Выбрать главу

Tłum rozstąpił się przed nią. Orkiestra stanęła, maszerując w miejscu, i wtedy wybuchły owacje, bowiem za nią pojawiła się biała furgonetka forda, a na jej dachu, na rozstawionych nogach, z opaloną i rozciągniętą w mamucim uśmiechu twarzą, ocienianą przekrzywionym na głowie hełmem, stał sam kandydat. Kandydat podniósł do ust bateryjny mikrofon i z entuzjazmem świadczącym o wielkiej sile płuc wrzasnął:

– Cześć wszystkim!

– Cześć, Greg – odkrzyknął mu natychmiast tłum.

Greg, pomyślał Johnny z odrobiną histerii. Jesteśmy z nim po imieniu.

Stillson zeskoczył z dachu furgonetki tak lekko, jakby nie wymagało to żadnego wysiłku. Ubrany był tak jak poprzednio, kiedy Johnny widział go w telewizji: w dżinsy i koszulę khaki. Przepychał się przez tłum w stronę estrady, dotykając rąk wyciągających się ku niemu ponad głowami pierwszego rzędu. Tłum falował i zataczał się radośnie, prąc w jego kierunku, i żołądek Johnny'ego odpowiedział na ten ruch.

Nie dotknę go. Nigdy.

W tej chwili ludzie przed nim rozstąpili się nieco. Johnny zrobił krok do przodu i sam znalazł się w pierwszej linii. Był wystarczająco blisko członka Orkiestry Liceum w Trimbull grającego na tubie, by wyciągnąć rękę i postukać w jego instrument, gdyby tylko zechciał.

Stillson przeszedł szybko pomiędzy szeregami orkiestry, by uścisnąć ręce ludzi stojących po drugiej stronie, i wtedy Johnny całkiem stracił go z oczu – widział tylko podskakujący, kołyszący się żółty kask. Poczuł ulgę. Więc jednak wszystko było w porządku. Nic się nie stało, nic się nie stanie. Jak faryzeusz ze znanej przypowieści, minie go po drugiej stronie. Dobrze. Świetnie. A kiedy Stillson dojdzie do podium, on sam będzie mógł pozbierać rzeczy i wtopić się w ciepłe popołudnie. Co za dużo, to niezdrowo.

Motocykliści ustawili się po obu stronach ścieżki, powstrzymując zgromadzonych od runięcia przed siebie i zadeptania kandydata. Obcięte kije bilardowe nadal tkwiły w ich kieszeniach, a ich właściciele sprawiali wrażenie spiętych i gotowych na kłopoty. Johnny nie wiedział dokładnie, jakich kłopotów się spodziewają – ktoś rzuci w twarz kandydata czekoladką? – ale motocykliści dopiero teraz jakby się ożywili.

I nagle coś się zdarzyło, ale Johnny nie potrafił powiedzieć, co to właściwie było. Kobieca dłoń sięgnęła ku żółtemu kaskowi, być może tylko po to, by dotknąć go na szczęście, i jeden z ochroniarzy Stillsona zrobił krok do przodu. Rozległ się przeraźliwy krzyk i dłoń natychmiast znikła. Ale to wszystko miało miejsce po drugiej stronie orkiestry.

Tłum wrzeszczał jak opętany, co ponownie przypomniało mu o koncertach, w których uczestniczył. Wszystko wyglądałoby podobnie, gdyby to Paul McCartney lub Elvis Presley zdecydowali się zejść w tłum.

Wykrzykiwali jego imię. Wyśpiewywali je: GREG… GREG…GREG…

Młody człowiek, który wraz z rodziną rozłożył się w pobliżu

Tohnny'ego, trzymał w wyciągniętych rękach synka, żeby dziecko mogło sobie wszystko obejrzeć. Młody mężczyzna z wielką blizną od oparzenia na policzku wymachiwał transparentem głoszącym: ŻYJ WOLNO LUB WCALE – JUŻ GREG CIĘ OCALI! Nieprawdopodobnie piękna, może osiemnastoletnia dziewczyna potrząsała kawałkiem arbuza – po opalonym ramieniu ściekał różowy sok. Zapanował totalny bałagan, gorączkowe podniecenie trzeszczało w tłumie jak wielki ładunek elektryczny.

I nagle pojawił się bohater dnia. Biegł przed orkiestrą na tę stronę, po której stał Johnny. Znalazł nawet czas, by mocno klepnąć w plecy gracza na tubie.

