– Cześć, Holly. Jezu, Ham, kawał czasu, prawda?
Ham potrząsnął jego ręką i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– To musiał być… który? Siedemdziesiąty trzeci?
– Chyba tak. Chodź, przełożymy kije do mojego samochodu.
Holly i Ham przenieśli kije i wsiedli do range rovera. Brama otworzyła się, kolce schowały się w nawierzchnię.
– Niezłe zabezpieczenie – zauważył Ham. – Spodziewacie się pojazdów opancerzonych?
– Nie – odparł Barney. – Ale dzięki temu nasi członkowie czują się bezpiecznie. Co wcale nie znaczy, że próbowano się tu wedrzeć. Holly, czy wiesz, że twój stary był najtwardszym i najbardziej wrednym podoficerem w Wietnamie?
– Wciąż mi to powtarza.
– Oboje jesteście świnie – rzekł Ham uprzejmie.
– Nie tęsknisz za Wietnamem, Ham?
– Ani przez chwilę.
– A ja tak, czasami. Wiesz, czego mi brakuje? – Wjechali w wielką dziurę. Barney zaklął. – Wczoraj to miało zostać naprawione. – Sięgnął po radiotelefon i wywołał bazę.
– Tu baza – usłyszeli po chwili.
– Mówi Noble. Zadzwoń do konserwatorów i powiedz, żeby odłożyli komiksy, przyjechali na Gull Drive przy Live Oak i zalepili tę dziurę.
– Zrozumiałem, szefie.
Noble odłożył radio.
– Przepraszam. Na czym stanąłem?
– Zapomniałem – odparł Ham, spoglądając przez okno na pole golfowe.
– Nieważne, jesteśmy na miejscu. – Skręcił na podjazd klubu i zaparkował.
Natychmiast podjechał do nich człowiek w dużym wózku golfowym i wyjął kije z range rovera. Zapakował kije do wózka i zawiózł ich do pierwszej podstawki, gdzie czekały dwa zwyczajne wózki.
– Wy pojedziecie razem – zdecydowała Holly. – Macie sporo do nadrobienia.
Obsługujący umieścił jej kije w drugim wózku.
– Czym grasz, Ham? – spytał Noble.
– Callawayami.
– Z nierdzewnej stali?
– Aha.
– Coś ci powiem: ja zagram twoimi kijami, a ty moimi. To nowe callawaye, wolframowo-tytanowe.
Holly wybiła pierwsza, posyłając piłkę prosto na środek alei. Piłki obu mężczyzn wylądowały około dziesięciu metrów dalej. Holly wsiadła do wózka i pojechała za Noble’em. Po dwóch uderzeniach wszyscy byli na murawie i zaliczyli dołek przepisową liczbą uderzeń.
Holly po raz pierwszy miała okazję obejrzeć domy sąsiadujące z polem golfowym. Były ogromne, ale idealnie wkomponowane w otoczenie.
Tuż za dziewiątą murawą znajdował się niewielki bar na świeżym powietrzu. Usiedli tam i zamówili piwo. Holly uznała to za przyjemne udogodnienie, choć nigdy dotąd nie piła piwa w trakcie gry. Jej uwagę zwróciło wybrzuszenie pod lewą pachą, białej marynarki barmana.
– Niczego sobie miejsce, Barney – powiedział Ham, rozglądając się dokoła. – Jak długo tu jesteś?
– Praktycznie od początku. Jestem wspólnikiem w firmie ochroniarskiej w Miami. Zaproponowaliśmy nasze usługi i w końcu wynajęli mnie, żebym zorganizował ochronę, spodobało mi się tu, więc zostałem. Nadal mam udziały w agencji w Miami i nieźle na tym wychodzę. Gotowi do dalszej gry?
Pojechali do dziesiątej podstawki i podjęli rozgrywkę. Kiedy skończyli, zsumowali uderzenia i wliczyli handicapy; okazało się, że wyniki są wyrównane. Barney zawiózł ich do klubu i zaprowadził do sklepu ze sprzętem.
– Mamy tylko najlepszy towar – powiedział. – Co myślisz o tych nowych callawayach?
– Są pierwszorzędne – odparł Ham.
– Chcesz komplet? Wszystko tutaj dostaniesz za pół ceny.
– Mówisz serio.
– Jasne, To zabawne: bardzo bogaci ludzie nie lubią płacić marży, więc w sklepie i restauracji jest tanio, ale poza tym bulą z nawiązką dosłownie za wszystko inne. Śmiało, zafunduj sobie komplet. A ty, Holly?
– Nie, dzięki. Jestem przywiązana do swoich kijów.
Ham wybrał sobie kije, kupił też nową torbę i parę tuzinów piłek. Zapłacił kartą kredytową. Barney kazał kierownikowi sklepu zapakować stare i nowe kije do samochodu Holly.
