Выбрать главу

A później mężczyzna znikł w mroku i Julie straciła go z oczu.

7

Timmesdale w stanie New Hampshire to małe miasteczko, położone na zachód od Durham, na samej granicy trzeciego okręgu wyborczego. Przy życiu trzyma je najmniejsza z tkalni Chatswortha, czająca się na brzegu strumienia Timmesdale jak pokryty sadzą ceglany potwór. Jedynym skromnym tytułem do chwały miasteczka jest (według twierdzenia miejscowej Izby Handlowej) fakt, że jako pierwsze w stanie New Hampshire wprowadziło u siebie elektryczne oświetlenie ulic.

Pewnego wieczora na początku stycznia do baru Timmesdale, jedynego pubu w miasteczku, wszedł przedwcześnie siwiejący, kulejący młody mężczyzna. Za barem stał Dick O'Donnell, właściciel. Pub był prawie pusty, niewielu gości odwiedzało go w środku tygodnia, a w dodatku wiał północny wiatr. Na ulicach leżało już parę centymetrów śniegu, a jeszcze więcej mogło spaść lada chwila.

Utykający mężczyzna wszedł do środka, tupnięciem otrzepał śnieg z butów, podszedł do baru i zamówił Pabsta. O'Donnell nie pamiętał, by przedtem widział tego człowieka. Obsłużył go szybko. Mężczyzna zamówił jeszcze dwa kufle, pił niespiesznie i oglądał program w wiszącym nad barem telewizorze. Kolor nie był najlepszy; pogarszał się od kilku miesięcy i spiker wyglądał jak starzejący się rumuński wampir.

– Jeszcze kufelek? – zapytał O'Donnell po obsłużeniu dwóch starych bab przy stoliku w kącie.

– Jeden nie zaszkodzi – zgodził się gość. Wskazał na coś nad telewizorem i zapytał: – Pan się z nim spotkał?

Nad telewizorem wisiała oprawiona karykatura Grega Stil-lsona w kasku zsuniętym na tył głowy, zrzucającego po schodach Kapitolu mężczyznę w garniturze. Mężczyzną tym był Louis Quinn, poseł, którego złapano rok i dwa miesiące temu na czerpaniu korzyści z przyznawania miejsc pod budowę parkingów. Karykatura była podpisana słowami: WYWALIĆ DUPKÓW – ZARAZ!, a w rogu widniała wypisana w pośpiechu dedykacja: Dickowi O'Donnellowi, właścicielowi najlepszego baru w trzecim okręgu wyborczym. Jak najwięcej klientów, Dick! Greg Stillson.

– Możesz się pan założyć, że spotkałem – powiedział O' Donnell. – Przemawiał tu, kiedy ostatnim razem kandydował do Izby. Po całym mieście rozwiesił plakaty: przyjdźcie do pubu w sobotę o drugiej i wypijcie jednego na koszt Grega. Nigdy nie udało mi się zarobić tyle, co wtedy. Miał stawiać tylko jednego, ale w końcu zapłacił za wszystko. Nie można postąpić lepiej, prawda?

– Wygląda na to, że jest pan jego zwolennikiem.

– Bo i jestem. I chętnie wziąłbym pod obcasy każdego, kto ma o nim inne zdanie.

– No to nic nie mówię. – Gość położył na barze trzy ćwierćdolarówki. – Proszę wypić na mój koszt.

– jasne, dobrze. Pewnie, że wypiję. Dzięki, panie…?

– Nazywam się Johnny Smith.

– Miło cię poznać, Johnny. Jestem Dick O'Donnell. – Dick nalał sobie piwa z beczki. – Tak, Greg zrobił wiele dobrego dla tej części New Hampshire. Wielu ludzi boi się mówić o tym głośno, ale ja do nich nie należę. Każdemu powiem: pewnego dnia Greg Stillson może zostać prezydentem!

– Tak myślisz?

– Tak myślę – stwierdził O'Donnell, wracając za bar. – New Hampshire jest za małe dla Grega. To wspaniały polityk, a kiedy ja tak mówię, to coś to znaczy. Kiedyś myślałem, że ta cała banda to jedynie oszuści i łobuzy. Nadal tak uważam, ale Greg jest wyjątkiem od reguły. To twardy, uczciwy facet. Gdybyś powiedział mi pięć lat temu, że tak będę kiedyś myślał, roześmiałbym ci się w twarz. Pewnie już prędzej czytałbym wierszydła, niż pochwalił za coś jakiegoś polityka. Ale, do diabła, Greg to dopiero człowiek!

