Выбрать главу

– Skurwiele…

– Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie, ale…

– …ale to jedyny sposób na wywiezienie szczepionki poza teren Stanów Zjednoczonych. Każdy inny transport możemy powstrzymać – samochód, samolot, statek. Jeśli wzlecą w kosmos, uciekną nam. Dolecą do celu, zanim wahadłowiec pościgowy wyjedzie na pas startowy na przylądku Canaveral.

– Właśnie.

– Dziękuję, panie Fairfax. Proszę zawiadomić piechotę morską i wojska lądowe i niech zmobilizują wszystko, co mają latającego – harriery, helikoptery, wszystko – i przyślijcie ich prosto do Stref Siedem i Osiem. Nie korzystajcie z sił powietrznych. Powtarzam: nie korzystajcie z sił powietrznych. Do chwili przekazania dalszych informacji traktujcie cały personel sił powietrznych jako podejrzanych.

Świetlne napisy na panelu sterującym windy zmieniały się powoli: -3… -2…

– Musimy już iść – oświadczył Schofield.

– Co pan zamierza? Co z prezydentem?

„-1” zmieniło się na „P” i zza drzwi windy doleciały stłumione odgłosy strzelaniny. PING! Winda dotarła na poziom ziemi.

– Idziemy poszukać szczepionki. Zadzwonię później – odparł Schofield i rozłączył się.

Sekundę później drzwi windy zaczęły się rozsuwać…

SZÓSTE STARCIE

3 lipca, godzina 10.23

…i w ułamku sekundy znaleźli się w samym środku całkiem nowej gry.

W głównym hangarze Strefy 8 odbywała się regularna bitwa.

Eksplodowały granaty, ryczała broń maszynowa.

Przez otwarte wrota hangaru do środka wpadało jaskrawe światło. Mniej więcej pięćdziesiąt metrów od windy, wypełniając otwarte wrota i częściowo zasłaniając wpadające światło, sterczał ogon srebrnego boeinga 747.

– A niech mnie cholera… – mruknął Schofield na widok zamontowanego na grzbiecie samolotu wahadłowca.

Przy wrotach hangaru nadal trwała strzelanina.

Pięciu ubranych na czarno komandosów 7. Szwadronu – Schofield podejrzewał, że byli to członkowie zdradzieckiego oddziału Echo – ukrywało się za skrzydłami wrót i strzelało do czegoś przed hangarem.

– Tędy! – rzucił, wskazując drogę. Cała trójka obiegła szybko hunwee i dwa karaluchy – i wtedy zobaczyli, o co chodzi. Przed hangarem unosiły się tuż nad ziemią dwa penetratory, blokując samolot z wahadłowcem na kadłubie.

Zamontowane pod nosami penetratorów sześciolufowe działka Vulcan zarzucały ludzi z oddziału Echo gradem pocisków, przyszpilając ich do ziemi i nie pozwalając im przebiec do znajdujących się na otwartej przestrzeni przewoźnych schodków, stojących teraz przy wejściu do boeinga.

Spod krótkich skrzydełek penetratorów wystrzeliły rakiety, w boeingu musiano jednak zastosować najnowocześniejsze elektroniczne środki obronne, bo żadna z nich nawet się nie zbliżyła do samolotu. Kilka metrów przed boeingiem wszystkie oszalały, zaczęły koziołkować w powietrzu i w końcu po kolei uderzyły w ziemię, eksplodując fontannami betonu i piachu.

Nawet wystrzeliwane przez helikoptery pociski smugowe nie uderzały w samolot, ale odlatywały w bok – jakby jego kadłub był chroniony przez magnetyczną tarczę.

Schofield, który krył się za jednym z karaluchów, rozpoznał obu ludzi, siedzących w jednym z helikopterów – byli to Cezar Russell oraz Kurt Logan.

Na pewno nie są zadowoleni ze swoich ludzi z oddziału Echo, pomyślał.

Russell i Logan musieli dopiero co przybyć – w chwili, gdy komandosi z Echo wsiadali do samolotu, którym zamierzali uciec. Wyglądało na to, że helikoptery Cezara otworzyły ogień, zanim wszystkim ludziom z Echa udało się wsiąść – zanim udało im się uciec z Kevinem.

Kevin…

Schofield rozejrzał się wokół. Chłopca nigdzie nie było.

Musi już być na pokładzie samolotu…

Napęd 747 nagle zadziałał i z czterech potężnych silników wystrzeliło powietrze, sprawiając, że wszystko, co nie było zamocowane, zaczęło latać po hangarze.

