Выбрать главу

I tak na razie nic nie możemy zrobić. Wszystko dokładnie omówimy. Mamy mnóstwo czasu. Bite sześć lat. Obecnie musicie jak najprędzej przyjść do siebie. Będę ci wdzięczny, jeśli mi w tym pomożesz — uśmiechnąłem się.

Znowu uniósł się o kilka centymetrów. Niemal usiadł. Przez chwilę przyglądał mi się badawczo, po czym poważnie skinął głową. Rozejrzał się.

— Gdzie reszta? — spytał.

— Śpią w hibernatorach — powiedziałem. — Cali i zdrowi.

— Zostawiłeś… tylko mnie?

— I Ann — mimo woli zniżyłem głos. — Poczekamy, aż wasze rany się zabliźnią.

Znowu omiótł wzrokiem nawigatornię. Uniósł brwi.

— Gdzie ona jest?

— W sterowni. Śpi — wyjaśniłem.

Pomyślał chwilę i spuszczając wzrok, wyszeptał:

— Czy… czy ona pamięta?

Wyprostowałem się. Położyłem mu rękę na ramieniu.

— Nie wiem, o czym mówisz — powiedziałem z naciskiem. — Ale nie pamięta. Żadne z was nie pamięta niczego. Ty też. Poza faktami, dotyczącymi tutejszej cywilizacji. A tych zdobyliście, niestety, niewiele.

Chwilę wpatrywał mi się w oczy, jakby sprawdzał, czy mówię serio. Jego wzrok stopniowo łagodniał. Mruknął coś, czego nie dosłyszałem, uniósł lewą rękę i położył dłoń na mojej, spoczywającej na jego prawym ramieniu. Poczułem lekki uścisk wychudłych palców.

— Jesteś porządny chłop, Thaal — powiedział bez uśmiechu. — Cieszę się, że to właśnie ty…

Urwał i uniósł twarz, jakby sobie o czymś przypomniał.

— Byłeś na „Heliosie”? — spytał innym tonem.

— Uhm. To twój skafander?

— Tak.

Wolałem o więcej nie pytać. Jasne, że nie rozdarł go przełażąc przez płot.

— Przed tobą był tam Areg. Wiedziałeś o tym?

Przytaknął ruchem głowy.

— Sam go tam posłałem. Ale nic nie wskórał. Nie mógł.

— Nie mógł — zgodziłem się. — Nie męczy cię mówienie?

— Męczy mnie cisza.

— Znaleźliśmy Collinsa. Niestety, nie żył. Pochowaliśmy go w pobliżu ich bazy. Tam jest całe podziemne miasto…

— Wiem — przerwał. — Byłem tam.

A więc jednak.

— Uległ wypadkowi… — szepnął Thorns, patrząc mi przenikliwie w oczy. Zrozumiałem. Przyjął moją grę. To znaczy, że nie myliliśmy się. Gospodarze bazy nie mieli nic wspólnego z „wypadkiem” Collinsa.

— Krosvitz pojechał z Rivą, moim towarzyszem z Korpusu, po resztę — powiedziałem. — Niedługo powinni wrócić. Zaraz potem będziemy startować. Możesz być potrzebny w czasie manewrów. Wobec tego teraz powinieneś się jednak przespać. Weźmiesz tabletki?

Połknął je i głowa mu opadła. Przykryłem go pledem i poprawiłem opatrunek na jego ramieniu. Sprawdziłem także zestaw neutralizatorów i przekaźników. Końcówki zasilaczy, odżywiających bezpośrednio układ krwionośny i włókna nerwowe.

Kiedy skończyłem, spał już spokojnym, zdrowym snem. Oddychał równo, głęboko. Nie gorączkował. Z kolei zająłem się Ann. Nie próbowałem z nią mówić. Nie dopuściłbym do żadnej rozmowy, nawet gdyby sama chciała. Była wyczerpana bardziej niż Thorns. Potrzebowała dłuższej kuracji. Kto wie, jak długiej. Jeśli jednak pamiętała, jak o to pytał szef załogi „Heliosa”…

Automaty lecznicze i zasilające, podłączone do jej organizmu, pracowały bez przerwy. Kiedy podszedłem, uniosła powieki i obrzuciła mnie nieprzytomnym spojrzeniem. Natychmiast jednak znowu zapadła w płytką, gorączkową drzemkę.

Pomyślałem o jej siostrze. O jej nieśmiałym, jakby chłopięcym uśmiechu. O subtelnych rysach jej twarzy i króciutkiej spódniczce. Lina… Powiedziała, że Ann jest ładniejsza od niej. Tak jakbym tylko dlatego miał zwlekać z rozpoczęciem akcji pacyfikacyjnej, żeby ocalić kobiecą urodę.

