Выбрать главу

– Narkotyki?

– Możliwe. A może i coś więcej. Rzecz w tym, że nie mamy niczego w stylu wydziału spraw wewnętrznych, więc będziesz musiała dodatkowo zająć się tą sprawą. Zaczniesz pracę, nie znając ludzi ani zakresu ich obowiązków, więc myślę, że będziesz bardziej obiektywna ode mnie.

– Rozumiem.

– Czy to cię nie odstrasza?

– Przeciwnie. Intryguje mnie.

Marley wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Świetnie. Jak mówiłem, nie chcę zagłębiać się we wszystko tu i teraz, ale obiecuję, że pierwszego dnia pracy będziesz wiedziała tyle co ja. A wtedy i ja będę wiedział więcej.

– W porządku.

Marley odetchnął głęboko.

– Cieszę się, że mam to z głowy. Obawiałem się, że ta sprawa wpłynie na twoją decyzję.

– Nie ma powodów do zmartwienia. – Holly podniosła szklaneczkę. – Za Orchid Beach.

Spełnili toast.

2

Holly przejechała przez most nad cieśniną i ruszyła trasą A1A na wyspę, na której leżało Orchid Beach. Był wczesny wieczór. Minęła Melbourne i Sebastian; dalej na południe, na następnej wyspie, leżało Vero Beach. Miała za sobą dwa dni jazdy i jedną noc spędzoną w tanim motelu. Była zmęczona.

Początkowo po obu stronach drogi było niewiele do oglądania; potem zaczęła mijać imponujące bramy z wypisanymi nazwami osiedli. Przy każdej stała budka dla strażnika, który sprawdzał wjeżdżających. Zwykle nie mogła dostrzec, co znajduje się za tymi bramami, ale raz czy dwa za gąszczem rozłożystych dębów i wiecznie zielonych palm mignęły wielkie, drogie domy. Opuściła szybę i od wschodu napłynął przyjemny dźwięk – huk fal przyboju. Łagodne, subtropikalne powietrze stanowiło miłą odmianę po chłodzie, jaki zostawiła za sobą.

Wjechała do dzielnicy handlowej z rzędami schludnych małych sklepów po obu stronach drogi. Mijała motele, zwykle z szyldem BRAK MIEJSC od frontu, restauracje, pralnie chemiczne i liczne biura handlu nieruchomościami. Wyglądało na to, że interesy idą tu dobrze. Potem znów znalazła się w dzielnicy mieszkalnej z małymi osiedlami, które, choć mniej okazałe od tych w północnej części miasta, sprawiały wrażenie zamożnych i komfortowych. Też miały bramy, ale bez strażników, i były lepiej widoczne z drogi.

Potem zabudowa stała się bardziej rozproszona i minutę czy dwie później Holly dostrzegła po prawej stronie znak wskazujący dojazd do Riverview Park. Skręciła w bramę szerokim łukiem, żeby srebrzystą przyczepą nie potrącić słupka, i zatrzymała się przed budynkiem z szyldem WŁAŚCICIEL I KIEROWNIK. Wyłączyła silnik ciemnozielonego dżipa grand cherokee i weszła do budynku. Zza biurka spojrzał na nią tęgi mężczyzna po sześćdziesiątce.

– Założę się, że wiem, kim pani jest – powiedział z uśmiechem, podnosząc się i wyciągając rękę. – Johnny Malone, właściciel tego miejsca.

– Holly Barker – przedstawiła się i ujęła jego dłoń.

– Jasne. Chet Marley uprzedził, że pani przyjedzie. Mam już pani czek i umowę. Proszę ze mną, wybrałem naprawdę ładne miejsce. – Wyszedł z budynku, wskoczył do wózka golfowego i skinął, by jechała za nim.

Jechała powoli za wózkiem, rozglądając się po swoim nowym sąsiedztwie. Przyczepy, zwykłe i dwuczłonowe, były zadbane i często otoczone kwiatami i krzewami. Riverside Park sprawiał niezłe wrażenie. Wjechali w zagajnik, oddalając się od innych mieszkańców, i wyłonili się na płaskim kawałku gruntu na brzegu Indian River, rzeki stanowiącej część tak zwanej śródlądowej drogi wodnej. Kierując się znakami dawanymi przez Malone’a, Holly ustawiła przyczepę, a potem odczepiła ją od samochodu. Malone podłączył wodę, odpływ, telefon i elektryczność, a ona wypoziomowała przyczepę i zablokowała koła.

– Mamy kablówkę, jeśli pani chce – powiedział Malone.

– Mam mały talerz.

– Coraz więcej osób tak robi. Mogę jeszcze w czymś pomóc?

– Teraz nie. Ale jestem pewna, że jutro będę miała parę pytań.

Podał jej kartkę.