Samolot potoczył się – wyjeżdżając z hangaru w kierunku pasa startowego – na oba penetratory. Schodki na kółkach przewróciły się z klekotem na beton.

Była to doskonała taktyka.

Piloci penetratorów zdawali sobie sprawę, że nie mają szans w bezpośrednim starciu z masywnym boeingiem, odlecieli więc na boki jak przestraszone gołębie.

Schofield dostrzegł stojącego w luku wejściowym boeinga żołnierza z oddziału Echo. Komandos pomachał swoim pozostałym w hangarze kolegom i rzucił im drabinkę sznurową. Drabinka zaczęła powiewać za samolotem niczym chorągiew.

Nagle uwagę Schofielda przyciągnął jakiś ruch w okolicy wrót hangaru. Odwrócił się w ich kierunku i zobaczył, że piątka żołnierzy oddziału Echo wystartowała w kierunku humvee, zaparkowanego niedaleko karalucha, za którym się krył.

Zamierzali wejść na pokład samolotu…

…podczas jego jazdy po pasie startowym.

Kiedy komandosi biegli, zaczęto do nich strzelać z działek penetratorów. Pociski rwały beton wokół biegnących mężczyzn.

Dwóch żołnierzy przewróciło się i kule natychmiast poszarpały ich ciała na krwawe strzępy. Pozostałej trójce udało się dobiec do humvee, wskoczyli do środka i ruszyli. Wielki samochód zaczął przyspieszać, zataczając szeroki krąg…

WZZZUMMM!

Przez otwarte wrota hangaru wpadła do środka rakieta. Kierowała się prosto na humvee.

Trafiła samochód prosto w środek maski – z taką siłą, że jego szeroki kadłub pomknął do tyłu, ślizgając się po mokrym betonie, huknął o ścianę, po czym w nagłym rozbłysku światła eksplodował, rozpryskując na wszystkie strony deszcz odłamków metalu.

– Coś takiego, wybuchające humvee! – wrzasnęła Matka.

– Szybko! – zawołał Schofield. – Tędy!

– Co robimy? – spytał prezydent. Schofield wskazał na boeinga.

– Wchodzimy do tego samolotu.

Jak w wielu innych pustynnych bazach, także i w Strefie 8 przedłużony pas startowy miał kształt wielkiej litery L, której krótsza odnoga stykała się z głównym hangarem.

Samoloty startowały z dłuższego ramienia pasa i tam również lądowały, aby się jednak na nie dostać, musiały najpierw przekołować krótszym pasem. Dłuższa odnoga pasa miała mniej więcej 5000 metrów, krótsza 400.

Srebrny boeing 747 z jaskrawobiałym X-38 na kadłubie kołował po krótszym pasie, oflankowywany przez dwa penetratory.

Maszyny smagał wirujący pustynny piach, od ich boków odbijało się prażące słońce.

Kiedy wielki boeing docierał do połowy pasa dojazdowego, z hangaru wyprysnął niski pojazd.

Był to karaluch – samolotowy holownik.

Jeden z dwóch, które parkowały w hangarze. Wyglądający jak cegła na kołach wehikuł mknął z łoskotem po betonie, ścigając boeinga.

W ciasnej szoferce tłoczyły się trzy osoby. Matka prowadziła, a Schofield i prezydent dzielili się prawym siedzeniem.

– Dawaj, Matka, goń go! – popędzał Schofield. – Musimy go dorwać, zanim dotrze do głównego pasa. Jeśli zacznie startować, mamy przesrane!

Matka wrzuciła trzeci bieg – najwyższy. Silnik V8 ryknął i pojazd skoczył naprzód, przyspieszając do granicy możliwości.

Błyskawicznie zbliżali się do wielkiego samolotu.

Penetratory otworzyły do nich ogień, ale Schofield opuścił szybę i puścił dwie serie – ze swojego P-90 i karabinka Matki. Trafił w działko jednego z helikopterów, zmuszając go do rejterady. Drugi penetrator nie ustępował jednak, ostrzeliwał ich z całą siłą ognia i wszędzie wokół karalucha wystrzeliwały snopy iskier.

– Matka! Wjedź pod samolot! Potrzebujemy jego elektroniki obronnej!

Matka jeszcze mocniej wcisnęła pedał i karaluch osiągnął maksymalną prędkość. Doganiał boeinga centymetr po centymetrze i w końcu udało mu się wjechać pod srebrny ogon.