Выбрать главу

Uniosłem się bezwiednie i szeroko otworzyłem oczy. Co będziemy mogli zrobić, pozbawieni sprzężeń i łączności, nawet w obrębie własnych organizmów? Niewiele… czy nic? A może nie będzie tak źle. Może to właśnie stanie się najsurowszą, najbardziej bezwzględną próbą, jakiej nie udało się dotąd wymyślić naszym specom od szkolenia?

Odezwał się głosik. W bezcieniowych lampach obudziło się nikłe na razie światło. Snagg poruszył się leniwie i wymamrotał jakieś niezrozumiałe zdanie. Z każdą chwilą robiło się jaśniej. Kilka godzin, nazwanych umownie nocą, mieliśmy za sobą.

Zbliżało się południe. W kabinie nawigacyjnej „Heliosa” płonęły wszystkie ekrany. Aparatura pokładowa pracowała bez zakłóceń, jakby statek przed chwilą opuścił halę montażu. Co kilka minut palce Snagga uderzały w klawisze pulpitu. On sam tkwił nieruchomo w jednym z bliźniaczych foteli, głęboko wychylony do przodu. Riva i ja staliśmy z tyłu. Nie wtrącaliśmy się. Od kiedy na ekranie i w głośnikach zaczęły odżywać zapisy zespołów pamięciowych neuromatu i arkuszy pokładowych, nie odezwaliśmy się słowem.

Przejrzeliśmy jeszcze raz meldunki, jakie dotarły do bazy. Do końca, to znaczy do momentu, kiedy Thorns stracił łączność z załogą „Proximy” i usiłował ją odzyskać, wystrzeliwując serię sond. Zapis urywał się na zdaniu, w którym Thorns komunikował, że zmienia orbitę, w nadziei odszukania lepszego pasma odbioru.

Po ostatnim słowie obraz na ekranach rozjarzył się, o tym, że neuromat i kalkulatory pozostawały jeszcze pod prądem, świadczyły tylko skaczące linie, sekundowe rozbłyski, bezładne i nic nie znaczące liczby, wyskakujące w najrozmaitszych punktach tarczy bez najmniejszego sensu. Jedyne, co można było wywnioskować z tych obrazów, to upływ czasu.

Mijały minuty, z minut robiły się godziny. Przyspieszyliśmy, ile się dało, bieg taśmy. Z błysków, cyfr i strzępów linii powstał na ekranie piekielny, filmowy taniec. Coraz częściej odruchowo przecierałem palcami powieki, pod którymi zbudził się ostry, kłujący ból.

Nagle, bez żadnego przejścia obraz złagodniał. Snagg błyskawicznym ruchem zmienił prędkość przesuwu taśmy. Głośnik zaskrzeczał niemiłosiernie, następnie milczał chwilę, po czym odezwał się obcy, męski głos.

— Odbiór! Odbiór! Tu Areg. Tu Areg. Woła „Helios”. Odbiór!

Riva mruknął coś i posłał Snaggowi znaczące spojrzenie. Mnie również uderzyła archaiczna forma tego wywołania, sprzeczna z obowiązującym kodem.

Raptem z głośnika buchnął krzyk, a raczej zmieszane krzyki wielu ludzi. Coś, co ich tak wzburzyło, nie rozgrywało się na pokładzie. Nie na pokładzie. Ciągły, przerywany trzask, znany nam aż za dobrze. Taki efekt daje fotonowa seria. Głos kobiety. Wysoki, spazmatyczny, przechodzący niemal w wycie. Śmiech.

W tym momencie poczułem ból. Pojąłem, że zaciskam szczęki. Przez moje plecy przewędrował rój małych, zimnych mrówek.

— Daj go tutaj, Bons! — zabrzmiał czyjś głos na pierwszym planie, głusząc krzyki innych. Znowu ten przeciągły trzask. — Krosvitz! Krosvitz! Z tyłu! — wyszczekał głośnik. Mrówki na moich plecach przyspieszyły. Poznałem głos Thorn — sa.

— Odbiór! — To wołał Areg. — Odbiór! Jestem sam na pokładzie. Jestem sam…

W tym momencie powtórzyła się seria, ale znacznie bliżej, jakby strzelano tuż przy mikrofonie. Z głośnika dobiegł potworny zgrzyt, od którego załomotało mi pod czaszką, jakbym wsadził głowę między bieguny nuklearnego wibratora. Raptem wszystko ucichło.