Potem zabrał ich na górę do przestronnej restauracji, gdzie zamówili cheeseburgery. Holly pierwszy raz miała okazję zobaczyć kilku członków. Dwaj rozmawiali chyba po arabsku, ale nie była pewna.
– Barney – zwróciła się do Noble’a – zauważyłam aż trzech facetów pod bronią: tego, który nas wiózł, barmana przy dziewiątym dołku i kierownika sklepu. Czy to normalne?
– Jesteś bardzo spostrzegawcza. Wielu naszych pracowników przeszło odpowiednie szkolenie i mogą nosić broń. Stanowią mile widziane przedłużenie sił ochrony, i naszym członkom to się podoba.
Gdy wracali do domu, Ham powiedział:
– Widziałem tam jeszcze co najmniej trzech innych uzbrojonych facetów i nie kupuję wyjaśnienia Barneya. O co tu chodzi?
– Nie wiem, ale postaram się dowiedzieć.
– Nie powiedziałem ci czegoś o Barneyu Noble’u.
– Mianowicie?
– Porucznicy w jego plutonie umierali młodo. Przewinęło się trzech, gdy ja byłem w kompanii. Krążyły plotki, że zostali rozwaleni. Barney nigdy temu nie zaprzeczył.
Holly wiedziała, że „rozwalenie” oznacza zabicie przez własnych ludzi.
– I nikt się tym nie zainteresował? – spytała.
– Barney został przeniesiony do kwatery głównej i dostał robotę za biurkiem. Kiedy awansowano sierżantów, jego pominięto.
– Nie było żadnych świadków?
– Jeśli nawet byli, trzymali język za zębami. Nikt nie chciał z nim zadzierać.
– Nie dziwię się.
– Zauważyłaś, że nie zaproponował nam następnej gry?
– Owszem, zauważyłam.
– Jak myślisz, dlaczego w ogóle nas zaprosił? Mógł się wykręcić, kiedy zadzwoniłaś.
– Myślę, że chciał, żebyśmy zobaczyli, jakim ślicznym, spokojnym i bezpiecznym miejscem jest Palmetto Gardens.
– Nie spodobało mu się, kiedy zagadywałaś ludzi, którzy pakowali kije.
– To też zauważyłam – Holly uśmiechnęła się szeroko.
– Uważaj na niego, kochanie.
– Będę uważać.
31
W niedzielę po południu Holly, Jackson i Ham wsiedli do łodzi Cheta Marleya. Holly zajęła miejsce za sterem, a Ham trzymał urnę. Gdy odbili od przystani, rozrzucił prochy. Potem przez dłuższą chwilę siedział z twarzą schowaną w dłoniach. Wreszcie podniósł głowę.
– Cóż, załatwione – powiedział i zastąpił córkę za kołem.
Przesunął dźwignię przepustnicy i popędzili w dół rzeki, prawie nie zostawiając kilwateru. Mijali żaglówki i jachty motorowe – wszelkie rodzaje łodzi rekreacyjnych.
Holly spojrzała w niebo na pasażerski odrzutowiec, który schodził pod niewiarygodnie ostrym kątem i po chwili zniknął za kępą wysokich sosen. Bała się, że usłyszy huk eksplozji i zobaczy kulę ognia. Na szczęście nic takiego się nie stało.
– Poleciał na lotnisko w Palmetto Gardens – powiedziała. – Byłam pewna, że się rozbije.
– Ja też – rzekł Ham. – Całkiem duży ten odrzutowiec.
– Najwyraźniej mogą przyjmować wszystko poniżej 747.
– Tam musi być wejście do przystani. – Jackson wskazał niewielką zatokę. – Wprawdzie nie ma znaku, ale to nie może być nic innego, biorąc pod uwagę lokalizację lotniska.
– Sprawdźmy – orzekła Holly. – Skręć, Ham, i zwolnij.
Ham przesunął dźwignię i skręcił w zatoczkę.
– Woda wygląda na głęboką – zauważył Jackson.
Holly wskazała grupę masztów widocznych nad niskimi drzewami.
– Całkiem spore łódki – powiedziała.
– Jedna ma nawet antenę satelitarną – zauważył Ham. – Za tym zakrętem powinniśmy zobaczyć przystań.
Gdy pokonywali zakręt, z przeciwnej strony wypłynęła łódź, z wielkim reflektorem zamontowanym na grubym maszcie. Nad wodą poniósł się ryk megafonu.
– Stać! – rozkazał metalicznie brzmiący głos.
Ham wyłączył silnik. Zaczęli dryfować. Podpłynęła do nich większa łódź z dwoma umundurowanymi strażnikami. Obaj mieli pistolety, a ten, który nie sterował, trzymał karabin.