„Badany, Rupert J., siedział w trzecim rzędzie w kinie, najbliżej ekranu – od reszty widzów dzieliło go co najmniej sześć rzędów. On jeden zauważył, że zgromadzone na podłodze śmiecie zapaliły się. Rupert J. zerwał się z miejsca krzycząc «P-P-P-P-P-…», podczas gdy reszta widzów wrzeszczała, by usiadł i zamknął się.
– Jak się wtedy czułeś? – zapytałem Ruperta J.
– Przez tysiąc lat nie wytłumaczę nikomu, jak się wtedy czułem – odpowiedział. – Bałem się, ale przede wszystkim byłem strasznie sfrustrowany. Czułem, że nie dorosłem do sytuacji, że nie zasługuję na to, żeby mnie nazwać człowiekiem. Jąkanie zawsze sprawiało, że czułem się niedowartościowany. Ale teraz w dodatku czułem się jeszcze jak impotent.
– Coś jeszcze?
– Tak, byłem zazdrosny, bo ktoś inny musiał zobaczyć płomień i… wie pan…
– Zagarnąć chwałę?
– No, tak. Zobaczyłem ogień pierwszy, nikt go jeszcze nie widział. I mogłem tylko powtarzać «P-P-P-P…» jak jakaś cholerna pęknięta płyta. Nie zasługiwałem na to, żeby mnie nazwać człowiekiem, to najlepszy opis sytuacji.
– A jak przełamałeś blok?
– Dzień wcześniej były urodziny mojej matki. Kupiłem jej w kwiaciarni sześć róż. Stałem tam, wszyscy na mnie wrzeszczeli i pomyślałem: otworzę usta i krzyknę «RÓŻE» jak najgłośniej się da. Już przygotowałem sobie to słowo.
– A co zrobiłeś później?
– Otworzyłem usta i wrzasnąłem «POŻAR» jak najgłośniej się dało."
Minęło osiem lat od czasu, gdy Johnny przeczytał opis tego przypadku we wstępie do artykułu Stanneya, ale nigdy o nim nie zapomniał. Zawsze myślał, że kluczowym słowem we wspomnieniach Ruperta J. było słowo „impotent". Jeśli sądzisz, że w tej chwili najważniejszym zdarzeniem na ziemi jest stosunek, prawdopodobieństwo, że nie doznasz wzwodu, wzrasta dziesięcio-, a nawet stukrotnie. A jeśli sądzisz, że najważniejsze w świecie jest czytanie…
– Jak masz na drugie imię, Chuck? – zapytał niedbale.
– Murphy. – Chuck uśmiechnął się leciutko. – Okropnie, nie? To panieńskie nazwisko matki. Jeśli powiesz to Jackowi albo Alowi, będę zmuszony przefasonować ci to twoje chude ciałko.
– Nie bój się. Kiedy masz urodziny?
– Ósmego września.
Johnny zaczął rzucać pytania szybciej, nie dając Chuckowi czasu do namysłu – ale nie były to pytania wymagające namysłu.
– Jak ma na imię twoja dziewczyna?
– Beth. Przecież znasz Beth, Johnny…
– A na drugie? Chuck uśmiechnął się.
– Alma. Równie straszne, co?
– Imię dziadka ze strony ojca?
– Richard.
– Kogo widzisz tego roku w lidze wschodniej?
– Jankesów. Przejdą spacerkiem.
– Kto powinien zostać prezydentem?
– Chciałbym, żeby to był Jerry Brown.
– Zamierzasz sprzedać samochód?
– Nie w tym roku. Może w przyszłym.
– Pomysł mamy, co?
– Jasne. Uważa, że jeżdżę szybciej, niż myślę.
– Jak Czerwony Jastrząb przedarł się przez straże i zabił Denny Junipera?
– Sherburne nie zwrócił wystarczającej uwagi na wejście, prowadzące z celi na więzienny strych – odpowiedział natychmiast Chuck i Johnny poczuł nagły przypływ triumfu, oszałamiający jak duży łyk bourbona bez lodu. Zadziałało! Sprawił, że chłopak zaczął mówić o różach i z całych sił wrzasnął "POŻAR"!
Chłopak przyglądał mu się całkowicie zaskoczony.
Czerwony Jastrząb dostał się na strych przez świetlik. Otworzył go kopnięciem. Zastrzelił Denny'ego Junipera. Zastrzelił też Toma Kenyona.
– Zgadza się, Chuck.
– Pamiętam – szepnął chłopak i popatrzył z uśmiechem na Johnny'ego. – Zaskoczyłeś mnie na tym, że pamiętam.
– Wziąłem cię za rękę i przeprowadziłem wokół czegoś, co przez cały czas stało ci na drodze. Ale, cokolwiek to jest, istnieje nadal. Nie oszukuj się. Kim była dziewczyna, w której zakochał się Sherburne?
– Nazywała się… – Oczy Chucka zaszły mgłą, z niechęcią potrząsnął głową. – Nie pamiętam. – Chłopiec z całej siły uderzył się w udo. – N i c nie pamiętam! Jestem takim pieprzonym idiotą!