Później Johnny bez przerwy rozważał to, co się zdarzyło, i tłumaczył sobie, że nie miał czasu, by cofnąć się w tłum; próbował wytłumaczyć sobie, że ludzie praktycznie wepchnęli go w ramiona kandydata, który niemal porwał go za rękę, ale nie była to prawda. Miał czas, bowiem gruba kobieta w niesamowicie obcisłych, żółtych, rozszerzanych spodniach zarzuciła ręce na szyję Stillsona i pocałowała go mocno. Odwzajemnił jej pocałunek, roześmiał się i powiedział: „Możesz być pewna, że cię zapamiętam, kochanie". Gruba baba pokraśniała z zadowolenia.

Johnny poczuł znajomy, przejmujący chłód – zwiastun transu. Kiedy wpadał w trans, nic nie miało znaczenia oprócz jednego: wiedzieć! Uśmiechnął się nawet, ale nie był to jego uśmiech. Wyciągnął rękę, a Stillson chwycił ją w obydwie dłonie i zaczął potrząsać.

– Chłopie, mam nadzieję, że pomożesz nam…

I nagle umilkł. Tak jak umilkła Eileen Magown. Tak jak umilkł doktor James (jak ten piosenkarz soulowy) Brown. Tak jak umilkł Roger Dussault. Oczy mu się rozszerzyły i wypełniły… strachem? Nie, w oczach Stillsona pojawiło się przerażenie!

Ta chwila trwała bez końca. Wpatrywali się w siebie, czas obiektywny zastąpiło coś… doskonała kamea czasu. Johnny miał wrażenie, że znów znalazł się w mrocznym tunelu o gładkich ścianach z matowego chromu, tylko tym razem był z nim Stillson i dzielili ze sobą… dzielili… (wszystko)

Nigdy nie reagował tak silnie, nigdy. Wszystko zwaliło się na niego naraz, zbiło się z hukiem, jakby jakiś straszny, czarny pociąg towarowy mknął wąskim tunelem, szybka lokomotywa z jednym światłem z przodu, a światło to wiedziało w s z ys t k o i swym blaskiem unieruchomiło go jak owada na szpilce. Nie miał gdzie uciec, pociąg rozpłaszczył go jak kartkę papieru, przemknął po nim i jechał dalej…

Chciał krzyczeć, ale nie mógł wydobyć głosu, nie miał głosu.

Jeden obraz pozostał z nim na zawsze -

(i tu pojawił się niebieski filtr)

obraz Grega Stillsona składającego przysięgę. Przysięgę odbierał stary człowiek z pełnymi wstydu, przerażonymi oczami myszy złapanej przez niezwykle sprytnego, doświadczonego

(tygrysa)

wiejskiego kocura. Jedna ręka Stillsona spoczywała na Biblii, druga była uniesiona. Dzieje się to w dalekiej przyszłości, bowiem Stillson jest prawie łysy. Stary mężczyzna mówi coś, a Stillson powtarza. Stillson mówi,

(niebieski filtr jest coraz gęściejszy, zakrywa to, zakrywa kawałek po kawałku, twarz Stillsona kryje się za błękitem… i żółcią… żółcią jak pręgi tygrysa)

że zrobi to, „Tak mu dopomóż Bóg". Twarz ma poważną, nawet ponurą, ale rozpiera go radość, radość szaleje mu w głowie, bowiem mężczyzna o przestraszonej twarzy i oczach myszy to Sędzia Główny Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych i

(O słodki Boże filtr filtr niebieski filtr żółte pasy)

wszystko zaczyna, nagle znikać za niebieskim filtrem, tylko że nie jest to filtr, lecz coś rzeczywistego. To coś

(w przyszłości w martwej strefie)

było w przyszłości. Jego przyszłości? Stillsona? Nie wiedział.

Teraz leciał – leciał przez błękit – nad całkiem zniszczonym światem; nie mógł go dostrzec zbyt dokładnie. A przez błękit przebijał głos Stillsona, głos drugorzędnego Boga, głos narzędzia zniszczenia z opery komicznej: „PRZELECĘ PRZEZ NICH JAK GAŁKA PRZEZ GĘŚ! PRZELECĘ PRZEZ NICH JAK SAMI WIECIE CO!"

– Tygrys – mruknął ochryple Johnny. – Tygrys za błękitem. Za żółcią.

I nagle wszystko – sceny, słowa, obrazy – pękło, tworząc rosnący, głuchy grzmot zapomnienia. Poczuł słodki zapach miedzi jakby paliły się przewody wysokiego napięcia. Przez moment to wewnętrzne oko zdawało się otwierać jeszcze szerzej szukając; błękit i żółć, które zasłoniły wszystko, zlały się w jedno… a gdzieś, ze środka, daleki i pełen przerażenia zabrzmiał kobiecy głos: „Oddaj mi go, sukinsynu!"

A później wszystko zniknęło.