niech cię jasna cholera… – zaklął, po czym zrzucił ciało pilota z fotela i przejął ster. – Przecież ci mówiłem, palancie…

Opanowany przez Schofielda i Booka II super stallion gnał wąskim kanionem i skręcał raz za razem, kierując się ku skrzyżowaniu kanionów, gdzie niedawno omal nie doszło do karambolu.

Schofield miał przed oczami obraz południowoafrykańskiego tandemu, wpływającego w zachodnią odnogę skrzyżowania, a następnie znikającego w wąskim kanionie z prawej strony. Na mapie na ekranie monitora w helikopterze mógł widzieć obraz tego kanionu – wił się on w kierunku północnym i wychodził na kolejny krater ze skalnym ostańcem, tyle że znacznie mniejszym od pierwszego.

Co takiego może być w tym kraterze?

Dlaczego południowoafrykański tandem kieruje się właśnie w tamtym kierunku?

Super stallion leciał z łoskotem wąskim kanionem. Wylecieli zza zakrętu i…

…znaleźli się oko w oko z jednym z penetratorów sił powietrznych.

Schofield szarpnął drążek i jego maszyna zawisła nieruchomo w powietrzu.

Penetrator unosił się nad skrzyżowaniem, do którego zamierzał dotrzeć Schofield – i obracał się, by pilot mógł zajrzeć do każdej z czterech spotykających się tu odnóg. Wyglądał jak poszukujący ofiary latający rekin.

Pilot penetratora natychmiast ich zobaczył.

– Luneta, tu Penetrator Trzy – rozległ się w głośniku interkomu ostry głos. – Masz już obraz z satelity w czasie realnym?

Schofield zesztywniał.

Cholera jasna!

– Book, szybko! Kontrola broni!

Penetrator obrócił się dziobem do super stalliona.

– Luneta? Słuchasz mnie?

– Mamy na dziobie gatlinga – powiedział Book II. – To wszystko.

– Nic więcej?

Helikoptery unosiły się nad skrzyżowaniem niczym dwa szykujące się do ataku orły, oddalone mniej więcej o sto metrów.

– Nic.

– Luneta… – Głos w głośniku interkomu zrobił się ostrożny. – Podaj natychmiast swój kod autoryzacyjny.

Schofield popatrzył pod skrzydełka penetratora. Wisiały tam rakiety.

Wyglądały jak sidewindery. Sidewindery… Wcisnął przycisk na konsolecie.

– Do maszyny bojowej Penetrator: tu kapitan Shane Schofield, korpus piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych, ochrona prezydencka. Dowodzę obecnie tą maszyną. Mam ci do powiedzenia tylko dwa słowa.

– Jakie?

– Pieprz się – obojętnym tonem powiedział Schofield. Zapadła cisza.

– No dobrze… – odpowiedział w końcu pilot penetratora. Schofield całą uwagę skoncentrował na skrzydłach maszyny przeciwnika.

Chwilę później spod lewego skrzydła penetratora wystrzeliła błyszcząca rakieta typu AIM-9M Sidewinder.

– Jasna cholera… – jęknął Schofield.

Widział rakietę od przodu – zaokrąglony dziób, cztery lotki stabilizujące i smugę dymu, wijącą się za lecącym prosto na nich pociskiem.

– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął Book II. – Zamierzasz bezczynnie siedzieć?

W tym momencie Schofield zrobił przedziwną rzecz.

Wcisnął przycisk na drążku sterowniczym.

Kiedy do trafienia brakowało może sekundę, uruchomił się zamontowany na dziobie super stalliona karabin maszynowy Gatling i wypluł długą linię jarzących się pomarańczowo pocisków smugowych.

Schofield skierował zdolne ciąć niczym laser pociski na nadlatującą rakietę i kiedy znalazła się dwadzieścia metrów od jego maszyny, pociski trafiły prosto w głowicę, powodując potężną eksplozję – może piętnaście metrów od celu.

– Co to ma… – zaczął Book II.

Schofield jednak jeszcze nie skończył.

Skierował następną linię pocisków na penetratora.

Widział, jak dwaj piloci gorączkowo starają się odpalić kolejną rakietę, ale było już za późno.

Pociski z gatlinga zaczęły się wbijać w kadłub penetratora – jeden po drugim – gnąc blachę, szarpiąc ją i sprawiając, że cała maszyna gwałtownie dygotała.

Kolejna seria pocisków Schofielda musiała przejść przez środek kabiny, bo chwilę później zapalił się jeden ze zbiorników paliwa i helikopter eksplodował, zamieniając się w kulę ognia, po czym spadł z nieba jak kamień i uderzył o powierzchnię wody.

Pomknęli zachodnim kanionem w kierunku wąskiego przesmyku, w którym zniknął południowoafrykański tandem.