Schofield posadził Kevina w pustym fotelu drugiego pilota, a potem odwrócił się do prezydenta i przełączył się na kanał 3.
– Niech pan rozepnie temu człowiekowi pasy i użyje ich do unieruchomienia mu rąk. Ja się zajmę jego przewodem powietrznym.
– Eee… jak? Kiedy?
– Gdy tylko…
Pochylił się błyskawicznie do przodu, złapał złoty wizjer pilota i pociągnął go do góry.
– Aaaaa! – zawył pilot, gdy oślepiło go białe światło.
Schofield wyrwał jego przewód powietrzny z gniazda w ścianie, a prezydent w tym samym czasie rozpiął mu pasy i błyskawicznie zapiął je z tyłu fotela, unieruchamiając mu ręce.
Pozbawiony powietrza pilot zaczął charczeć.
Schofield skoczył do drzwi i walnął pięścią w znajdujący się obok nich przycisk. Drzwi błyskawicznie się zasunęły, zamykając kokpit.
Prezydent odwrócił się do Schofielda.
– I co…
Schofield jednak jeszcze nie skończył.
Wiedział, że mają tylko parę sekund, zanim ktoś otworzy drzwi od strony przedziału towarowego.
Obok drzwi znajdowała się klawiatura – identyczna jak na zewnątrz.
Stanął przy niej.
Poza zwykłymi przyciskami był tu długi czerwony klawisz z plastikową osłoną, na której było napisane:
TYLKO DO UŻYTKU AWARYJNEGO BLOKADA DRZWI KOKPITU Schofield otworzył osłonę i wcisnął czerwony przycisk. PENG! PENG! PENG! PENG! PENG!
Skoble pięciu zamków drzwi natychmiast wskoczyły w gniazda, zamykając kokpit niczym sejf bankowy.
Sekundę później zza drzwi doleciało stłumione pukanie, a potem ludzie z oddziału Echo zaczęli wściekle walić w drzwi.
Przez piętnastocentymetrowej grubości szybkę zaglądały złote hełmy.
Schofield miał to w nosie.
Wahadłowiec należał teraz do niego.
Na niebie migotały miliony gwiazd.
Na konsolecie w kokpicie X-38 migotało niemal tyle samo lampek, przełączników i wskaźników. Wyglądała jak konsoleta w kokpicie jumbo-jeta, była jednak znacznie bardziej skomplikowana.
Prezydent usiadł w fotelu drugiego pilota i posadził sobie Kevina na kolanach.
– I co teraz? – spytał. – Niech mi pan nie mówi, kapitanie, że umie pan latać wahadłowcem.
– Niestety nie, ale on umie – odparł Schofield i wskazał ruchem głowy charczącego pilota.
Wyjął z kieszeni sig-sauera i przystawił lufę pistoletu do złotego wizjera tamtego, a prezydent wsadził jego rurę do oddychania w gniazdo na ścianie. Pilot przestał charczeć i Schofield przełączył interkom pilota na kanał 3.
– Chciałbym, żebyś pomógł mi sprowadzić tego ptaszka na ziemię.
– Pieprz się…
– Hmm… – mruknął Schofield i dał znak prezydentowi, by wyjął rurę do oddychania z gniazda ściennego. Pilot natychmiast znów zaczął się dusić. – Może ujmę to inaczej: albo mi powiesz, jak doprowadzić ten wahadłowiec bezpiecznie do Utah, albo zrobię to bez twojej pomocy. Biorąc pod uwagę, jak wspaniale latam, prawdopodobnie spalimy się przy wejściu do atmosfery albo rozwalimy o jakąś górę. Tak czy siak, zginiemy. Musisz mi więc powiedzieć, co robić, inaczej umrzesz, patrząc na to, co wyprawiam.
Twarz pilota była sina. Prezydent znów podłączył go do powietrza.
– W porządku… – wydyszał pilot. – Niech ci będzie…
– Znakomicie. Pierwsze, czego potrzebuję, to… Przerwał, bo na ekranie przeziernym na szybie kokpitu* pojawiły się nagle jasnozielone literki.
* [HUD (Head Over Display) – nowoczesna metoda pokazywania danych w taki sposób, by pilot nie musiał odwracać wzroku od przedniej szyby. Litery i cyfry są wyświetlane na szybie przed oczami pilota, sprawiając wrażenie, jakby pojawiały się w jej wnętrzu (przyp. tłum.).]
UCIEKAJĄCY ORZEŁ, TU ŻÓŁTA GWIAZDA ZMIENIŁEŚ KURS WRÓĆ NA WEKTOR TRZY-ZERO-ZERO
Schofield wbił wzrok w te słowa. Wydawały się unosić na tle gwiazd.
Za przezroczystym tekstem widać było zbliżający się chiński wahadłowiec.