– To numer mojego biura, a na odwrocie zapisałem numer domowy Cheta Marleya. Powiedział, żeby pani zadzwoniła, gdy tylko się pani urządzi.

– Dziękuję. Na pewno zadzwonię.

Gdy Malone odjechał, Holly weszła do przyczepy, zapaliła światło i zaczęła układać rzeczy, które przesunęły się podczas jazdy. Była głodna, ale chciała przed kolacją porozmawiać z Marleyem. W ciągu pięciu minionych tygodni odbyli wiele rozmów telefonicznych. Wybrała numer.

– Słucham? – Chet sprawiał wrażenie wzburzonego.

– Chet? Tu Holly. Właśnie przyjechałam.

– To dobrze. Riverview ci odpowiada?

– Pewnie. Mam nawet widok na rzekę.

– Cieszę się, że już jesteś. Chciałem zaprosić cię na kolację, ale coś mi wyskoczyło.

– Nie ma sprawy. I tak jestem wykończona.

– Mam spotkanie w związku z tym problemem, o którym ci wspomniałem.

– Pojawiło się coś nowego?

– Owszem. Jestem już blisko, a po dzisiejszym spotkaniu będę mógł zacząć walić po łbach. Wygląda na to, że będziesz miała mniej roboty, niż myślałem.

– Cóż, cieszę się, że sobie poradziłeś. Wiem, jak byłeś przejęty tą sprawą.

– Pewnie. Słuchaj, pokaż się w komisariacie o dziewiątej rano. Wprowadzę cię i zaczniesz pracę. Dobierzesz sobie mundur, dostaniesz odznakę, identyfikator i broń. Czeka nas sporo pracy, bo gdy zamknę tę sprawę, nasza obsada się skurczy.

– Świetnie. Do zobaczenia rano.

Holly poszła do kuchni i wyjęła z lodówki stek i butelkę caberneta. Grill z nierdzewnej stali ustawiła koło przyczepy, podłączyła butlę gazową, a potem zdjęła z bagażnika przyczepy meble ogrodowe. Położyła stek na grillu, nalała sobie kieliszek wina i usiadła, by obserwować zachód słońca. Woda zrobiła się purpurowozłota, gdy wielka czerwona kula zanurzała się w niskiej mgiełce. Holly przewróciła stek, napiła się wina i rozejrzała po okolicy. Jej nowy dom stał nad zatoczką łączącą się z główną rzeką, otoczony akrami bagien, parę metrów od maleńkiej przystani. Może kupi łódkę. Wypłaci oszczędności, dołoży pieniądze z ubezpieczenia zmarłej przed trzema laty matki, spłaci pożyczkę zaciągniętą na zakup przyczepy, wymieni stary wóz na nowy za dopłatą, a resztę zamieni na bony bankowe i akcje funduszu otwartego. Popijając wino, robiła bilans swojego życia.

Miała trzydzieści osiem lat, przez ponad dwadzieścia służyła w wojsku. Zaciągnęła się jako siedemnastolatka, w wieku dziewiętnastu lat została przydzielona do żandarmerii, później zaś w ramach programu dla baz wojskowych ukończyła uniwersytet stanowy Maryland. Mając dwadzieścia dwa lata, wstąpiła do szkoły dla kandydatów na oficerów, a gdy wreszcie dochrapała się stopnia majora i powierzono jej dowodzenie kompanią żandarmerii, zainteresował się nią pułkownik Bruno. Od tej pory już nic nie było takie jak dawniej. Zaczęło się od odrzucenia bezpośredniej propozycji, potem zaś była roczna kampania uwodzenia, zakończona brutalną próbą gwałtu. Holly wniosła skargę.

Wiedziała, że zaczyna wojnę z wiatrakami, ale kiedy do jej biura przyszła młoda porucznik i opowiedziała o napastowaniu przez pułkownika, doszła do wniosku, że zeznania dwóch poszkodowanych wystarczą, by facet trafił za kratki albo przynajmniej wyleciał z wojska. Nadal doskwierała jej świadomość, jak bardzo się myliła.

Przygotowała sałatkę i zjadła stek, dumając nad kolejami losu, które doprowadziły ją do Orchid Beach. Co zrobiła źle? Dlaczego właśnie ją to spotkało? Robiła w armii prawdziwą karierę, zwierzchnicy oceniali ją bardzo wysoko. Jeszcze pół roku, a zostałaby podpułkownikiem, a po trzydziestu latach służby odeszłaby z wojska w stopniu pułkownika. Po dwudziestu latach, przysługiwała jej tylko emerytura majora. Nie była zła, ale Holly liczyła na więcej. Przy odrobinie szczęścia mogłaby nawet zostać generałem brygady. Ham pękałby z dumy; matka też, gdyby mogła spoglądać w dół stamtąd, gdzie teraz była.