Выбрать главу

Pomyślał, że ma jednak przewagę – bo ma przyjaciół.

Odwrócił się do Logana i…

…ku jego zaskoczeniu uśmiechnął się, uniósł rękę z mikrofonem na nadgarstku, a potem popatrzył dowódcy 7. Szwadronu w oczy i powiedział:

– Gant: most portowy w Sydney. Strzelasz minusem. Logan zmarszczył czoło.

– Hę?

Zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, Schofield wyciągnął rękę nad jego ramieniem i zwolnił zatrzask kółka, spinającego przytrzymujące skrzynię łańcuchy.

Skrzynia z piekielnym zgrzytaniem runęła w dół, zrzucając Schofielda i Logana.

Zaczęli spadać w studwudziestometrową przepaść.

Schofield spadał jak kamień.

Najpierw pomknął w górę rozświetlony czerwienią hangar, potem przed oczami Schofielda przesunęła się jego krawędź i po chwili zamknęły się wokół niego cztery pionowe rozmazane ściany. Spojrzał w górę – wielki kwadrat w górze szybko malał. Bardzo szybko.

Logan leciał kilka metrów obok niego. Na jego twarzy malowało się przerażenie. Najwyraźniej nie mógł uwierzyć w to, co Schofield zrobił.

Po prostu zrzucił ich – razem ze skrzynią – do szybu.

Schofield miał nadzieję, że Gant go usłyszała.

Wyjął maghooka z pochwy na plecach, aktywował magnes dodatnim biegunem i patrzył w górę, czekając na jedyny możliwy ratunek.

Gant usłyszała go.

Leżała teraz na brzuchu na skraju szybu i celowała z maghooka – z magnesem aktywowanym negatywnym biegunem – w dół.

– Strachu na Wróble – powiedziała do mikrofonu na nadgarstku. – Strzelaj pierwszy, ja zrobię połączenie.

Schofield wystrzelił magnes.

Głowica pomknęła pionowo w górę, ciągnięta przez nią linka lekko falowała.

Kiedy Logan zobaczył, co robi Schofield, jęknął:

– O, nie…

– Dawaj, Lis… – szepnął Schofield. – Nie pozwól mi umrzeć…

Libby Gant zmrużyła oczy.

Mimo całego panującego wokół zamieszania – migających świateł, trąbienia syren, dudniącego elektronicznego głosu – dokładnie widziała wznoszącą się głowicę maghooka Schofielda: rosnący punkcik błyszczącego metalu, wypryskujący z czerni i kierujący się w jej stronę.

– Nie ma rzeczy niemożliwych… – szepnęła do siebie i pociągnęła za spust.

ZZZUMMM!

Pękaty magnes wystrzelił w dół, ciągnąc za sobą linkę.

Magnes Schofielda mknął ku górze.

Magnes Gant pędził w dół.

Schofield wciąż spadał – razem ze skrzynią i Loganem.

Gant dopingowała swój magnes:

– Dawaj, mały… dawaj…

Magnesy były aktywowane przeciwnymi ładunkami, wystarczy więc, by znalazły się w niewielkiej odległości.

GLANG!

Obydwa kawały metalu uderzyły w siebie niczym zderzające się w powietrzu rakiety.

Most Portowy spiął się. Ładunki trzymały mocno.

Gant zaczepiła swój miotacz o wystającą z betonu metalową podpórkę.

Dwa maghooki mają razem sto metrów linki.

Gwałtowne zatrzymanie się po stu metrach spadania powoduje potężne szarpnięcie.

Kiedy Schofield zobaczył, że magnesy się połączyły, owinął się – cały czas spadając – linką maghooka pod pachami, napiął mięśnie ramion i czekał na to, co musiało nastąpić.

Na pewno zaboli.

Zabolało.

Linki napięły się z trzaskiem i Schofield zawisł w powietrzu. Logan i skrzynia spadali dalej i po chwili huknęli w platformę.

Skrzynia roztrzaskała się.

Podobny los spotkał Logana.

Wylądował – drąc się wniebogłosy – na poszarpanych resztkach boeinga, rozrzuconych na platformie. Krawędź skrzydła, na którą trafił szyją, odcięła mu głowę, a reszta ciała spłaszczyła się od impetu uderzenia niczym zdeptany pomidor.

Schofield nie zatrzymał się jednak w bezruchu. Kiedy zawisł w powietrzu, bujnęło nim ku ścianie, w którą uderzył jak wór, odbił się od niej i znieruchomiał tuż przy nagiej betonowej ścianie, jakieś dwadzieścia pięć metrów nad platformą. Oddychał ciężko i wszystko go bolało, ale żył.