Przyjrzałem się jej uważniej. Nawet zawodowy portrecista nie potrafiłby, powiedzieć, czy ta twarz była kiedyś naprawdę młoda i ładna. Zobaczymy za sześć lat. Do tego czasu będzie wyglądać jak dawniej. Wtedy powiem Linie, czy…

I nagle znowu przyszedł mi na myśl Uster. A zaraz potem to, co muszę zrobić. Sam. Nikt nie ma się prawa do tego wtrącać. Żaden z nich. A tym bardziej nikt z mojej ekipy. Z Korpusu.

W tym momencie w sterowni zabrzmiał sygnał wywoławczy. W kilka sekund znalazłem się przed pulpitem. W górnym rogu pulsowało światełko.

— Widzę światła kordonu — mówił Krosvitz. — Zajmij się miotaczem.

Odblokowałem automaty. Nie musiałem się śpieszyć. Widziałem ich na ekranie. Mieli jeszcze dobre piętnaście minut jazdy.

— Zabraliście wszystkich? — spytałem.

— Ośmiu. Jednego zostawiliśmy koło bazy.

— Kto?

— Areg. Powiesił się na przewodzie własnej butli tlenowej.

Godzinę później szkliwo, jakim pokryta była kotlina otoczona masywami skał, rozgorzało rażącą purpurą. Refleksy w ekranach zmieniły się w błyskawice. Z dysz buchnęły płomieniste chmury, aż raptem cały widnokrąg przeszył krzaczasty błysk, jakby pod statkiem w ułamku sekundy wzeszło słońce. Dno niecki, opasujące ją ściany starego krateru, wykrojone nagle z czerni pionowe nawisie mury pięciotysięczników, wszystko to stanęło w blasku dnia. Błękitne lampki kordonu dawno już utonęły w ogniu, jak krople w oceanie. Wieżyczki, trafione podmuchem anihilacji, przestały istnieć. W słoneczną, złotą biel wdarła się fala gorejącego fioletu. Pod rufą rozszedł się powoli płomienisty rozziew. Grzmot, odbity od skalistych ścian, wrócił i ogłuszył małą gromadkę ludzi, spokojnie obserwujących ekrany i wskazania czujników.

Wszystko to nie trwało dłużej niż minutę. W następnej grzmot począł się oddalać i cichnąć. Dziób statku odchylił się niedostrzegalnym dla oka łukiem od osi startu. Na tarczy tachdaru pojawiła się seledynowa nitka namiaru. U jej celu leżał krążący nieruchomo wokół globu, na kształt martwego satelity, porzucony przez ludzi „Helios”.

Równocześnie — czterysta kilometrów dalej na południe — trzy potężne cygara wykonały identyczny manewr. Pozostała po nich kipiel rozpalonego piachu, zastygającego powoli w szkliste bąble.

Ludzie opuszczali drugi księżyc trzeciej planety Alfy. Opuszczali go, choć tak niewiele brakowało, a zostaliby tu na zawsze. Teraz spali w hibernatorach, aby obudzić się w pełni sił, po roku powrotnego lotu do domu. Tylko dwoje z ocalonych pozostało w kabinach, samotnych ze swoimi myślami i uczuciami. Co do innych, czuwających przy automatach… Cóż. Wpojono w nich, że tam, gdzie w grę wchodzi działanie, tam nie liczą się uczucia. A od dziecka, a nawet zanim jeszcze przyszli na świat, przeznaczono im właśnie to jedno. Działanie.

Rozdział 10

Anatomia człowieka

Ktoś zapukał do drzwi.

Wchodziliśmy w szesnaste okrążenie Dziewiątej, jednej z granicznych planet systemu słonecznego Alfy, ostatniej, na jakiej nasz zwiad fotogeologiczny wykrył obecność ziem rzadkich. Po upływie niespełna dwóch godzin „Helios” i „Proxima”, które lądowały tutaj dla uzupełnienia zapasów paliwa, miały spotkać się z nami na orbicie.

— Proszę — rzuciłem, nie odrywając wzroku od pulpitu. Wszedł Krosvitz. Chwilę marudził przy drzwiach, wreszcie przeszedł przez kabinę i stanął za moimi plecami.

— Poczekaj minutkę — mruknąłem, nie odwracając się. — Już kończę.

Rzeczywiście byłem akurat przy ostatnim wzorze. Pracowałem bez przerwy jedenaście godzin. Teraz tylko sprawdzałem wyniki. Trajektorię lotu, przyspieszenia i korytarze znałem już niemal na pamięć.