Przez ekran przewijały się spokojnie zapisy czynności Arega, jakie wykonywał po tej krótkiej — nazwijmy to tak — transmisji z globu. Przez kilka godzin wszystkimi możliwymi sposobami wywoływał bazę na powierzchni, jeśli w ogóle zdążyli tam coś zbudować. Potem wyłączył aparaturę. Dłuższą chwilę nie robił nic. Wreszcie wziął małą rakietkę, uzbrojoną w jeden miotacz laserowy, ostatnią, jaka znajdowała się na pokładzie, i poleciał. Przedtem zaprogramował orbitę „Heliosa” i nadajnik namiarowy statku.

Minęło kilkanaście godzin, od kiedy uruchomiliśmy aparaturę zainstalowaną w głównej kabinie wskrzeszonego statku. Bez przerwy odtwarzaliśmy dane, których już nie było, przepuszczając zapisy z maksymalnym przyspieszeniem. Licznik wskazywał, że do odlotu Arega minęły nie miesiące już, ale lata.

Jeszcze raz mignął normalny obraz na ekranie kontrolnym. Cofnęliśmy zapis.

Miejsce Arega zajął Thorns. Zachowywał się co najmniej dziwnie. Robił coś przy zespole diagnostycznym. Następnie kilkanaście godzin leżał bez ruchu w fotelu. Potem wstał i poszedł do łazienki, waląc się po drodze na projektor, który nie działał zresztą do tej pory. Pół godziny później otworzył ogień. Wszystkie baterie laserowe, wyrzutnie, miotacz antyprotonów. Ekran rejestrujący ciągłą kanonadę gasł powoli z upływem czasu, on jednak nie zrobił nic, żeby powstrzymać to piekło, które rozpętał w promieniu wieluset kilometrów od „Heliosa”. Trwało to tak długo, aż światełka czujników zmatowiały i zgasły, bęben podający taśmę do zespołu pamięciowego zamarł w bezruchu i nastała martwa, niema noc.

Rozdział 6

Ląd

— Chciałbym zobaczyć, jak to wygląda… — mruknął Riva.

Uporał się w końcu z kostką koncentratu, wstał i ruszył w stronę umywalni. Zaszumiało. Mdły zapaszek ciepłego, oczyszczającego gazu dotarł aż do naszych foteli.

Opowiedziałem im jeszcze raz, możliwie najwierniej, wszystko, czego doświadczyłem pozostając w strefie działania sił, stymulowanych przez obcy obiekt.

— Myślę, że będziesz miał okazję — rzucił beztroskim tonem Snagg, nie odwracając głowy. — Oby nie za prędko.

Riva wrócił na swoje miejsce, odetchnął głęboko i wpatrzył się w środek bocznego ekranu.

— Jutro lądujemy — zauważył po chwili, pozornie bez związku. Jakiś czas panowało milczenie.

— Tak… — odezwał się wreszcie Snagg — to tłumaczy utratę łączności z bazą. Nasze statki jeden po drugim właziły w to grzęzawisko i…

— Na razie nic niczego nie tłumaczy — przerwał Riva. — Jeśli teraz zaczniemy wyciągać wnioski, nie zajdziemy daleko.

Przyznałem mu w duchu rację.

— Nazwijmy to pole strefą zerową — powiedziałem. — Co do wniosków, zgadzam się z Rivą, że trzeba poczekać, aż zbierzemy więcej danych. Na podstawie tego, co wiemy dotychczas, można założyć, że było tak, jak mówi Snagg.

— Interpretacja? — skrzywił się Riva.

Nie odpowiedziałem. Skinąłem głową w stronę Snagga. Ten odczekał chwilę i zaczął mówić:

— Mieszkańcy Trzeciej przyjmują przybyszów z Ziemi pigułkami, paraliżującymi łączność. Instalują w nich jakieś generatory, wytwarzające pola, które nazwałeś strefami zerowymi — musnął mnie przelotnym spojrzeniem. — I „Monitor”, i dwa następne statki utrzymywały kontakt z baza, dopóki nie znalazły się w obrębie tych stref. Nie wiemy, co się stało z załogą wyprawy kontaktowej. Natomiast „Proxima” prawdopodobnie wylądowała. Słyszeliśmy głosy… byli już na powierzchni satelity. Mniejsza z tym… na razie.

— Na razie… — zgodził się Riva.

— Strefa zerowa jest stosunkowo niewielka. Manewrując na orbicie, nawet w sposób nieskoordynowany, statek może ją przecinać wielokrotnie, może ją…