Выбрать главу

Orientowałem się na tyle, żeby wiedzieć, co to znaczy. I co robili z eterem, po którym pozostały porzucone, walające się na podłodze pojemniki. Alkohol przestał im w pewnym momencie wystarczać. Eter rozpuszcza alkaloidy. A z pochodnych izochinoliny otrzymuje się morfinę. I inne narkotyki.

Wiedziałem już przynajmniej jedno. Od tych ludzi nie dowiemy się niczego. Nie dlatego, że nic nie będą chcieli powiedzieć. Czy też nie będą w stanie przypomnieć sobie, co przeżyli od dnia, kiedy dysze „Proximy” dotknęły powierzchni tego globu. Nie. Po prostu nie będziemy ich pytać.

Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłem powoli głowę.

Za mną stał Krosvitz. Jego szeroko otwarte oczy wpatrywały się we mnie z taką siłą, że przez ułamek sekundy musiałem napiąć mięśnie do granic bólu, żeby się nie cofnąć. Głęboką ciszę kabiny mąciły tylko odgłosy płytkich oddechów leżących bezwładnie ludzi. Mimo to nie usłyszałem jego kroków, kiedy zachodził od tyłu.

Poruszył wargami. Jego spojrzenie odrobinę przygasło.

— Krosvitz — powiedziałem spokojnie. — Cieszę się, że cię widzę.

Mój głos brzmiał obco. We wnętrzu kabiny zaszła jakaś zmiana. Jakby ruszył nieczynny od lat agregat, wprowadzający ożywczy gaz do hibernatorów.

Jego ręka, wciąż jeszcze spoczywająca na moim ramieniu, drgnęła. Poczułem słaby ucisk palców. Nagle puścił mnie i cofnął się dwa kroki, nie przestając mierzyć mnie wzrokiem.

— Ty jesteś Thaal — wymówił, cedząc każdą literę z osobna. Był to właściwie szept, ledwie słyszalny.

Wszystko to dzieje się naprawdę — przemknęło mi przez myśl. — Naprawdę…

— Chodź ze mną — powiedziałem, wyciągając do niego rękę. Nie przyjął jej. Wyprostował się i rozejrzał po kabinie.

— Nie patrz. Chodź.

Tym razem usłuchał. Zaprowadziłem go do płytkiej niszy koło łazienki. Znajdował się tam zestaw diagnostyczny i automatyczna apteczka.

Miał chłop zdrowie. Właściwie nic mu nie było. Ogólne wyczerpanie, wzmożona pobudliwość, lekkie osłabienie mięśnia sercowego, drobne potłuczenia. Naderwane ścięgno w prawym przedramieniu. Tego to napytał sobie chyba dzisiaj, waląc ręką o ziemię, w bezsilnej wściekłości po daremnym, nieprzytomnym wypadzie.

Połknął porcję specyfików, wydzieloną mu przez automat i dał sobie obandażować ramię. Siedział spokojnie, nie odzywając się już, nagi, wychudły, ale nie tak chudy, jak pozostali. Kiedy było po wszystkim, wstał i bez słowa poszedł do umywalni. Usłyszałem huk wylatującego gazu.

Zastanowiłem się. Kiedy wyszedł w nowym kombinezonie, zastąpiłem mu drogę i powiedziałem twardym tonem:

— Jestem szefem ekipy interwencyjnej. Na razie będziesz musiał wykonywać moje polecenia.

Skinął głową. Następnie wskazał oczami spoczywającą w fotelu kobietę.

Odwróciłem się twarzą do kabiny i policzyłem obecnych. Thorns, Leger, kobieta w foteli, Torith, Bistra, Notti… Dziewiętnaście. „Monitor” miał na pokładzie pięć osób. „Helios” i „Proxima” po dwanaście. Collinsa zostawiliśmy w płytkim zagłębieniu, nakrytym nasypem z barwnych minerałów, obok kopuły z wejściem do tunelu. Brakowało dziewięciu osób. Wśród nich Ustera,

— Gdzie reszta? — spytałem.

— Niedaleko. Jeśli ktoś z nich jeszcze żyje. Siedzą w takiej małej bazie…

— Jak to się stało?

Wzruszył ramionami.

— Nie było zgody… na pokładzie. Walczyliśmy…

— Ze sobą? — W moim wzroku musiało być coś takiego, że uśmiechnął się mimo woli. Był to jeden z najsmutniejszych uśmiechów, jakie zdarzyło mi się w życiu oglądać.