Johnny stwierdził:

– Większość tych facetów traktuje cię jak kumpla, póki kandydują na urząd, ale kiedy już go dostaną, mówią: pieprz się, stary, do najbliższych wyborów mam, co chciałem. Sam jestem z Maine i pewnego razu napisałem do Eda Muskie, i wiesz, co dostałem? Wydrukowaną, z góry przygotowaną odpowiedź!

– No i masz swojego Polaczka! Czego się spodziewałeś po Polaczku? Słuchaj, Greg wraca do swojego okręgu na każdy cholerny weekend! I co, pieprzy nas aż do następnych wyborów?

– Każdy weekend, nooo! – Johnny pociągnął piwa. -I gdzie jedzie? Do Trimbull? Ridgeway? Do dużych miast?

– Ma swój system – stwierdził O'Donnell, który przez całe życie nie potrafił wypracować dla siebie żadnego systemu. -Piętnaście miast, od tych wielkich jak Capital City, aż do prawie wiosek jak Timmesdale czy Coorter's Notch. Każdy weekend spędza gdzie indziej, a kiedy dojdzie do końca listy, znów zaczyna od góry. Wiesz, jak wielkie jest Coorter's Nootch? Ma ośmiuset mieszkańców! Co myślisz o gościu, który wyjeżdża na weekend z Waszyngtonu i przyjeżdża do Coorter's Notch, żeby odmrażać sobie jaja w zimnym ratuszu? Myślisz, że taki gość pieprzy nas aż do następnych wyborów?

– Nie, nie myślę – powiedział Johnny zgodnie z prawdą. – I co robi? Po prostu ściska dłonie?

– Nie, wszędzie wynajmuje salę. Na całą sobotę. Przyjeżdża o dziesiątej rano, ludzie mogą przyjść i pogadać. Sprzedać mu swoje pomysły, wiesz? Jeśli mają jakieś pytania, on im odpowiada. A jeśli nie zna odpowiedzi, jedzie do Waszyngtonu i znajduje odpowiedź! – O'Donnell spojrzał na Johnny'ego z triumfem.

– A kiedy po raz ostatni był tu, w Timmesdale?

– Kilka miesięcy temu. – O'Donnell podszedł do kasy i zaczął grzebać w papierach leżących pod przegródkami na pieniądze. Wrócił ze sfatygowaną kartką i położył ją na barze.

– To lista. Przyjrzyj się jej i zobaczymy, co o tym myślisz. Kartka pochodziła z gazety z Ridgeway i była już dość stara. Artykuł nosił tytuł: STILLSON OZNAJMIA O ISTNIENIU „CENTRÓW SPRZĘŻENIA ZWROTNEGO". Część pierwsza wydawała się pochodzić wprost z jego biura prasowego. A pod nią widniała lista miast, w których Greg będzie spędzał weekendy wraz z proponowanymi datami. W Timmesdale miał się pojawić dopiero w połowie marca.

– Moim zdaniem wygląda to całkiem fajnie – zgodził się Johnny.

– Właśnie. Wielu ludzi tak myśli.

– Sądząc z tego, musiał być w Coorter's Nooch w zeszłym tygodniu.

– Tak. – O'Donnell roześmiał się. – Dobre, stare Coorter's Nooch. Chcesz jeszcze piwa, Johnny?

– Tylko jeśli napijesz się ze mną. – Johnny położył na ladzie kilka banknotów.

– No, pewnie że się napiję.

Jedna ze starych bab wrzuciła kilka monet do szafy grającej i Tammy Wynette, brzmiąca staro, jakby zmęczona i niezbyt dobrze czująca się w tym barze, zaśpiewała: „Trzymaj się swojego chłopaka".

– Hej, Dick! – zaskrzeczała druga baba. – Słyszałeś coś o obsłudze w tej dziurze?

– Zamknij dziób! – wrzasnął Dick.

– pieprz się! – zachichotałababa.

– Niech cię, Clarice! Coś ci mówiłem o używaniu brzydkich słów w tym barze. Mówiłem ci…

– Jej, daj spokój i napijmy się piwa.

– Nienawidzę tych dwóch starych pind – mruknął O'Donnell do Johnny'ego. – Dwie stare, skwaśniałe lesbije. Siedzą tu od miliona lat i nie zdziwiłbym się, gdyby obie dożyły dnia, w którym naplują mi na grób. Obrzydli wy jest czasami ten świat…

– Racja.

– Przepraszam cię, zaraz wrócę. Mam tu dziewczynę do pomocy, ale zimą przychodzi tylko w soboty i niedziele.