Выбрать главу

Rozebrała się i naga wskoczyła do łóżka. Cykanie świerszczy na bagnach kołysało ją do snu.

Chet Marley podjął dobrą decyzję, pomyślała. Będzie z niej dumny.

3

Siedziba władz miejskich znajdowała się niedaleko plaży. Holly zostawiła samochód na publicznym parkingu, weszła do budynku i przeczytała tablicę informacyjną. Wydawało się, że w tym jednym, dwupiętrowym gmachu mieszczą się dosłownie wszystkie urzędy, których potrzebuje miasto. Biuro przewodniczącego rady, biura radnych, urząd podatkowy, biuro pełnomocnika prawnego miasta, zarząd wodociągów i inne wydziały znajdowały się na piętrach. Na parterze, za szklanymi drzwiami, był wydział policji Orchid Beach. Weszła.

Za szerokim biurkiem tkwił umundurowany dwudziestokilkuletni funkcjonariusz. Siedział na wysokim stołku, więc ich głowy znajdowały się na tej samej wysokości.

– Dzień dobry, nazywam się Barker. Jestem umówiona z szeryfem Marleyem.

Policjant na długą chwilę zastygł w bezruchu.

– Chwileczkę – wydukał w końcu.

Wstał, ruszył między rzędami niewielkich biur i zniknął w jednym z nich. Po chwili wrócił w towarzystwie umundurowanego oficera.

– Dzień dobry. – Oficer był wysoki, szczupły i miał krótko obcięte, lśniące włosy. – W czym mogę pomóc?

– Jestem umówiona z szeryfem Marleyem – powtórzyła.

Policjant pokiwał głową i otworzył drzwiczki w balustradzie oddzielającej teren publiczny od pokoju odpraw, gdzie stało sześć biurek, w większości pustych.

– Proszę za mną.

Weszli do dużego biura o frontowej ścianie ze szkła. Mężczyzna usiadł za biurkiem i wskazał Holly krzesło naprzeciwko.

– Szefa nie ma. Mogę w czymś pomóc? – Mówił tonem obojętnym, wręcz chłodnym, ale nie niegrzecznym.

– Szef Marley spodziewa się mnie. Zaczekam.

– Kim pani jest?

– Nazywam się Holly Barker. – Żadnej reakcji. – A pan?

– Porucznik Wallace. W jakiej sprawie chce pani widzieć się z szefem?

Była trochę zaskoczona, że jej nazwisko nie wywołało żadnego oddźwięku. Może Chet Marley miał swoje powody, żeby nikomu nie wspominać o jej zatrudnieniu.

– Będzie lepiej, jeśli zaczekam na szeryfa i z nim to omówię.

– Szeryfa Marleya dzisiaj nie będzie – wyjaśnił Wallace. – Zastępuję go, więc może będzie lepiej, jeśli omówi to pani ze mną.

– P.o.? – Holly zmarszczyła brwi. – Nie rozumiem, szeryf prosił, żebym stawiła się o dziewiątej rano. Dlaczego nie przyszedł?

– To sprawa urzędowa.

– Podobnie jak moje spotkanie z szefem – odparła spokojnie.

– Zna go pani?

– Tak.

– Kiedy pani z nim rozmawiała?

– Wczoraj wieczorem o wpół do ósmej.

– Osobiście?

– Przez telefon.

– Wie pani, gdzie wtedy był?

– W domu. Dzwoniłam na domowy numer.

– Jak długo rozmawialiście?

– Parę minut. Poprosił mnie, żebym przyszła dziś rano.

– W jakim celu?

– Wolałabym, żeby to szeryf panu powiedział.

– Niestety, nie będzie mógł tego zrobić.

Holly była coraz bardziej zaniepokojona.

– Co to znaczy?

– Ubiegłej nocy zarobił kulę w głowę.

Wyprostowała się na krześle.

– Nie żyje?

– Jeszcze żyje.

Do pokoju weszła przystojna kobieta w średnim wieku.

– Panna Barker? – spytała.

– Tak.

– Przepraszam za spóźnienie. Byłam w szpitalu. – Kobieta zwróciła się do Wallace’a: – Hurd, powiedziałeś jej?

– Tak, przed chwilą.

– Właśnie wróciłam ze szpitala. Byłam tam od północy.

– Co z szeryfem? – spytała Holly.

– Przez wiele godzin był operowany. Teraz leży na sali pooperacyjnej.

– Jakie są rokowania?

– Lekarze nie chcą nic mówić, ale sprawiają wrażenie ponurych. Och, przepraszam, jestem Jane Grey, asystentka szeryfa. – Wyciągnęła rękę.

Holly wstała, żeby się przywitać.

– Czy mogę w czymś pomóc?

