– Czy możemy zejść niżej? – zapytała Holly.
– Tak, ale najniższa dopuszczalna wysokość podczas lotu nad terenem zabudowanym to trzysta metrów. – Przesunął dźwignię przepustnicy i maszyna zaczęła opadać. – Zbliżamy się do Palmetto Gardens. – Wskazał ręką. – Widzisz pola golfowe?
– Widzę.
– Jezu, ale długi pas.
– Barney mówił, że ma dwa tysiące metrów.
– Dłuższy niż w Orchid.
Holly rozejrzała się.
– Osiedle ciągnie się od drogi AlA do rzeki i spory kawał na północ i południe. Jest dużo większe, niż myślałam.
Jackson zatoczył krąg.
– Spore domy. Każdy stoi na działce o powierzchni co najmniej pięciu akrów.
Czterech golfistów patrzyło z dołu na samolot.
– Oho – mruknęła Holly, wskazując w bok.
Jackson skręcił, kładąc maszynę na skrzydło. Kierowca białego range rovera wysiadł i zadarł głowę. Wyjął z kabiny lornetkę.
– Przekonajmy się, czy do nas strzeli – powiedział Jackson.
– Czy naruszamy prywatną przestrzeń powietrzną?
– Jasne, że nie. Niebo należy do wszystkich.
– Leć na północ, oddalmy się od tego ochroniarza. Patrz, jaka ogromniasta cieplarnia. Muszą hodować mnóstwo kwiatów.
– Są też stajnie i padok. A tamto? Jak myślisz, co to jest?
Holly spojrzała we wskazanym kierunku i zobaczyła piętrowy budynek z lasem anten na dachu.
– Wygląda jak podstacja NASA. Naliczyłam cztery talerze różnych rozmiarów i co najmniej tuzin innych anten. Spójrz na tę wielką czaszę na tyłach. Ma co najmniej pięć metrów średnicy.
– Byłem kiedyś w siedzibie CNN w Atlancie. Mieli takie same talerze.
Jackson zawrócił w stronę pól golfowych, które leżały w centrum osiedla. Range rover jechał w kierunku lotniska.
– Przed nami pas. Macnijmy go kołami.
– Zwariowałeś?
– A co mogą nam zrobić? Myślisz, że mają pociski przeciwlotnicze?
– Nie byłabym zaskoczona.
Samolot leciał w dół i pas rósł w oczach. Na środku widniał wymalowany wielkimi literami napis PRYWATNE.
– Jezu – jęknęła Holly – lepiej tego nie rób.
– Bez obawy – mruknął Jackson, gdy minęli próg. Koła cessny łagodnie dotknęły ziemi.
– O cholera! – krzyknęła Holly.
Biały range rover zatrzymał się na środku pasa. Umundurowany mężczyzna stał z podniesionymi rękami, nakazując im się zatrzymać.
Jackson przesunął dźwignię przepustnicy i samolot przyspieszył. Wydawało się, że range rover pędzi w ich stronę. Jackson niemal w ostatniej chwili pociągnął wolant ku sobie.
Holly zdążyła zobaczyć, że strażnik pada plackiem na ziemię, i zakryła oczy. Jackson skręcił ostro w prawo. Gdy odważyła się spojrzeć, dostrzegła nad jego ramieniem drugiego range rovera. Wysiadał z niego Barney Noble.
– O cholera, to Barney! Mam nadzieję, że mnie nie poznał!
Jackson roześmiał się.
– Nie miał szans! – zawołał i skręcił w lewo, w stronę plaży. Sięgnął po mikrofon. – Klub lotniczy Orchid, November 123 Tango Foxtrot.
– Tu Orchid – odezwał się matowy kobiecy głos.
– Doris, prawdopodobnie za chwilę ktoś do ciebie zadzwoni i spyta, kto latał tym samolotem.
– Tango Foxtrot, znów piracisz nad plażą nudystów?
– Jeszcze nie. A ty po prostu powiedz, że jakiś amator latania zwinął samolot.
– To nie będzie dalekie od prawdy. Sprowadź maszynę w jednym kawału.
– Skończyłem, bez odbioru. O rany, ale zabawa. Teraz zaszalejemy nad plażą nudystów.
– Jaką plażą nudystów? – zaciekawiła się Holly.
– Och, zapomniałem, policja ma o niej nic nie wiedzieć – odparł ze śmiechem. Skręcił nad wodę, i obniżył pułap o dwieście metrów. – Nad wodą możemy latać niżej. A oto golasy!
