Выбрать главу

– Jak to?

– Cezar Russell chce cofnąć Amerykę do stanu sprzed wojny domowej – wyjaśnił prezydent.

Zapadła cisza.

– Słyszał pan, jak wymieniał nazwy miast, w których umieścił bomby plazmowe? Czternaście bomb, czternaście lotnisk w całym kraju. To nieprawda. Nie są rozmieszczone w całym kraju, ale jedynie na północy. Nowy Jork, Waszyngton, Chicago, Los Angeles, San Francisco, Seattle. Najbardziej na południe wysunięte miasto to Saint Louis. Nie Atlanta, nie Houston, nawet nie Miami. Poza granicą Tennessee i Kentucky nie ma nic.

– Dlaczego wybrał akurat te miasta?

– Ponieważ reprezentują liberalną Pomoc, rozgadanych lalusiów, którzy według niego nic nie wytwarzają, a jedynie konsumują. Cezar chce Ameryki bez Północy. Mając w swoich rękach sinowirusa i antidotum na niego, będzie mógł rządzić połową narodu, bo każdy mężczyzna, każda kobieta i każde dziecko – czy to biali, czy czarni – będą zdani na jego łaskę i niełaskę. – Prezydent westchnął. – Myślę, że najpierw zostanie wyeliminowana czarna populacja – gdy poda się szczepionkę tylko białym. Cezar jest rasistą, więc z pewnością właśnie czarnych miał na myśli, mówiąc o „odpadkach”. Proszę jednak nie zapominać tego, co powiedziałem przedtem: musi mieć Kevina oraz zabić mnie. Żadna rewolucja – żadna „prawdziwa” rewolucja – nie nastąpi bez spektakularnego i poniżającego zniszczenia poprzedniego reżimu. We Francji ścięto Ludwika XVI i Marię Antoninę, w tysiąc dziewięćset siedemnastym roku w Rosji uwięziono cara, a potem, w tysiąc dziewięćset osiemnastym roku, zabito go, w latach trzydziestych Hitler dokonał nazifikacji Niemiec. Każdy może zabić prezydenta – jeżeli bardzo chce to uczynić, ale rewolucjonista musi tego dokonać na oczach ludzi, którymi zamierza rządzić – demonstrując w ten sposób, że dotychczasowy system rządów nie zasługuje na szacunek. Cezar Russell nie robi tego jednak przed całym narodem Ameryki, a przed najbardziej ekstremalnymi elementami w tym kraju – biedakami, ludźmi rozczarowanymi, ludźmi pozbawionymi praw obywatelskich, ludźmi uważającymi białą rasę za nadrzędną, członkami nierespektujących prawa federalnego „milicji ludowych” – ludźmi mieszkającymi głównie w południowych stanach, którzy nie mieliby nic przeciwko temu, żeby popijający cappuccino liberałowie z Nowego Jorku, Chicago i San Francisco zostali zdmuchnięci z powierzchni ziemi.

– Ale to by przecież zdziesiątkowało kraj – powiedział Schofield. – Dlaczego miałby chcieć rządzić zniszczonym krajem?

– On tego tak nie postrzega. Jego zdaniem kraj nie będzie wtedy zniszczony… będzie oczyszczony, odnowiony, posprzątany. To byłby nowy początek. Ośrodki miejskie na Południu będą całe, Środkowy Zachód też będzie w niezłym stanie – przynajmniej na tyle, by móc produkować żywność.

– A co z pozostałymi rodzajami sił zbrojnych? Co by z nimi zrobił?

– Kapitanie, jak pan zapewne wie, siły powietrzne Stanów Zjednoczonych otrzymują więcej pieniędzy niż pozostałe wojska. Co prawda mają na stanie jedynie trzysta osiemdziesiąt pięć tysięcy ludzi, ale mają więcej rakiet i potężniejszą siłę uderzeniową niż pozostałe służby. Gdyby Cezarowi Russellowi udało się podporządkować sobie choć jedną pięćdziesiątą sił powietrznych, mógłby dzięki posiadanym bombowcom wyeliminować dowolne urządzenie należące do wojsk lądowych i marynarki wojennej – oraz każdą bazę lotnictwa, która nie byłaby po jego stronie – zanim ktokolwiek zdążyłby zorganizować opór. To samo byłoby w przypadku oporu poza granicami. Mając „niewidzialne” bombowce, myśliwce szturmowe i znacznie większą liczbę rakiet z głowicami jądrowymi, niż posiada jakikolwiek inny kraj świata, siły powietrzne Cezara mogłyby odeprzeć każdą zagraniczną interwencję. Dla wypaczonego umysłu Russella byłby to idealny scenariusz: Ameryka znów byłaby odizolowana, samowystarczalna, rządzona przez biały reżim. Powrót do stanu sprzed wojny domowej.

