– Jak myślisz, czego szukał?
– Nie wiem. Rozejrzę się. – Sprawdził gabinet. – Przetrząsnął biurko, szuflada z aktami jest otwarta.
– Czy czegoś brakuje?
Jackson przejrzał teczki, potem szuflady biurka.
– Nie.
– Przeszkodziliśmy mu, zanim zdążył znaleźć to, czego szukał.
– Możliwe.
– Miałeś już kiedyś włamanie?
– Próbę, ponad rok temu. Włączył się alarm i zanim przyjechały gliny, faceta już nie było.
– A skąd to światło na dachu?
– Po tamtym włamaniu uznałem, że jeśli alarm się włączy, gdy będę na plaży, mogę nie usłyszeć syreny. Dlatego zainstalowałem światło.
– Dobry pomysł. Sprawdził się.
Zabrzęczał telefon. Holly wyjęła komórkę z torebki.
– Holly Barker.
– Tu Jimmy Weathers. Na A1A nie ma śladu białego pikapa. Sprawdzamy boczne ulice.
– Dobrze, Jimmy. Zadzwoń, gdy czegoś się dowiecie. – Odłożyła telefon i zwróciła się do Jacksona: – Może szukał ciebie.
Jackson wyprostował się gwałtownie.
– Cholera, samolot! – zawołał. – Chodź!
Wypadł z domu i popędził przez wydmy. Holly biegła za nim. Samolot stał tam, gdzie go zostawili, ale przybierająca woda omywała koła. Jackson otworzył przedział bagażowy i wyciągnął teownik.
– Pomóż mi!
Sięgnął pod wodę i przymocował kształtkę do przedniego koła. Holly złapała jedną stronę T i pociągnęła z całej siły. Samolot nawet nie drgnął, dopiero gdy szarpnęli razem, wyciągnęli go z wody. Jackson wskoczył do kabiny, a Holly zajęła drugi fotel.
– Nie ma czasu na próby – powiedział, przesuwając przepustnicę.
Samolot zaczął się toczyć, z początku powoli, potem coraz szybciej. Wkrótce znów byli w powietrzu. Założyli słuchawki.
– Poszukajmy pikapa – zaproponowała Holly. – Leć prosto nad A1A. Nie będzie go na trasie, ale ty możesz wypatrywać po swojej stronie, a ja po swojej.
– Racja.
Holly popatrzyła na osiedla, nad którymi przelatywali.
– Możesz zwolnić?
Jackson opuścił klapy i zmniejszył moc.
– Dobra, teraz mamy siedemdziesiąt pięć węzłów. Nie chcę lecieć wolniej. Przyrządy nie są zbyt precyzyjne.
– Hej, widzę białego pikapa. – Wyciągnęła rękę. – O, jest i drugi.
– Ja mam jednego po swojej stronie, stoi przed domem.
– I jeszcze jeden. Wygląda na to, że tu aż się roi od pikapów.
– Twój ojciec też takim jeździ.
– Do diabła, to nic nie da. Wracamy na lotnisko.
– W porządku. – Jackson wrócił na moc przelotową i podciągnął klapy. – Trzymaj – powiedział, zdejmując ręce z wolanta. – Ty prowadzisz.
Holly złapała wolant po swojej stronie.
– Odbiło ci? Nigdy nie pilotowałam samolotu.
– To żadna filozofia, po prostu nie zmieniaj wysokości i nachylenia.
Holly zacisnęła dłonie na wolancie.
– Zabierz ręce na chwilę – poprosił.
Holly puściła wolant; samolot leciał prosto i równo.
– Widzisz? Nie musisz trzymać z całej siły. Możesz kierować dwoma placami. – Pokazał jej jeden z przyrządów. – To kompas. Skręć w lewo na dwieście siedemdziesiąt stopni. Przesuń wolant.
Holly skręciła, minęła 270 i zawróciła na kurs.
– Widzisz lotnisko? Na dwunastej, pięć mil przed nami?
Holly spojrzała nad dziobem samolotu.
– Tak, widzę!
– Doskonale. A widzisz, że podchodzimy do pasa pod kątem czterdziestu pięciu stopni?
– Tak.
– Kiedy będziemy w odległości mili, ustaw się równolegle. Zapowiem nasze przybycie. – Zawołał wieżę i dostał zezwolenie na lądowanie. – Dobrze, skręcaj. I leć równolegle do pasa.
Holly skręciła.
– Teraz wyrzucimy klapy i zmniejszymy moc. Kiedy będziemy przy końcu pasa, zejdź na dwieście pięćdziesiąt metrów.
Holly zrobiła, co kazał.
– Skręć pod kątem prostym do osi pasa i zejdź sto pięćdziesiąt metrów. – Zredukował moc, a Holly zeszła na pożądaną wysokość. – Teraz ustaw się na osi. Masz podejście. Celuj w oznakowanie pasa. – Położył rękę na dźwigni przepustnicy.
