Выбрать главу

Nagle stało się coś dziwnego.

Kevin zamachał do Schofielda.

Zamachał…

Był to szybki, ukradkowy ruch, sprawił jednak, że pusty rękaw kombinezonu chłopca zabujał się w powietrzu.

Schofield zmarszczył czoło.

Przecież miał na głowie hełm ze złoconym wizjerem i nie było możliwości, aby dzieciak zobaczył jego twarz.

Czyżby mnie rozpoznał? – przemknęło mu przez głowę.

Odrzucił tę myśl. Dzieciak prawdopodobnie machał każdemu nowo przybyłemu.

Odwrócił się w kierunku prezydenta, który właśnie zapinał pasy i chyba brał też głęboki wdech. Domyślał się, jak Szef może się teraz czuć.

Nagle w interkomie hełmu rozległy się głosy:

– Zapłon dopalaczy gotowy…

– Zbliżamy się do wysokości startowej…

– Odłączenie pępowiny za trzy… dwie… jedną… teraz! Spod wahadłowca doleciało głośne metaliczne brzęknięcie i maszyna podskoczyła w górę, jakby zrobiła się lżejsza.

– Pępowina odłączona… oderwaliśmy się od pojazdu startowego…

W słuchawkach Schofielda rozległ się cichy chichot, a potem głos Kobry Carneya powiedział:

– Spalcie go.

– Tak jest, sir. Przygotowanie dopalaczy Pegasus do odpalenia… odpalenie za trzy…

Wahadłowiec zaczął dygotać.

– …dwie…

Schofield czekał w napięciu na dalszy rozwój wydarzeń.

– …jedną… teraz!

Wyglądało to tak, jakby wystrzelono z miotacza ognia.

Kiedy odpalono dopalacze wahadłowca, czyli zamocowane pod nim dwie rakiety, znajdował się on tuż nad boeingiem, a jego potężne dysze były skierowane prosto w srebrzysty kadłub.

Obie dysze plunęły jasnym ogniem, jakby zapalono magnezję. Wystrzeliły z nich dwa bliźniacze, niesamowicie długie jęzory białego ognia.

Trafiły prosto w kadłub boeinga, przecinając go jak gigantyczne palniki.

Samolot pękł na pół. Paliwo w skrzydłach zapaliło się, a ułamek sekundy później potężna maszyna eksplodowała, wystrzeliwując w niebo tysiące dymiących kawałów metalu.

Fakt zniszczenia boeinga prawie nie dotarł do świadomości Schofielda.

Jeszcze nigdy nie słyszał czegoś tak głośnego jak odpalanie dopalaczy.

Hałas był wszechobecny, zagłuszał wszystko inne.

Schofield wiele razy słyszał odpalanie silnika odrzutowego – ale to, co słyszał teraz, było tysiąc razy głośniejsze.

Wahadłowiec zadarł dziób w górę i wyprysnął jak wystrzelony z armaty.

Zwielokrotniona siła ciążenia wcisnęła kapitana w fotel. Kabina zaczęła drżeć i dygotać. Schofield poczuł, jak spłaszczają mu się policzki. Zacisnął zęby.

Przez piętnastocentymetrowej grubości okienko w tylnej ściance kokpitu widać było niebo przed przednią szybą wahadłowca. Im wyżej się wznosili, tym bardziej robiło się czerwone.

Pchany siłą wielkich rakiet, wahadłowiec wspinał się przez kilka minut. W pewnej chwili przez ryk dopalaczy przebił się w słuchawkach głos:

– Przygotować się do odrzucenia dopalaczy i przejścia na zasilanie własne…

– Zrozumiałem.

– Gotów do odrzucenia dopalaczy. Za trzy… dwie… jedną… teraz!

Zgrzytnęło i załomotało.

Po chwili poczuli, jak olbrzymie rakiety odpadają od wahadłowca.

Schofield popatrzył na prezydenta, który mocno trzymał się podłokietników. Był to dobry znak, oznaczał bowiem, że Szef nie stracił przytomności.

X-38 wznosił się coraz wyżej. Drżenie ustało i lot zrobił się płynny i cichy – jakby wahadłowiec unosił się na poduszce powietrznej.

Schofield mógł się wreszcie dokładniej rozejrzeć.

Najpierw zwrócił uwagę na klawiaturę obok drzwi kokpitu – był to mechanizm blokujący, prawdopodobnie na wypadek, gdyby kabina zaczęła nagle tracić ciśnienie.