– Nie sądzę, ale mamy parę rzeczy do omówienia. Może pójdzie pani ze mną? – Znów zwróciła się do Wallace’a: – Hurd, chyba nie powinieneś siedzieć w gabinecie szefa. – Wyjęła pęk kluczy, zaczekała, aż porucznik wyjdzie, potem zamknęła biuro i skinęła ręką na Holly.

Weszły do sąsiedniego biura, równie obszernego jak gabinet szefa, ale zastawionego szafami na akta i regałami.

– Usiądźmy – wskazała Holly krzesło. – Tutaj mieszkam, jeśli można tak powiedzieć.

– Powiedz mi, jak szef oberwał – poprosiła Holly.

– Dokładnie nie wiadomo, ale wygląda na to, że przesłuchiwał kogoś w samochodzie i ten ktoś wyciągnął pistolet. Jakiś kierowca znalazł go na poboczu A1A około jedenastej. Leżał przed maską, w świetle reflektorów. Kierowca zadzwonił pod dziewięćset jedenaście z telefonu w samochodzie. Ambulans przyjechał w ciągu dziesięciu minut. Zadzwoniła do mnie znajoma z ostrego dyżuru. Kiedy dotarłam do szpitala, on już był operowany.

– Chciałabym zobaczyć się z nim jak najszybciej.

– Obiecali, że zadzwonią do mnie, gdy tylko będzie coś wiadomo o jego stanie. – Jane była bliska płaczu, ale zapanowała nad emocjami. – Myślę, że w tej chwili pozostaje nam wdrożenie cię do pracy. – Otworzyła szufladę biurka i wyjęła z niej teczkę z aktami. – Mam tu wszystkie twoje papiery. Szef podpisał je wczoraj przed wyjściem z pracy. Potrzebuję tylko paru informacji do identyfikatora. – Włączyła stojący na biurku komputer i wcisnęła kilka klawiszy.

– Co chciałabyś wiedzieć?

– Data i miejsce urodzenia?

Holly podała dane.

– Wzrost?

– Sto siedemdziesiąt centymetrów.

– Waga?

– Sześćdziesiąt siedem kilogramów.

– Kolor włosów?

– Jasny brąz.

– W porządku. – Jane wystukała polecenie i drukarka wypluła kartkę. – Jeszcze tylko numer ubezpieczenia i najbliższy krewny.

Holly wyrecytowała numer i podała nazwisko i adres Hama.

– Czy to prawda, że razem byli w wojsku? – zapytała Jane.

– Tak, ponad dziesięć lat temu. Utrzymywali kontakt.

– Mieszka tu jeszcze jeden stary kumpel z wojska, Hank Doherty. Musisz się z nim spotkać.

– Ojciec wspominał mi o nim. To ten od psów, prawda?

– Tak, ale już nie szkoli psów. Hank jest… no cóż, może pogadamy o tym później.

– Nie ma sprawy.

– Dobrze, teraz papiery. – Podawała Holly kolejne dokumenty: ubezpieczenie zdrowotne, grupowe ubezpieczenie na życie, federalne i stanowe formularze podatkowe. – Gotowe – mruknęła, kiedy Holly podpisała wszystkie papiery. – Jesteś na liście płac. Teraz ubierzemy cię w mundur i zrobimy zdjęcie. – Wstała, zamknęła żaluzje na szklanej ścianie biura i postawiła na biurku wielkie tekturowe pudło. – To zamówione dla ciebie rzeczy, według rozmiaru, jaki nam podałaś. – Wyjęła koszulę khaki. – Możesz założyć? Zostawię cię samą, jeśli chcesz.

– Nie, zostań. – Holly zdjęła spodnie i bluzę i włożyła mundur.

Jane wyjęła z szuflady odznakę i przypięła ją do bluzy.

– Teraz zrobimy zdjęcie. – Rozwinęła na ścianie ekran i z dolnej szuflady biurka wyjęła polaroid. – Stań prosto i zrób sympatyczną minę. – Pstryknęła. Chwilę później przykleiła fotografię do zadrukowanego kartonika, który następnie poddała laminacji. Wzięła z biurka skórzany portfel, wsunęła identyfikator do przegródki i podała go Holly. Do portfela przymocowana była złota tarcza.

– Dziękuję, Jane.

– Teraz oficjalnie jesteś zastępcą komendanta i nikt nie może nic z tym zrobić. Twój kontrakt opiewa na pięć lat.

– A czy ktoś mógłby chcieć coś z tym zrobić?

– Nigdy nie wiadomo. Aha, jeszcze jedno. – Jane otworzyła ciężką stalową szafę. Wyjęła z niej pistolet w kaburze, pas, pudełko amunicji i kopertę. – Oto twoje uzbrojenie: pistolet powtarzalny beretta dziewięć milimetrów i pięćdziesiąt sztuk amunicji. Podpisz tutaj. – Holly podpisała. – Możesz też mieć własną broń, jeśli chcesz, ale musisz podać mi numer seryjny i zostawić pięć nabojów do porównań balistycznych.