– To własność prywatna – zawołał, mierząc ich wzrokiem. – Zawróćcie. – Nie celował w nich, ale najwyraźniej był gotów to zrobić.
– Przepraszam – odkrzyknął Ham. – Co to za miejsce?
– Mówiłem, stary, własność prywatna. Zawracaj łajbę, bo poślę ją na dno.
– Czy ta zatoka nie jest częścią śródlądowej drogi wodnej? – zapytał Jackson.
Mężczyzna odłożył karabin, podniósł bosak i zahaczył o dziób ich łodzi.
– W porząsiu – mruknął do swojego kolegi.
Ten zwiększył obroty silnika i pociągnął zahaczoną łódź, niemal wyrzucając pasażerów za burtę.
Ham zapuścił silnik, żeby odciążyć dziób, ale holowano ich z prędkością dobrych dziesięciu węzłów. Strumienie wody zalewały pokład. Dopiero gdy z powrotem znaleźli się na rzece, strażnik odczepił bosak, a sternik przyspieszył i zawrócił do zatoczki. Whaler zakołysał się niebezpiecznie na fali.
– Ty sukinsynu! – wrzasnął Ham.
Holly zaczęła wybierać wodę.
– Chyba nie byliśmy mile widziani? – mruknęła.
– Chyba nie – zgodził się Jackson.
– Chciałbym wrócić tam ze strzelbą – warknął Ham.
– Tylko nie wyjeżdżaj mi tu z armią – przystopowała go Holly. – Po prostu trochę przesadnie zareagowali na naszą obecność.
Ham zawrócił w kierunku Egret Island. Płynęli bardzo szybko, wiatr suszył im ubrania. Kiedy dobili do przystani, Ham wyskoczył i bez słowa ruszył do domu. Holly popędziła za nim.
– Co robisz?
– Mam zamiar zadzwonić do Barneya Noble’a i powiedzieć mu, co myślę o jego pieprzonych ochroniarzach! – ryknął przez ramię.
Wpadła do domu, gdy sięgał po telefon.
– Ham, nie dzwoń, proszę.
– A dlaczego nie, do cholery?
– Nie chcę, żeby Barney myślał, że węszymy wokół Palmetto Gardens.
– Przecież właśnie to robimy.
– Tak, ale Barney nie musi o tym wiedzieć. Muszę działać ostrożnie. Czeka mnie rozmowa z radą miejską i nie chcę, żeby zaszkodziły mi jakieś skargi.
Ham z trzaskiem odłożył słuchawkę.
– No dobra – mruknął.
– Napij się piwa i postaraj się ochłonąć. Nie chcę, żebyś zaprzepaścił moje szansę.
Ham wszedł do kuchni, znalazł butelkę bourbona i nalał sobie solidną porcję.
– Chcecie? – zapytał Holly i Jacksona, który zdążył wejść do domu.
– Dla mnie trochę za wcześnie – odparła Holly. – Dla ciebie zresztą też.
– To miejsce przypomina jakąś cholerną obcą bazę wojskową na amerykańskiej ziemi. – Ham wychylił połowę drinka. – I to mnie wkurza.
– Przyjrzę mu się, w porządku? Ale nie chcę z tego powodu stracić pracy.
– Nie rozumiem, dlaczego tak cholernie się trzęsiesz o tę posadę. Masz przecież emeryturę. – Dopił bourbona i odstawił szklankę.
– Lubię swoją pracę i nie zamierzam ograniczyć się do łowienia ryb i grania w golfa.
– Tak, chyba potrafię to zrozumieć – rzekł Ham już spokojniej.
– Poza tym chcę dopaść zabójców Cheta Marleya i Hanka Doherty’ego – ciągnęła – a będę miała na to większe szansę jako szef policji.
– Przepraszam, Holly – Ham objął córkę. – Po prostu nie jestem przyzwyczajony do takiego rozstawiania po kątach.
– Dziwne – powiedziała Holly ze śmiechem. – Właśnie to przez trzydzieści lat robiła z tobą armia.
– Coś ci powiem, cukiereczku. Sam też byłem w tym dobry.
– Nie wątpię.
– Mam zamiar obejrzeć mecz. Ktoś chce do mnie dołączyć?
– Nie ja – odparła Holly. – Posiedzę sobie na zewnątrz, popatrzę na łodzie.
– Pójdę z tobą – oznajmił Jackson.
– Nie chcesz obejrzeć meczu? – zdziwił się Ham.
– Wolę popatrzeć na nią. – Jackson wziął Holly za rękę i wyszli z domu.
Usiedli na pomoście, zdjęli buty i zanurzyli stopy w wodzie.
– Komitet powitalny z Palmetto Gardens nie bardzo przypadł mi do gustu – powiedział Jackson.
– Tak, zdecydowanie przesadzają z ochroną. Barney Noble twierdzi, że mieszkańcom to odpowiada, ale według mnie to nie ma sensu. Przecież to osiedle dla dyrektorów korporacji, a nie dla dyktatorów z republik bananowych.