Obejrzał także swój kombinezon. W lewym rękawie, na wysokości przedramienia, było wszyte urządzenie, które służyło chyba do korzystania z interkomu w hełmie. Wskazywało w tej chwili, że włączony jest kanał 5.

Popatrzył na prezydenta, dyskretnie stuknął palcem w urządzenie na przedramieniu i uniósł trzy palce.

„Przełącz na kanał 3”.

Prezydent skinął głową. Kilka sekund później Schofield spytał:

– Słyszy mnie pan?

– Tak. Jaki plan?

– Siedzimy cicho. Czekamy na okazję przejęcia tego ptaszka.

Wahadłowiec wznosił się coraz wyżej.

Widoczne za oknami ciemnoczerwone niebo zmieniło się w kruczoczarne.

Nagle, jakby uniesiono kurtynę, pojawiły się gwiazdy, a pod nimi – jarzący się jak opal na tle czerni – łuk kuli ziemskiej, opadający po obu stronach i tak ogromny, że aż trudny do objęcia rozumem.

Widok zapierał dech w piersiach.

Byli bardzo wysoko – prawie na linii oddzielającej atmosferę ziemską od pozaziemskiej – mniej więcej na wysokości 320 kilometrów.

Ziemia – potężna i olśniewająca – wypełniała ponad trzy czwarte pola widzenia.

Schofield wpatrywał się w turkusową planetę, unoszącą się w kosmosie. Potem popatrzył na gwiazdy. Niebo było tak przejrzyste, morze gwiazd tak nieskończone…

Nagle jedna z gwiazd poruszyła się.

Schofield zamrugał i przyjrzał jej się ponownie.

Gwiazda naprawdę się poruszała.

– Jezus Maria…

Nie była to jednak gwiazda, ale wahadłowiec kosmiczny – o zupełnie innym kształcie i rozmiarach niż modele amerykańskie.

Płynął w kosmicznej nieważkości, kierując się na nich. Czerwono-żółta flaga na jego boku była jednoznaczną informacją.

Był własnością Chin.

Schofield przełączył się na kanał 5 i usłyszał:

– Żółta Gwiazda, tu Uciekający Orzeł. Mam z tobą kontakt wzrokowy. Zmniejszamy siłę napędu, wchodzimy na orbitę postojową. Możesz za trzydzieści sekund rozpocząć podchodzenie.

Drzwi kokpitu otworzyły się i wyszło z niego dwóch pilotów.

Schofield popatrzył na nich.

Ponieważ znajdowali się na niskiej orbicie, piloci mogli chodzić, ale stąpali bardzo lekko i dla zachowania kontaktu z podłogą musieli przytrzymywać się uchwytów na suficie.

Obaj mieli zasunięte wizjery hełmów i wyposażeni byli w „plecaki” z jednostkami przetrwania. Minęli Schofielda i prezydenta i poszli na tył wahadłowca, by przygotować połączenie z chińską maszyną.

Dwóch ludzi w przedziale towarowym zaczęło się odpinać, by pomóc przetransferować ładunek.

Schofield natychmiast dostrzegł w tym ich szansę. Przełączył się na kanał 3.

– To jest to – powiedział do prezydenta. – Proszę za mną.

Odłączył przewód powietrzny i podłączył go do „plecaka”, po czym zaczął rozpinać pasy.

Prezydent robił to samo.

Po odpięciu pasów Schofield natychmiast poczuł nieważkość. Złapał rączkę na suficie i zanim ktokolwiek zdążył go powstrzymać czy spytać, co robi, podszedł do Kevina i zaczął go odpinać z fotela.

Dwóch ludzi z oddziału Echo popatrzyło na niego ze zdziwieniem.

Schofield wskazał palcem na kokpit, jakby pytał chłopca: „Chcesz popatrzeć?”.

Kevin skinął głową.

Ludzie z oddziału Echo wrócili do swoich zajęć.

Schofield, Kevin i prezydent – łapiąc za kolejne uchwyty w suficie – ruszyli do kokpitu.

Widok z kabiny pilotów był jeszcze bardziej niesamowity.

Ziemia wyglądała przez panoramiczną szybę wspaniale – rozciągała się przed ich oczami niczym gigantyczna błękitna wypukła soczewka.

Kiedy weszli, siedzący w kokpicie pilot odwrócił się do nich.

Schofield przełączył się na kanał 5.

– Pomyślałem, że wpadniemy i rzucimy okiem na widoki – powiedział pochrząkując, aby ukryć prawdziwe brzmienie swego głosu.

– Niezłe, co? Nie podnoście tylko wizjerów – promieniowanie jest zabójcze, a słońce oślepia.