— Nie bój się — powiedział. — Jestem przy zdrowych zmysłach. Teraz już tak — położył akcent na słowie „teraz”.

— Wiesz, gdzie to jest?

— Uhm. Byłem tam.

— Byłeś?

— Tak… przywitali mnie ogniem. Potem sam strzelałem.

— Jak się wydostałeś poza kordon?

— Wtedy nie było jeszcze tych stożków. Tylko antypola… Nazywali te strefy antypolami. Można i tak.

— Uster też tam jest? — pytałem dalej.

— Nie. Wziął „Monitor” i poleciał na Trzecią. Mówił, że to jedyna szansa. Ja zostałem, bo… — zająknął się.

Jasne. Został, żeby pilnować pozostałych.

Ale jeśli tak, to znaczy, że nie tkwili cały czas w strefach zerowych. Skoro byli w stanie przytomnie rozmawiać.

Nie było Ustera. W ich położeniu mógł rzeczywiście próbować tylko jednego. Kontaktu. Za wszelką cenę. Kontaktu, w wyniku którego przekonałby mieszkańców układu Alfy, że nie mają do czynienia z dzikusami. Mało było szans, by nie zapłacił ceny, na jaką się zdecydował, podejmując tę próbę.

— Zaprowadzisz nas tam — rzuciłem.

Wyprostowałem się i ruszyłem w kierunku fotela, zajętego przez nieprzytomną kobietę. Wyprzedził mnie szybkimi krokami i zastąpił drogę.

— Thaal — bąknął, nie patrząc mi w oczy.

Stanąłem.

— Nazywaj mnie Al. O co chodzi?

— Jedno pytanie. Co jeszcze chcesz wiedzieć?

W tym momencie zrobiło mi się go szczerze żal.

— Nic, Kros — powiedziałem półgłosem. — Naprawdę nic.

Twarz mu się wygładziła. Powoli skinął głową.

— To dobrze — szepnął. — To bardzo dobrze…

Kobieta poruszyła wargami. Przez moment spoglądała na mnie półprzytomnym wzrokiem, ale zaraz powieki jej opadły. Była niemal naga. Zostały z niej skóra i kości. Jedynie po oprawie oczu i gładkiej cerze można było poznać, że nie przekroczyła czterdziestki.

Schyliłem się. Jej ramię od łokcia do barku pokrywały drobne, czerwone cętki. Odwróciłem głowę i poszukałem wzrokiem w stosach rupieci, zalegających podłogę. Jest. Rzucona jakby ze złością w kąt, za postawami pulpitów, leżała mlecznobiała półautomatyczna strzykawka.

Wziąłem w ręce to nic prawie nie ważące ciało i zaniosłem na fotel diagnostyczny. Krosvitz poszedł za mną.

— To jest Ann — mruknął po chwili, pomagając mi zamknąć obwody. — Jej siostra…

— Wiem — przerwałem ostro. Obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem i umilkł. Kiedy zdjąłem pled, żeby ją umyć, bo sama nie byłaby w stanie przejść do łazienki, spuścił wzrok i odwrócił głowę. Miał prawo czuć się podle. Tylko że to już teraz wyłącznie jego sprawa.

Automat marudził. W nieskończoność zmieniał numerację. Musiało brakować jakichś składników.

Pomyślałem o Linie. Daleko mi było do zadowolenia z siebie. Ale musiałem się uśmiechnąć. I raptem, nie wiadomo dlaczego, przyszedł mi na myśl Uster. Lina i Uster. Co u licha?

Nagle zrozumiałem. Zrobię wszystko, żeby go znaleźć. Dla niej. Sam tego jeszcze nie pojmowałem. Ale czułem, że coś się we mnie przesiliło. Znajdę go i wyciągnę choćby z grobu. Nigdy w życiu nikt nie był mi tak potrzebny, jak teraz Uster. Itia… mniejsza o nią. Nie chodzi o Itię. Więc o co?

Mój głośniczek obudził się i zaświergotał. No, tak — przemknęło mi przez myśl — program.

Znowu się uśmiechnąłem.

— Dobra, dobra — mruknąłem, jak zawsze w takich wypadkach i zająłem się już wyłącznie Ann.

Po kilku minutach przyszła trochę do siebie. Przynajmniej na tyle, że mogła przełknąć kubek koncentratu. Patrzyła na mnie przytomnie i kilka razy otwierała usta, ale nie pozwoliłem jej mówić. Zaniosłem ją do sterowni, gdzie było trochę czyściej i umieściłem w fotelu pilota. Otuliłem ją pledem i wróciłem do nawigatorni.