– Ten samolot miał zagraniczny numer rejestracyjny.
– Jakiego kraju?
– Nie wiem, ale rejestracje wszystkich amerykańskich maszyn zaczynają się na N.
– Noble mówił mi, że organizują na miejscu odprawę celną i paszportową, więc mieszkańcy mogą przylatywać bezpośrednio z zagranicy.
– Dziwne. Myślałem, że każdy samolot, który przylatuje do Stanów z zagranicy, musi wylądować na lotnisku międzynarodowym. Sam musiałem tak zrobić, gdy wracałem z Bahamów. Wylądowałem w Fort Pierce, przeszedłem przez odprawę i dopiero potem poleciałem na lotnisko w Orchid.
– Latasz?
– Mam licencję, ale nie mam samolotu. Należę do tutejszego klubu lotniczego i mogę wynajmować ich maszyny.
– Może obejrzymy Palmetto Gardens z powietrza?
– Nie boisz się, że nas zestrzelą?
– Przekonajmy się.
32
Jackson otworzył bramę lotniska Orchid Beach kartą z magnetycznym paskiem. Minęli budynek terminala z wieżą kontroli lotów i zatrzymali się pięćset metrów dalej, przy niskim, betonowym budynku z rękawem lotniskowym na dachu. Przed budynkiem stało kilka lekkich samolotów. Weszli do środka.
– Cześć, Doris – powiedział Jackson do kobiety siedzącej za wysokim biurkiem. – Tango Foxtrot 123 jest wolny?
– Masz szczęście, właśnie odwołano rezerwację. – Położyła na biurku kluczyki i formularz do podpisu.
– Doris, to Holly Barker, nasz nowy komendant policji.
– P.o. komendanta – poprawiła Holly.
– Cześć, kochanie. – Doris wstała i wyciągnęła rękę. Była przystojną kobietą około pięćdziesiątki, o bujnych tlenionych włosach. – Witamy w Orchid. Z prawdziwą przykrością dowiedziałam się o śmierci komendanta Marleya. Czy już coś wiadomo?
– Na razie nie, ale pracujemy nad tym.
– Bardzo go lubiłam – powiedziała Doris i spytała: – Interesują cię lekcje pilotażu?
– Może trochę później, kiedy pewniej stanę na ziemi.
– Zaraz się od niej oderwiesz.
Holly roześmiała się i zajrzała Jacksonowi przez ramię.
– Dokument który podpisałem – wyjaśnił – stanowi, że jeśli uszkodzę samolot, cały mój majątek przechodzi na rzecz klubu, a jeśli się zabiję, Doris staje się moją jedyną spadkobierczynią.
Teraz Doris wybuchnęła śmiechem.
– Więc prędzej czy później będę bogata – powiedziała. – Jackson lata w taki sposób, że to tylko kwestia czasu.
– Zaczynam się poważnie zastanawiać nad tą wyprawą – wyznała Holly.
– Och, odstawi cię żywą, kochanie. Nauczyłam go wszystkiego, co wie o lataniu.
– I większości tego, co wiem o życiu – dodał Jackson. Wziął kluczyki i bloczek na podkładce. – No to lecimy.
Holly poszła za nim do żółto-białego samolotu.
– Nigdy takim nie latałam.
– Cessną?
– Niczym mniejszym od odrzutowców delta, jeśli nie liczyć śmigłowców wojskowych.
– To cessna 172, najpopularniejszy samolot wszech czasów. Chodź, zrobimy przegląd przed lotem.
Jackson zaczął zaglądać w różne otwory, manipulować pokrętłami, sprawdził też poziom oleju i paliwa.
– Jakie masz doświadczenie? – spytała.
– Prawie pięćset godzin w powietrzu. Teraz pracuję nad lataniem według przyrządów. Gdy dostanę licencję, może kupię sobie jakiś porządny używany samolot.
– Pięćset godzin to niemało.
Pomógł jej wsiąść do kabiny i pokazał, jak zapiąć pasy.
– Woziłeś kiedy pasażerów?
– Pasażerki. Samolot to świetny sposób na kobiety. Gdy sprowadzisz go na ziemię, są wdzięczne, że żyją, a potem same wskakują ci do łóżka.
– Zobaczmy, jak to działa.
Jackson usiadł na fotelu pilota, włączył zapłon, pociągnął jakąś dźwignię i przekręcił kluczyk. Ruszyli. Sięgnął po listę czynności kontrolnych i czytając ją na głos, pstrykał przełącznikami i regulował kontrolki. Podał Holly słuchawki z mikrofonem i pokazał, jak je założyć. Pięć minut później dostali pozwolenie na start. Gdy wzbili się w powietrze, mogli zobaczyć wyspę rozciągającą się przed nimi w odległości paru mil. Jackson skręcił, w kierunku środka wyspy, a potem skierował maszynę na północ. Lecieli na wysokości siedmiuset metrów.