Po chwili zwijarki maghooków podciągnęły go do krawędzi.

– UWAGA! SZEŚĆ MINUT DO SAMOZNISZCZENIA KOMPLEKSU

Kiedy Gant wyciągnęła go na górę, była 11.09.

– Podobno twoim zdaniem „most portowy” jest niemożliwy – mruknęła ironicznie.

– To był bardzo przyjemny dowód na to, że nie mam racji. Gant uśmiechnęła się.

– No cóż, zrobiłam to tylko dlatego, bo chciałam, żebyś mnie znowu…

Przerwała jej długa seria z pistoletu maszynowego.

Dwa pociski wbiły się w ramię Schofielda, a jeden trafił Gant tuż nad stopą i strzaskał jej kostkę. Kilka następnych przemknęło tak blisko twarzy Schofielda, że poczuł podmuch powietrza.

Padli płasko na podłogę, zaciskając zęby. Z budynku dowodzenia wypadł Cezar Russell – przyciskał P-90 do ramienia i strzelał jak szaleniec. Jego oczy zasnuwał obłęd.

Schofield – co prawda ranny, ale sprawniejszy od Gant – pchnął ją za resztki barykady ze skrzynek, wzniesionej przez oddział Bravo.

Złapał berettę i skoczył ku wrakowi Nighthawka Dwa przy windzie osobowej. Zamierzał w ten sposób odciągnąć Cezara Russella od Gant.

Potężny super stallion piechoty morskiej stał tuż przed drzwiami windy – poobijany i powgniatany, z wysadzonym kokpitem.

Kule uderzały w beton tuż obok Schofielda, ale ostrzał był prowadzony byle jak.

Schofieldowi udało się dobiec do super stalliona i zanurkować do zniszczonego kokpitu. Zaraz potem o ścianki kadłuba załomotały pociski.

– Chodź, bohaterze! – wrzasnął Cezar. – Co jest? Nie strzelasz? Czego się boisz? Znajdź broń i zacznij się ostrzeliwać!

Tego jednak akurat Schofield nie mógł zrobić. Jasna cholera!

Trudno było sobie wyobrazić gorszą sytuację. Ostrzeliwał go szaleniec, któremu nie mógł odpowiedzieć ogniem.

– Lis! – wrzasnął do mikrofonu. – Wszystko w porządku? Odpowiedział mu cichy jęk:

– Tak…

– Musimy go złapać i zabrać stąd! Masz jakiś pomysł? Odpowiedź Gant zagłuszył ryk z głośników:

– UWAGA! PIĘĆ MINUT DO SAMOZNISZCZENIA…

Przez okienko w drzwiach Schofield widział nadchodzącego Cezara, ostrzeliwującego bok helikoptera.

– Podoba ci się to, bohaterze? – wrzeszczał generał. – Podoba ci się?!

W kokpicie wszystko dygotało. Schofield zaciskał zęby i mocno trzymał broń. Obie rany postrzałowe w ramieniu bolały jak cholera, ale adrenalina nadal pozwalała mu działać.

Cezar strzelał we wrak helikoptera jak oszalały kowboj. Zamierzał zajść Schofielda od wyrwy w kokpicie.

Nagle w słuchawkach Schofielda rozległ się głos Gant:

– Strachu na Wróble! Przygotuj się do strzału. Może znajdę inny sposób…

– Nie mogę strzelać!

– Daj mi jeszcze chwilę…

Gant kucała przed czarną skrzynką AWACS-a, którą znalazła kilka minut temu w gruzowisku obok miniwindy.

Wyjęła z kieszeni małe czerwone pudełeczko z czarną krótką antenką – była to jednostka włączająco-wyłączająca Russella z dwoma klawiszami.

Teraz już wiedziała, dlaczego są dwa klawisze. Jeden uruchamiał i zatrzymywał przekaźnik w sercu prezydenta, drugi – przekaźnik w sercu Cezara Russella.

Cezar był już tylko kilkadziesiąt centymetrów od wyrwy w kokpicie helikoptera. Miał broń uniesioną i gotową do strzału. Jeszcze kilka sekund i będzie miał Schofielda na widelcu.

– Idę… – wysyczał.

Schofield leżał na podłodze i bezradnie patrzył przed siebie. Był w pułapce.

– Lis…

– …cokolwiek zamierzasz, zrób to szybko.

Gant pociła się, przeszkadzało jej czerwone światło i bolała ją kostka, ale musiała się skoncentrować.