Выбрать главу

Dzięki „bliskiemu spotkaniu” z orką mordercą podczas katastrofalnej akcji na Antarktydzie miała jeszcze jedną szczególną cechę.

Jej lewa noga od kolana w dół to proteza.

Choć spotkanie z orką było paskudne, skończyło się dla Matki lepiej niż dla zwierzęcia, które dostało kulę w łeb.

Zamiast stopy i łydki miała teraz najnowszej generacji protezę, zapewniającą niczym nie zakłócone ruchy. Składała się z „kości” ze stopu tytanu, obrotowych stawów i hydraulicznych symulatorów mięśni – odbierających bodźce nerwowe i korygujących zmiany parametrów przy przenoszeniu ciężaru ciała – i działała w sposób tak skomplikowany, że potrzebowała procesora komputerowego.

Matka przyjrzała się błyszczącemu naszyjnikowi od Tiffany’ego.

– Jeju… jaki wspaniały kawał biżuterii… – powiedziała. Odwróciła się do Tate’a. – Ta błyskotka musiała kosztować cię parę ładnych groszy, słoneczko.

– Był dla mnie osiągalny cenowo – odparł Tate.

– Kosztował pewnie więcej, niż ja zarabiam przez cały rok.

– Być może.

Matka zignorowała go i spojrzała na Gant.

– Wybacz, że wtranżalam się w twoją paradę, Urodzinowa Dziecinko, ale kapitan mnie przysyła. Chce cię mieć z przodu w chwili lądowania.

– Och… już idę – odparła Gant, po czym wstała i oddała Tate’owi naszyjnik.

– Przykro mi, Nicholas, ale nie mogę tego przyjąć. Naprawdę widuję się z kimś innym.

Powiedziawszy to, ruszyła na dziób.

Colt Hendricks stał nad Awaryjnym Szybem Ewakuacyjnym z otwartymi szeroko ustami i wpatrywał się w dół.

Widok był przerażający.

Na pokrytym cienką warstwą piasku dnie okopu leżały zwłoki wszystkich dziewięciu członków 2. Grupy Osłaniającej Secret Service. Ciała zostały poszarpane kulami, a kończyny były porozrzucane pod nienaturalnymi kątami. Wielkość ran wskazywała na użycie powodującej pewną śmierć, rozrywającej się w ciele amunicji – zwanej dum-dum. Kilku agentom strzelono z bliskiej odległości w twarz, co niemal poodrywało im głowy. Wszędzie było pełno krwi, powoli wchłanianej przez piasek.

Dowódca grupy, Baker, miał szeroko otwarte usta, wybałuszone oczy i dziurę od kuli pośrodku czoła. W wyciągniętej ręce trzymał nadajnik sygnału „wszystko czyste”. Atak musiał nastąpić tak gwałtownie, że nie zdążył nacisnąć klawisza przerywającego nadawanie.

Hendricks obrócił się na pięcie, wyszarpnął zza pasa radiotelefon i ruszył w kierunku Nighthawka Trzy.

– Nighthawk Jeden! – zawołał, ale w radiu słychać było jedynie szum. – Cholera jasna! Nighthawk Jeden! Tu…

W tym momencie pustynia ożyła.

Piasek zaczął zsypywać się z zakopanych pałatek i nagle – ze wszystkich stron – pojawiło się kilkanaście ludzkich postaci, które uniosły pistolety maszynowe plujące ogniem.

W skroń Hendricksa wbił się pocisk kalibru 9 milimetrów. Rozprężające się gazy spowodowały, że jego głowa eksplodowała.

Hendricks nawet nie zobaczył człowieka, który go zastrzelił.

Nie zobaczył też innych pustynnych duchów, które z bezlitosną skutecznością zabijały jego ludzi jednego po drugim.

Nie zobaczył także, jak wsiadają do jego helikoptera i odlatują w kierunku Strefy 7.

Pozostałe dwa helikoptery prezydenckie opadły na ziemię i – spowite chmurą piachu – równocześnie dotknęły gruntu przed olbrzymim głównym hangarem 7. Strefy Specjalnej Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych.

Gigantyczne wrota hangaru były szeroko otwarte, wnętrze jasno oświetlone. Niskie wzgórze, w którym wykuto hangar, dominowało nad kompleksem złożonym z czterech budynków.

Zaraz po tym, gdy oba helikoptery dotknęły gruntu, agenci Secret Service z Nighthawka Dwa zaczęli zajmować pozycje wokół Marine One.