– Czy ktoś ci kiedyś mówił, jak się poznali twoi rodzice? Chuck podniósł głowę i uśmiechnął się nieśmiało. Na udzie, w miejscu, w które się uderzył, widać było czerwoną plamę.
– Jasne. Mama pracowała w Avisie, w Charlestonie w Południowej Karolinie. Wypożyczyła tacie wóz na kapciu. – Chuck roześmiał się. – Cały czas twierdzi, że wyszła za niego tylko dlatego, że numer drugi stara się bardziej.
– Kim była dziewczyna, w której zakochał się Sherburne?
– Jenny Langhorne. Narobiła mu strasznych kłopotów. Dziewczyna Gershama. Ruda. Jak Beth… – przerwał i spojrzał tak, jakby Johnny właśnie wyjął królika z kieszeni koszuli. – Znów to zrobiłeś!
– Nie. To ty to zrobiłeś. Ja tylko odwróciłem twoją uwagę.
Proste. Dlaczego uważasz, że Jenny Langhorne narobiła Johnowi Sherburne'owi poważnych kłopotów?
– No bo Gersham był ważną osobą w tym ich miasteczku.
– Jakim miasteczku?
Chuck otworzył usta, ale nic nie powiedział. Nagle odwrócił się i spojrzał na basen, a potem znów na nauczyciela. Z uśmiechem.
– Amity. Jak w tym filmie. Szczęki.
– Doskonale. Jak sobie przypomniałeś te nazwę? Chuck uśmiechnął się.
– To nie ma sensu, ale zacząłem się zastanawiać nad tym, że mógłbym spróbować dostać się do reprezentacji pływackiej, i już pamiętałem. Ale trick! Ale wspaniały trick!
– Doskonale. Na dziś chyba wystarczy. – Johnny był zmęczony, spocony, lecz czuł się doskonale. – Na wypadek gdybyś nie zauważył, właśnie dokonaliśmy przełomu. Pływamy. Ostatni jest fujarą.
– Johnny?
– Co?
– Czy to zadziała za każdym razem?
– Jeśli przyzwyczaisz się do stosowania tego sposobu, tak. A za każdym razem, kiedy obejdziesz ten blok, zamiast się przez niego przebijać, sprawisz, że trochę się zmniejszy. Sądzę, że już niedługo sam zauważysz, o ile lepiej idzie ci czytanie. Znam jeszcze kilka innych sposobów. – Umilkł. To, co powiedział Chuckowi, było raczej hipnotyczną sugestią niż prawdą.
– Dzięki. – Maska udanego, pogodnego cierpienia opadła z twarzy Chucka, zastąpiona wyrazem czystej wdzięczności. – Jeśli mi w tym pomożesz to… to chyba padnę i będę ci całował stopy, jeśli tylko zechcesz. Czasami tak się boję, czuję, że mogę zawieść ojca…
– Chuck, nie orientujesz się, że to część problemu?
– Naprawdę?
– Naprawdę. Za bardzo się starasz. Za bardzo spinasz. Za bardzo… wszystko. A ten blok niekoniecznie jest psychologiczny, wiesz? Są ludzie, którzy sądzą, że niektóre problemy z czytaniem, syndrom Jacksona, wstręt do książki, to wszystko może być spowodowane defektem przy porodzie. Uszkodzony obwód, przełącznik nie działa, martwa… – Johnny gwałtownie zamknął usta.
– Co?
– Martwa strefa – podjął powoli. – Cokolwiek. Nie chodzi o nazwy, tylko o rezultaty. Trick z odwróceniem uwagi w rzeczywistości wcale nie jest trickiem. To uczenie biernej części mózgu, jak zastąpić tę, która nie działa. W twoim przypadku oznacza werbalizację myśli za każdym razem, kiedy trafisz w przeszkodę. Zmianę części mózgu, z której wypływa myśl. Uczysz się przestawiać zwrotnicę.
– Ale czy dam radę? Czy twoim zdaniem dam radę?
– Wiem, że dasz.
– W porządku. Dam radę. – Chuck skoczył do basenu i wypłynął, strząsając z długich włosów drobne kropelki wody. -Wskakuj! Jest wspaniale!
– Zaraz – odkrzyknął Johnny. Na razie wystarczało mu siedzieć i patrzeć, jak Chuck potężnymi uderzeniami ramion i nóg wypływa tam, gdzie woda jest głębsza, by nacieszyć się swym zwycięstwem. Nie czuł się tak dobrze, gdy dowiedział się, że w domu Eileen Magown, w kuchni, zajęły się firanki ani kiedy odkrył tożsamość mordercy. Jeśli Bóg dał mu jakiś talent, to był to talent do uczenia, a nie odkrywania rzeczy, których nie powinien znać. Został stworzony, żeby uczyć i kiedy w 1970 roku uczył w Cleaves Mills, wiedział to i – co więcej – wiedziały to także dzieciaki, ponieważ reagowały tak, jak właśnie zareagował Chuck.