Holly patrzyła, jak numery rosną w oczach.
– Użyj pedałów sterowania kierunkowego, żeby nie zboczyć z linii środkowej. Zacznij ściągać wolant. Mocniej, mocniej. – Pomógł jej trochę. – Nos do góry. Koło przednie nie powinno pierwsze dotknąć pasa.
Ściągnęła wolant, desperacko manewrując stopą, żeby utrzymać się na linii środkowej. Główne koła usiadły z cichym piskiem.
– Teraz wolant do przodu, powoli.
Gdy to zrobiła, przyziemiło koło przednie.
– Doskonałe lądowanie. Teraz naciśnij pedał hamulca, skręć w prawo i jedź za żółtą linią do klubu lotniczego.
Holly podkołowała do klubu i zatrzymała samolot w miejscu wskazanym przez Jacksona.
– Naprawdę sama wylądowałam?
– Jasne. Fajnie było, co?
– Pewnie. Chcę wziąć parę lekcji pilotażu.
– Doris będzie zachwycona. Ona albo jej chłopak Fred z radością przyjmą cię na ucznia.
Wysiedli z samolotu, wsunęli kliny pod koła i weszli do biura.
Doris podniosła głowę.
– Miałam telefon – powiedziała.
– Kto dzwonił?
– Nie chciał podać nazwiska. Rozłączyłam się.
– Grzeczna dziewczynka. Nie martw się, raczej nie naskarżą na mnie w federalnej administracji lotnictwa cywilnego.
Zabrzęczał telefon w torebce Holly.
– Komendant Barker.
– Tu Jimmy. Zatrzymaliśmy trzy białe fordy pikapy, ale w żadnym nie jechał sam biały mężczyzna.
– Macie nazwiska i numery?
– Jasne.
– Sprawdzę to jutro. Teraz możesz odwołać akcję.
– Tak jest.
Rozłączyła się.
– Nic – oznajmiła Jacksonowi.
– Wracajmy do domu – powiedział.
– Wiesz – zaczęła, gdy wsiedli do samochodu – latanie to naprawdę dobry sposób na kobiety.
– Nigdy w to nie wątpiłem.
– Jedźmy do domu. Daisy może zostać na noc u Hama.
34
W następnym tygodniu Holly odbyła rozmowę z radą miejską. Została wprowadzona do sali konferencyjnej i ponownie przedstawiona wszystkim radnym.
– Nie znasz jeszcze Teda Michaelsa, naszego administratora. – John Westover wskazał pucołowatego mężczyznę w wieku około trzydziestu pięciu lat, siedzącego przy drugim końcu stołu.
Holly podała mu rękę.
– Miło cię poznać, Ted.
– Ted nie będzie uczestniczył w głosowaniu, ale ponieważ liczymy się z jego zdaniem, chętnie wysłuchamy jego sugestii – wyjaśnił Westover. – Przeprowadziliśmy już rozmowy z Hurdem Wallace’em i dwoma kandydatami spoza miasta. Po rozmowie z tobą zdecydujemy, kogo zatrudnić. Hurd Wallace powiedział, że jeśli zostanie komendantem, chętnie zatrzyma cię jako swojego zastępcę. Czy byłabyś zainteresowana taką propozycją?
Holly nie spodziewała się takiego pytania.
– Trudno mi udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Nigdy nie rozmawiałam z Hurdem o takiej możliwości i, oczywiście, nigdy dla niego nie pracowałam. Podejmę decyzję, gdy stanę przed faktem dokonanym.
– Rozumiem. A teraz chciałbym spytać, czy jeśli stanowisko komendanta powierzymy tobie, mianujesz Hurda Wallace’a swoim zastępcą?
Na to pytanie była przygotowana.
– Hurd jest kompetentnym oficerem policji. Jeszcze nie zdecydowałam, czy potrzebowałabym zastępcy – Chet Marley nie miał zastępcy przez całe lata – ale jeśli uznam, że tak, Hurd będzie pierwszym kandydatem na to stanowisko.
– Jesteś nowa w Orchid Beach. Czy zgodzisz się z nami, że w takiej sytuacji dobrze byłoby mieć zastępcę, który zna miasto jak własną kieszeń?
– Każdy komendant policji dokonałby w takiej sytuacji awansu wewnętrznego, pod warunkiem doskonałego przygotowania kandydata.
– Zdaje się, że odpowiadasz wymijająco.
– Komendant powinien mieć prawo do swobodnego doboru. Chet Marley miał takie prawo i nie sądzę, że przyjęłabym tę posadę na warunkach mniej korzystnych, pomijając wysokość uposażenia.
– Hurd oświadczył mniej więcej to samo – wtrącił Charlie Peterson.