Выбрать главу

Był to niezwykły widok.

Pozbawiona ogona maszyna tonęła niemal pionowo, tyłem w dół, a przez jej otwartą tylną rampę ładunkową wlewały się tony wody. Wyglądało to, jakby spadała z nieba w zwolnionym tempie.

W górę unosiły się cienkie łańcuszki pęcherzyków powietrza – uważnie obserwowane przez załogi unoszących się nad jeziorem penetratorów sił powietrznych.

Shane Schofield i Buck Riley junior patrzyli przez przednią szybę kokpitu – pionowo w górę.

Powierzchnia jeziora już była piętnaście metrów nad nimi i coraz bardziej się oddalała.

Za zamazanym lustrem wody migotały niewyraźnie dwa helikoptery szturmowe, czyhające na nich z gotową do strzału bronią.

Wokół tonącego super stalliona rozciągał się przedziwny, ale wspaniały podwodny krajobraz. Na dnie jeziora leżały gigantyczne głazy, a obok nich wiły się wąskie – niegdyś pustynne – ścieżki. Nieopodal wznosił się pionowy skalny klif, przebijający powierzchnię i wystrzeliwujący wysoko w niebo. Zalany wodą pustynny świat był bladozielony.

Book II odwrócił się do Schofielda.

– Jeśli masz jakiś cudowny plan ucieczki, najwyższy czas, byś go przedstawił.

– Przykro mi – odparł Schofield. – Nic z tego.

Za nimi – a raczej pod nimi – woda wlewała się do przedziału ładunkowego. Jej poziom szybko się podnosił.

Na szczęście kokpit był hermetyczny, więc powstała w nim kieszeń powietrzna – jak w zanurzanej w wannie „do góry nogami” filiżance.

Po dwudziestu siedmiu metrach dotarli do dna.

Kiedy resztki zniszczonego ogona uderzyły w nie, wzniosła się wielka chmura mułu i helikopter – cały czas w pozycji pionowej – znieruchomiał, oparty o potężny głaz.

– Nie mamy wiele czasu – stwierdził Schofield. – Powietrze niedługo się skończy.

– Co robimy? Jeśli tu zostaniemy – zginiemy. Jeśli wypłyniemy – też zginiemy.

– Musi być jakiś… – mruknął do siebie Schofield.

– Nie rozumiem.

– Botha musiał mieć jakiś powód…

– O czym ty mówisz? Powód do czego? Schofield odwrócił się do Booka II.

– Żeby się właśnie tu zatrzymać. W tym akurat miejscu. Nie zacumował tu dla krajobrazu. Musiał wiedzieć, po co rzuca tutaj kotwicę… – urwał, bo w tym momencie dostrzegł przyczynę. – Ty szczwany draniu… – mruknął.

Patrzył Bookowi II przez ramię – w mętną zieloną otchłań. Jego towarzysz odwrócił się i też to dostrzegł.

– O mój Boże… – szepnął.

Kilka metrów obok helikoptera, przesłonięte mętną warstwą wody, znajdowało się coś, co zdecydowanie było dziełem ludzkiej ręki i na dnie jeziora Powell wyglądało całkowicie nie na miejscu.

Najpierw zobaczyli dużą markizę, a za nią mały oszklony budyneczek biurowy i szerokie garażowe drzwi. Pod markizą stały dwa staromodne dystrybutory benzyny.

Mieli przed sobą stację benzynową.

Podwodną stację benzynową.

Stała u podstawy klifu, w miejscu, gdzie od okrągłego krateru odchodził na zachód szeroki kanion.

Schofield słyszał już wcześniej o niej.

Była to zalana wodami jeziora Powell w 1963 roku stacja benzynowa z kawiarnią, która powstała na miejscu dawnego punktu handlu wymiennego.

– Ruszajmy – powiedział. – Zaraz skończy się nam powietrze.

– Dokąd? – spytał Book II. – Mamy iść na tę stację benzynową?

– Właśnie – odparł Schofield i popatrzył na zegarek. Była godzina 9.26.

Zostały im trzydzieści cztery minuty na dostarczenie Piłki do prezydenta.

– Na stacjach benzynowych są kompresory do pompowania kół i w zbiornikach wyrównawczych może być powietrze, którym będziemy mogli oddychać, dopóki nie odlecą penetratory. Jeżeli rząd dał właścicielowi odszkodowanie, może po prostu porzucił stację i zostawił wszystko, jak było.

