4
Fragment zeznań przed tak zwaną „Komisją Stillsona" pod przewodnictwem senatora Williama Cohena z Maine. Pytania zadaje Norman D. Verizer, Główny Doradca Komisji. Świadkiem jest doktor Quentin M. Vann, zamieszkały przy Parkland Drive 17, Phoenix, Arizona.
Data zeznania: 22 sierpnia 1979 roku.
Verizer: Po badaniach i sformułowaniu diagnozy zaprosił pan Johna Smitha do swojego gabinetu, prawda?
Vann: Tak. To było trudne spotkanie. Takie spotkania są zawsze trudne.
Ver.: Czy mógłby pan ujawnić treść tej rozmowy?
Van.: Tak. W tych niezwykłych okolicznościach można, moim zdaniem, uchylić rąbka tajemnicy lekarskiej. Zacząłem od stwierdzenia, że Smith musiał mieć przerażające doświadczenie. Zgodził się. Prawe oko miał nadal bardzo przekrwione, choć było już lepiej. Przerwaniu uległo małe naczynie krwionośne. Jeśli można odwołać się do planszy…
(W tym miejscu materiał został skrócony i skondensowany).
Ver.: A kiedy już wytłumaczył pan to Smithowi…
Van.: Zapytał mnie, jakie mogą być konsekwencje. Użył dokładnie tego słowa: konsekwencje. Wywarł na mnie duże wrażenie swym spokojem, cierpliwością i odwagą.
Ver.: Jakie to były konsekwencje, doktorze Vann?
Van.: Co? Ach, myślałem, że wszystko jest już jasne. John Smith miał zaawansowany nowotwór w płacie czołowym mózgu.
(Poruszenie wśród publiczności, krótka przerwa).
Ver.: Doktorze, przepraszam za tę przerwę. Przypominam publiczności, że są to obrady komisji i że to śledztwo, a nie cyrk. Albo zapanuje tu porządek, albo każę porządkowym opróżnić salę.
Van.: Nic nie szkodzi, panie Verizer.
Ver.: Dziękuję, doktorze. Czy może pan powiedzieć komisji, jak Smith przyjął tę wiadomość?
Van.: Był spokojny. Niezwykle spokojny. Myślę, że w głębi duszy sformułował podobną diagnozę. Powiedział jednak, że bardzo się boi. I zapytał, jak długo będzie żył.
Ver.: Co mu pan odpowiedział?
Van.: Powiedziałem, że w tym momencie pytanie nie ma sensu, ponieważ nadal istnieją pewne możliwości. Powiedziałem mu, że konieczna będzie operacja. Powinienem wspomnieć, że w tamtej chwili nie wiedziałem nic o jego śpiączce i niezwykłym, niemal cudownym wyzdrowieniu.
Ver.: Jaka była jego reakcja?
Van.: Powiedział, że nie będzie żadnej operacji. Był spokojny, lecz bardzo, bardzo stanowczy. Żadnej operacji. Wyraziłem nadzieję, że to sobie przemyśli, bowiem odrzucając operację, wydaje na siebie wyrok śmierci.
Ver.: Jak na to zareagował?
Van.: Poprosił, żebym określił, jak długo może żyć bez operacji.
Ver.: Czy podał mu pan swe przypuszczenia?
Van.: Określiłem to w wielkim przybliżeniu, tak. Powiedziałem mu, że takie guzy rozwijają się bardzo różnie i że znam pacjentów, u których nie powiększały się nawet przez dwa lata, ale coś takiego zdarza się raczej rzadko. Powiedziałem, że bez operacji będzie najprawdopodobniej żył przez osiem do dwudziestu miesięcy.
Ver.: A on nadal nie wyrażał zgody na operację, prawda?
Van.: Tak, to prawda.
Ver.: Czy zdarzyło się coś niezwykłego, kiedy Smith wychodził?
Van.: Powiedziałbym, że było to bardzo niezwykłe.
Ver.: Jeśli pan może, proszę nam o tym opowiedzieć.
Van.: Dotknąłem jego ręki, chyba pragnąc go powstrzymać. Rozumie pan, nie chciałem, żeby wychodził z gabinetu w takiej sytuacji. Kiedy to zrobiłem, poczułem coś od niego… przypominało to szok elektryczny, ale odniosłem także wrażenie, jakby coś ze mnie wyciągał, jakby mnie osłabiał. Jakby coś ze mnie czerpał. Zgadzam się, że ten opis jest niezwykle subiektywny, ale pochodzi od człowieka wtajemniczonego we wszystkie sekrety sztuki obserwacji. Upewniam pana, że nie było to przyjemne. Odsunąłem się… odsunąłem się od niego… a on zaproponował, żebym zadzwonił do żony, bo wujek Strawberry poważnie się zranił.