Sunął powoli prosto na ich pojazd. Dzieliło ich jakieś trzysta metrów, a dystans szybko malał.
UCIEKAJĄCY ORZEŁ, POTWIERDŹ ODBIÓR.
– Już się robi… – mruknął Schofield, przeglądając klawisze w poszukiwaniu przycisków dotyczących uzbrojenia.
Otworzył plastikową osłonę, pod którą znajdowały się dwa identyczne przyciski, oznakowane ODP. RAK.
– To za Matkę – wycedził i wcisnął oba guziki.
Oba wahadłowce wisiały skierowane dziobami do siebie, oświetlane od dołu błękitnym światłem Ziemi.
Spod skrzydeł znacznie mniejszego X-38 wystrzeliły dwie białe kreski – bezgrawitacyjne rakiety klasy AMRAAM. Wyprysnęły spod skrzydeł i pomknęły przez próżnię między dwoma pojazdami.
Nie pozostawiały za sobą smug dymu, nie wyrzucały płomieni – w próżni nie jest to możliwe – jedynie dysze ich pędników jarzyły się pomarańczowo na tle czarnego nieba.
Chiński wahadłowiec nie mógł nic zrobić. W kosmosie nie można zastosować żadnych środków obronnych.
Obie rakiety uderzyły w chiński statek dokładnie w tej samej sekundzie – jedna trafiła w środek kadłuba, druga w dziób.
Wahadłowiec popękał, a po chwili wystrzeliło z niego białe światło i rozerwał się na strzępy, które powoli zaczęły odpływać na boki.
Żółta Gwiazda nie wróci na Ziemię.
Żołnierze oddziału Echo jeszcze walili w drzwi, gdy Schofield – poinstruowany przez związanego pilota – uruchomił automatyczną procedurę ponownego wejścia w atmosferę ziemską.
Ludzie z Echo byli bezradni.
Drzwi kokpitu zrobiono z ośmiocentymetrowej warstwy tytanu, a strzelanie w piętnastocentymetrową szybkę nie wydawało się rozsądnym rozwiązaniem.
Kiedy wahadłowiec opuścił orbitę i uderzył w atmosferę, uaktywnił tarczę termiczną, by zneutralizować panujące na zewnątrz 2200 oC, mogli się więc jedynie ponownie przypiąć i próbować jakoś wytrzymać.
Wahadłowiec pędził w dół, sterowany przez autopilota. Gwiazdy nad nimi powoli blakły i po chwili zastąpiło je ciemnoczerwone niebo, a potem otoczył ich jaskrawy błękit.
Orbitując, X-38 przemieszczał się na wschód, zdążył więc dolecieć mniej więcej do połowy Colorado. Zaczęli schodzić na Ziemię. Daleko w dole pojawiły się stalowoszare góry i zielone doliny. Za nimi, na zakrzywionym horyzoncie, widać było żółtą pustynię Utah.
Schofield popatrzył na zegarek.
10.36
Nie byli zbyt długo na orbicie, może tylko jakieś dwanaście minut. Przy prędkości naddźwiękowej powrót do Utah zajmie im jedynie kilka minut.
Na ekranie przeziernym zapalił się napis:
ZLOKALIZOWANY LOTNISKOWY SYGNAŁ KIERUNKOWY LOTNISKO ZIDENTYFIKOWANE JAKO OBSZAR SPECJALNY (O OGRANICZONYM DOSTĘPIE) SIŁ POWIETRZNYCH STANÓW ZJEDNOCZONYCH NR 8 KONTYNUUJĘ NAMIERZANIE Strefa 8…
Nie.
Schofield wcale nie zamierzał się tam znaleźć.
Zakończenie całego tego zamieszania było możliwe tylko wtedy, jeśli udałoby się zabrać stąd prezydenta – razem z Piłką.
Nie miał jednak Piłki.
Ostatni raz widziano ją w Strefie 7, w rękach Setha Grimshawa. A prezydent musiał przyłożyć dłoń do jej analizatora o 11.30.
Schofield odwrócił się do pilota.
– Musimy się dostać do Strefy Siedem.
X-38 opadał błyskawicznie, mknąc na zachód nad pustynią. Kiedy zbliżyli się do Strefy 8, Schofield wyłączył autopilota i sterując ręcznie, pozwolił maszynie minąć bazę.
Trzydzieści kilometrów do Strefy 7 pokonali w niecałą minutę. Wkrótce zobaczyli niską górę, w której kryła się baza, oraz zespół budynków i przedłużony pas startowy. W dali migotały wody jeziora Powell.
Wahadłowiec schodził w dół tuż nad budynkami Strefy 7. Pas startowy biegł w linii wschód-zachód, więc nie musieli przed podejściem do lądowania zataczać łuków.