Holly wyjrzała przez okno i zobaczyła ludzi baraszkujących na piasku i w wodzie. Faktycznie byli nadzy.
– Plaża nudystów w Orchid Beach? – zdumiała się, gdy przelatywali nad plażowiczami, którzy łapali ręczniki i robili obsceniczne gesty.
– Właściwie to nie jest plaża publiczna. Paru właścicieli okolicznych domów przychodzi tu z przyjaciółmi.
– Wydaje się, że dobrze znasz to miejsce.
– Słyszy się różne rzeczy – Jackson wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Spokojna głowa, są poza granicami miasta, więc nie musisz ich aresztować. Patrz, tam jest mój dom. Oho, a co to? – Wskazał na miejsce do parkowania przy domu.
– Wygląda na pikapa. Białego.
– I ktoś z niego wysiada.
– Co to za światło błyska na dachu?
– Migacz połączony z alarmem antywłamaniowym. To znaczy, że ktoś wdarł się do domu. Trzymaj się. – Skręcił w stronę domu i ustawił się do lądowania. – Jest odpływ, posadzę maszynę na plaży.
Holly jęknęła i zaparła się o tablicę przyrządów. Mokry piasek pędził im na spotkanie.
33
Jackson posadził samolot na plaży, wyłączył silnik i jednocześnie nacisnął hamulce. Maszyna znieruchomiała na twardym piasku.
– Chodź – zawołał, wyskakując z kabiny. Popędził przez plażę w stronę domu. Dźwięk elektronicznej syreny był coraz głośniejszy.
Holly złapała torebkę i skoczyła za nim.
– Jackson, stój!
Nie zatrzymał się, ale musiał zwolnić na piasku.
Holly przyspieszyła na twardym podłożu i zmniejszyła dystans.
– Stój, do cholery!
Jackson biegł dalej.
Holly dogoniła go i przewróciła na ziemię.
– Zostań tu! – krzyknęła.
– Co ty wyprawiasz? – spytał, próbując wstać.
Holly wyciągnęła z torebki pistolet.
– To moja robota – odparła i ruszyła przez wydmy w stronę domu.
Jackson szedł za nią. Gdy dotarła do werandy na tyłach, rzuciła torebkę i zaczęła szarpać szklane przesuwne drzwi. Jackson pokazał jej klucz.
– Czekaj – zawołał, otwierając zamek. – Teraz!
Holly rozsunęła drzwi i wpadła do środka z pistoletem gotowym do strzału. Alarm wciąż wył.
Jackson wyłączył alarm na tablicy przy drzwiach. Syrena ucichła.
Holly nasłuchiwała przez chwilę. Rozległ się warkot zapuszczanego silnika i grzechot żwiru wyrzucanego przez opony.
– Chodź! – wrzasnęła. – Weź śrutówkę!
Wyskoczyła z domu i zbiegła po schodach. Zdążyła zobaczyć tył pikapa niknący za drzewami. Popędziła za nim. Samochód skręcił w prawo w stronę Orchid.
Jackson zrównał się z nią i przystanął.
– Masz numery? – spytał.
– Nie, zauważyłem tylko napis „Ford” na klapie. Ale to była tablica z Florydy. – Zawróciła do domu i wykręciła 911.
– Policja Orchid Beach, czym mogę służyć? – zapytał dyżurny.
– Mówi Holly Barker. Dokonano włamania do domu na południe od miasta. Podejrzany to biały mężczyzna, ucieka białym fordem pikapem, na tablicach z Florydy. Jedzie na północ drogą A1A. Przejmijcie go i zatrzymajcie. I uwaga, może być uzbrojony.
– Rozumiem, szefie.
– Jeśli go zauważycie, dzwońcie do mnie na komórkę.
– Zrozumiałem.
Holly odłożyła słuchawkę i zwróciła się do Jacksona.
– Mogę go dopaść.
– Siądźmy mu na ogonie – zaproponował. – Nie ma dużej przewagi.
– Jest jakieś dwa, trzy kilometry stąd, a mój samochód nie ma syreny ani świateł. Niech wozy patrolowe się nim zajmą.
Wyszła na werandę nadal zasapana po biegu. Parę razy odetchnęła głęboko. Kiedy wróciła do domu zadzwonił telefon. Jackson sięgnął po słuchawkę.
– Słucham – powiedział. – Tak, kod trzy-sześć-sześć-dziewięć. Włamywacz uciekł i policja jest już na miejscu. Dzięki. – Rozłączył się. – Firma ochroniarska – wyjaśnił. – Mogli zadzwonić trochę prędzej.