– To ma być ten cudowny plan ucieczki? Powietrze w tej stacji miałoby czterdzieści lat… może być zepsute albo skażone nie wiadomo czym.

– Jeśli zbiorniki były hermetyczne, pewnie się jeszcze nadaje. Poza tym nie mamy wyboru. Pójdę pierwszy. Jeśli coś znajdę, dam ci znak, żebyś podpłynął.

– A jak nie?

Schofield odpiął Piłkę od pasa i podał walizkę Bookowi II.

– Wtedy będziesz musiał wymyślić własny cudowny plan.

Super stallion leżał na dnie jeziora, otoczony milczącym podwodnym krajobrazem.

Z części ogonowej wyleciała strużka pęcherzyków powietrza, wypchniętych przez Schofielda, który wypłynął spod helikoptera. Cały czas ubrany był w mundur komandosa 7. Szwadronu.

Przez chwilę wisiał nieruchomo i rozglądał się. Nagle coś zobaczył.

Dokładnie pod nim, w odległości mniej więcej metra, leżał na dnie jakiś przedmiot.

Był to niewielki pojemnik firmy Samsonite – o wielkości dwóch złożonych kaset magnetowidowych – skonstruowany tak, aby wytrzymać silne uderzenia. Leżał na dnie, przytrzymywany przez niewielką kotwicę.

To ten właśnie przedmiot Gunther Botha wyrzucił za burtę motorówki, kiedy się zjawili.

Schofield podpłynął do pojemnika, odciął linkę kotwicy i przypiął sobie pojemnik do pasa.

Sprawdzi jego zawartość później.

Teraz miał co innego do zrobienia.

Popłynął w kierunku stacji długimi, silnymi pociągnięciami ramion. Szybko dotarł na miejsce.

Zaczynały go kłuć płuca. Musi szybko znaleźć przewód z powietrzem…

Jest!

Leżał obok otwartych drzwi do biura. Czarny szlauch, połączony z dużą beczką ciśnieniową.

Schofield popłynął w tamtym kierunku.

Dotarł do szlaucha, po czym nacisnął przycisk znajdującego się na końcu wentyla.

Przewód prychnął i wypluł kilka pęcherzyków powietrza.

Nie najlepszy znak, pomyślał Schofield.

Nagle z wentyla z głośnym szumem wyprysnął gęsty kłąb potężnych bąbli.

Schofield bez zastanowienia przyłożył przewód do ust i wciągnął czterdziestoletnie powietrze.

Zachłysnął się i zaczął gwałtownie kasłać. Powietrze było gorzkie i stęchłe, po chwili jednak zrobiło się czyste i można je było bez obaw wdychać.

Schofield pomachał do Booka II i pokazał mu uniesiony kciuk.

Kiedy Book II podpływał, Schofield schował się wraz ze szlauchem do wnętrza budynku – aby powietrze nie wypływało na powierzchnię, lecz zatrzymywało się pod sufitem biura.

Uważnie rozejrzał się wokół.

Myślał o afrykańskim naukowcu.

Jego plan ucieczki nie mógł się kończyć na dotarciu do tej podwodnej stacji benzynowej. Musiało być coś jeszcze…

Stwierdził, że stacja opiera się o klif.

Przez tylne okienko biura zauważył, że coś jest w podstawie klifu.

Szerokie, zabite deskami wejście.

Zrobiono je z grubych pali i zdawało się wchodzić w skałę. Pod deskami znikały szyny.

Kopalnia…

Plan Bothy stawał się coraz bardziej zrozumiały.

Pół minuty później do Schofielda dołączył Book II i łapczywie wciągnął porcję powietrza.

Po następnej minucie Schofield wychylił się z ukrycia i spojrzał ku powierzchni wody. Penetratory właśnie robiły nawrót i odlatywały w kierunku Strefy 7.

Kiedy zniknęły, Schofield dał Bookowi znak i pokazał mu wejście do kopalni. „Idę tam, ty zostajesz tutaj”.

Book skinął głową.

Schofield zapalił zamocowaną do swojego pistoletu latareczkę i ruszył w kierunku wejścia do kopalnianego tunelu.

Gdy dotarł do zabitego deskami wejścia, stwierdził, że część gnijących desek została usunięta – prawdopodobnie dość niedawno.

Wpłynął do środka.

Otoczyła go ciemność. Nieprzenikniona podwodna ciemność.

Cienki promyk światła latarki ukazał surowe skały, stare stemple, rdzewiejące wózki transportowe i znikające w dali szyny.