Na pasie startowym przed hangarem stał komitet powitalny – grupa milczących sylwetek, oświetlanych od tyłu światłem padającym z hangaru.

Z przodu stało dwóch oficerów sił powietrznych – pułkownik i major.

Za nimi prężyły się cztery szeregi komandosów w pełnym rynsztunku bojowym – po dziesięciu w szeregu. Wszyscy mieli na sobie mundury polowe – czarne kombinezony, czarne opancerzenie i czarne hełmy – i trzymali skrzyżowane na piersiach belgijskie karabinki szturmowe FN P-90.

Znajdujący się w kokpicie Marine One Schofield natychmiast rozpoznał naszywki. Byli to członkowie jednostki rzadko widywanej na manewrach wojsk amerykańskich – oddziału okrytego tajemnicą, który wykorzystywano jedynie w najtrudniejszych sytuacjach.

Była to elitarna jednostka lądowa sił powietrznych Stanów Zjednoczonych – 7. Szwadron Operacji Specjalnych.

Przez większą część zimnej wojny oddział ten stacjonował w Republice Federalnej Niemiec i oficjalnie jego zadaniem była obrona amerykańskich lotnisk wojskowych przed potencjalnymi atakami Sowietów. Ale jego zadania nieoficjalne były znacznie bardziej spektakularne.

Przygotowanie ucieczki pięciu sowieckich specjalistów od broni jądrowej z tajnej bazy na Ukrainie. Zabicie szefa wydziału operacyjnego KGB Władimira Nakowa w 1990 roku w Moskwie – zanim on zdążył zabić Michaiła Gorbaczowa. I wreszcie w 1997 roku – wyciągnięcie z wywołującego strach chińskiego więzienia w Xiangi – niedostępnego labiryntu ponurych cel i izb tortur, należącego do chińskiego wywiadu zagranicznego – pojmanego przez Chińczyków Freda Conwaya, szefa dalekowschodniego biura CIA.

Każdy komandos miał na twarzy specjalną bojową maskę gazową ERG-6. Była cała czarna, przypominała nieco dolną część maski hokejowej, i zakrywała nos i usta żołnierza tak samo, jak za czasów kowbojów maska z chusty zakrywała twarz Jessego Jamesa.

Przed oddziałem stało jeszcze trzech mężczyzn. Mieli na sobie wykrochmalone kitle laboratoryjne, musieli więc być naukowcami.

Kiedy komandosi piechoty morskiej i agenci Secret Service z Nighthawka Dwa zajęli pozycje, w przedniej części Marine One, z lewej strony, rozłożono schodki.

Najpierw z helikoptera wyszło dwóch marines. Zeszli po schodkach i zajęli miejsce u ich podstawy, wyprężeni na baczność.

Chwilę później wysiadł agent specjalny Frank Cutler – z ręką na kaburze, uważnie się rozglądając. Secret Service nie ufa nikomu, nawet siłom powietrznym Stanów Zjednoczonych. W końcu strzelić do prezydenta może nawet zwykły rozżalony żołnierz.

Następny wyszedł prezydent, za nim członkowie jego sztabu.

Na końcu pojawili się Schofield i młody szeregowiec piechoty morskiej.

Na pokładzie – jak zwykle – pozostali obaj piloci Marine One, Artylerzysta i Dallas, na wypadek gdyby konieczne było szybkie oddalenie się.

Obie grupy stanęły naprzeciwko siebie, mrużąc oczy w porannym świetle.

Wokół wirowały spirale piachu. Szykowała się burza.

Młody kapitan sił powietrznych ruszył wraz z prezydentem do pułkownika, stojącego na czele formacji powitalnej, poważnie wyglądającego mężczyzny o siwych włosach i brwiach. Kiedy prezydent się zbliżył, pułkownik wystąpił i zasalutował głównodowodzącemu.

– Dzień dobry, panie prezydencie. Nazywam się Jerome T. Harper, jestem pułkownikiem z Dowództwa Medycznego i Chirurgicznego Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych i dowodzę Siódmą Strefą Specjalną Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. A to major Kurt Logan, dowódca stacjonującego w naszej bazie Siódmego Szwadronu. Pańskie dwie Grupy Osłaniające Secret Service czekają w środku. To dla nas zaszczyt gościć pana. Witamy w Strefie Siódmej.

– Dziękuję, pułkowniku – odparł prezydent. – Cieszę się, że mogę być tutaj. Proszę prowadzić.

Gdy tyko prezydent wraz ze swoją świtą zniknął z gospodarzami we wnętrzu wielkiego hangaru, do Schofielda podszedł dowódca 7. Szwadronu.