Ver.: Strawberry?
Van.: Tak, tak właśnie się wyraził. Brat mojej żony… nazywa się Stanbury Richards. Mój najmłodszy syn, kiedy był mały, zawsze nazywał go wujaszkiem Strawberry. Nawiasem mówiąc, przypomniałem sobie o tym dopiero później. Wieczorem zaproponowałem żonie, żeby zadzwoniła do brata mieszkającego w Coose Lakę w stanie Nowy Jork.
Ver.: I zadzwoniła?
Van.: Tak, zadzwoniła. Serdecznie sobie pogadali.
Ver.: Czy pan Richards – pański szwagier – czuł się dobrze?
Van.: Tak, czuł się doskonale. Ale w następnym tygodniu podczas malowania domu spadł z drabiny i złamał kręgosłup.
Ver.: Doktorze Vann, czy wierzy pan, że John Smith wiedział, że to nastąpi? Czy wierzy pan, że miał moment jasnowidzenia dotyczący brata pańskiej żony?
Van.: Nie wiem. Ale wierzę… że tak mogło być.
Ver.: Dziękuję panu, doktorze…
Van.: Czy mogę powiedzieć coś jeszcze?
Ver.: Oczywiście.
Van.: Jeśli rzeczywiście ciążyło nad nim takie przekleństwo – tak, trzeba nazwać to przekleństwem – to mam nadzieję, że Bóg okaże litość jego umęczonej duszy.
5
…i wiem, Tato; ludzie powiedzą, że zrobiłem to, co planuję, z powodu guza, ale Tato, proszę, nie wierz im. To nieprawda. Guz to tylko ten wypadek, który mnie dogonił, wypadek, który – moim zdaniem - nigdy nie przestał mi się zdarzać. Rośnie w tym samym miejscu, które zostało uszkodzone podczas wypadku, w tym samym miejscu, które - jak sądzę – uszkodziłem podczas upadku, kiedy jako dziecko jeździłem na łyżwach na Roudaround Pond. To właśnie wtedy po raz pierwszy coś zobaczyłem, chociaż nie pamiętam dokładnie, o co chodziło. I miałem też dziwne widzenia tuż przed wypadkiem, na jarmarku w Esty. Zapytaj o to Sarę, jestem pewien, że pamięta. Guz znajduje się w miejscu, które nazywałem „martwą strefą". Okazało się, że to dobra nazwa, prawda? Aż za dobra. Bóg… przeznaczenie… los… jakkolwiek chcesz to nazwać, wydaje się sięgać i równoważyć szalę pewną ręką, a od jego wyroku nie ma odwołania. Być może miałem zginąć w wypadku albo znacznie wcześniej, tego dnia na jeziorku. I wierzę, że kiedy wypełnię swoją misję, szale znów się zrównoważą.
Tato, kocham Cię. Najgorsza – oprócz przekonania, że karabin to jedyna droga wydostania się z pułapki, w której się znalazłem – jest pewność tego, że obciążam Cię brzemieniem gniewu i nienawiści tych, którzy nie wierzą, że Stillson był niedobrym i niesprawiedliwym człowiekiem.
6
Fragment zeznań przed tak zwaną „Komisją Stillsona" pod przewodnictwem senatora Williama Cohena z Maine. Pytania zadaje pan Albert Renfrew, Zastępca Głównego Doradcy Komisji. Świadkiem jest doktor Samuel Weizak, zamieszkały przy Harlow Court w Bagnor, Maine.
Data zeznania: 23 sierpnia 1979.
Renfrew: Zbliżamy się już do przerwy, doktorze Weizak, i w imieniu komisji chciałem panu podziękować za cztery długie godziny zeznań, którze rzuciły wiele światła na interesującą nas sprawę.
Weizak: Nic nie szkodzi.
R.: Chciałem zadać panu ostatnie pytanie, doktorze Weizak, pytanie, które ma, moim zdaniem, największe znaczenie; dotyczy kwestii poruszonej przez Johna Smitha w liście do ojca, znajdującym się w materiale dowodowym. Pytanie brzmi…
W.: Nie.
R.: Pan wybaczy?
W.: Chce mnie pan zapytać, czy to guz mózgu spowodował pociągnięcie za spust tego dnia w New Hampshire, prawda?
R.: Do pewnego stopnia, chyba tak…
W.: Odpowiedź brzmi – „nie". Johnny Smith myślał i rozumował logicznie aż do ostatniej chwili życia. Wskazuje na to jego list do ojca oraz list do Sary Hazlett. Obdarzony był straszliwą, boską mocą – a może klątwą, jak to nazwał mój kolega doktor Vann – ale ani nie był szaleńcem, ani nie działał pod wpływem fantazji wywołanych uciskiem śródczaszkowym – jeśli coś takiego w ogóle jest możliwe.