– Skur… wy… syn… – wycedziła Matka. Schofield zmarszczył czoło.

– No dobrze, a jeśli mu się nie uda? Jeżeli poniesie porażkę? Na pewno nie pogodzi się z nią i nie pójdzie sobie do domu. Nie wyobrażam sobie, aby rozbroił swoje bomby i powiedział: „W porządku, myliłem się, wygraliście”.

– Oczywiście, że nie – odparł prezydent. – Mnie też to martwi, bo jeżeli jakimś cudem przeżyjemy, pojawi się pytanie: co nam teraz przygotował?

Po wyważeniu zewnętrznych drzwi windy osobowej, Book II i Juliet Janson dotarli do „górnych drzwi”.

Juliet wpisała podany przez Harpera kod: 5564771.

Tytanowe drzwi otwarły się z sykiem.

Pobiegli znajdującym się za nimi betonowym tunelem – każde z nich miało jeden z pistoletów Booka.

Przebiegli jakieś czterdzieści metrów, minęli kolejne przejście i nagle stanęli w wejściu do najnormalniej wyglądającego hangaru. Przez szeroko otwarte wrota wpadało jaskrawe słoneczne światło. Było tu kompletnie pusto: żadnych samochodów, samolotów, żywej…

Goliat musiał czekać za drzwiami.

Juliet stała pierwsza i wystarczył mu jeden krok, by poczuła na skroni ucisk lufy jego P-90.

– PENG-PENG, już nie żyjesz – powiedział głupkowato. Kiedy zaczął pociągać za spust, Book II – którego Goliat jeszcze nie widział – wyrzucił rękę do przodu i błyskawicznie pociągnął do tyłu dźwignię załadowczą P-90, wyrzucając znajdujący się w komorze nabój.

KLIK!

Przystawiona do skroni Juliet broń nie wypaliła.

– Co to… – zdziwił się Goliat i popatrzył na Booka II. W następnym momencie wszystko wydarzyło się bardzo szybko.

Juliet jednym płynnym ruchem złapała lufę P-90 Goliata i poderwała swój pistolet, równocześnie jednak druga potężna pięść olbrzyma – w której trzymał maghooka Schofielda – pomknęła ku jej głowie. Maghook huknął Juliet w skroń i natychmiast straciła równowagę. Jej ciało załomotało tępo o beton, a P-90 z metalicznym klekotem poleciał gdzieś w bok.

Book podniósł swoją berettę – niestety niedostatecznie szybko. Goliat złapał go za dłoń i zawarczał jak pies.

Obaj trzymali ten sam pistolet.

Goliat wypchnął swój podbródek Frankensteina, niemal dotykając nim twarzy Booka, i zaczął przyciskać jego palec do spustu.

BUM! BUM! BUM! BUM! BUM! BUM! BUM! BUM!

Pistolet strzelał, a Goliat przekręcał rękę Booka – próbując wycelować lufę w jego twarz.

Przypominało to siłowanie się na rękę.

Book II starał się z całych sił zatrzymać ruch broni, ale chwyt tamtego był zbyt mocny.

BUM! BUM! BUM!

Pistolet celował teraz w lewe ramię Booka…

BUM!

Lewy biceps Booka eksplodował i krew opryskała twarz młodego żołnierza. Book ryknął z bólu.

Zanim zdążył się zorientować, lufa znalazła się dokładnie przed jego twarzą i…

KLIK!

Skończyła się amunicja.

– Tak lepiej – stwierdził Goliat. – Teraz możemy uczciwie powalczyć.

Odrzucił pistolet, jedną ręką złapał Booka za gardło, podniósł go i przycisnął do ściany.

Stopy Booka zawisły trzydzieści centymetrów nad podłogą.

Przez chwilę bezskutecznie próbował wyrwać się z uchwytu Goliata. Zamachnął się i walnął olbrzyma pięścią w czoło, ale jego dłoń odbiła się jak od ściany.

Goliat zachichotał.

– Stalowa płyta… nie jestem od tego mądrzejszy, ale za to twardszy…

Uniósł maghooka i skierował go między oczy Booka.

– A co z tobą, żołnierzyku? Masz twardą czachę? Myślisz, że ta zabawka mogłaby ją rozwalić? Może to sprawdzimy?

Przycisnął zimną głowicę do nosa przeciwnika.

Book złapał strzelbę oburącz i choć bardzo bolało go lewe ramię, odepchnął ją od siebie. Maghook na chwilę znalazł się w pionie, zaraz jednak zaczął wracać ku twarzy Booka. Wyglądało na to, że te zapasy wygra Goliat.