Na zachodniej ścianie pałacu tuż przy narożniku, naprzeciwko posągu jakiegoś dawno zmarłego króla Medów, widnieje podobizna mojego ojca z czasów jego pobytu na dworze Polikratesa w Samos. Ukazano go stojącego przed Polikratesem i trzymającego cylindryczne naczynie z pieczęcią Dariusza. Tuż za fotelem tyrana widać słynnego lekarza Demokedesa. Lais twierdzi, że ojciec jest mało podobny. Ale ona w ogóle nie lubi ściśle przestrzeganej konwencji w naszej tradycyjnej sztuce. Jako dziecko często obserwowała Polignotosa w jego pracowni w Abderze. Hołduje realistycznemu greckiemu stylowi. Ja nie.
Pałac w Suzie zbudowano dokoła trzech dziedzińców na osi wschód-zachód. Przed główną bramą przedstawiciel króla przekazał nas dowódcy królewskiej straży, który zaprowadził nas na pierwszy dziedziniec. Po prawej stronie zobaczyliśmy wysokie, drewniane kolumny portyku stojące na kamiennych bazach. Przed portykiem przywitali nas ustawieni w szereg królewscy gwardziści, zwani „Nieśmiertelnymi”.
Wysokimi korytarzami przeszliśmy na drugi dziedziniec. Okazał się jeszcze bardziej imponujący niż pierwszy. Widok słońca, symbolu Mądrego Pana, pilnowanego przez sfinksy podniósł mnie na duchu, mimo że byłem przecież dzieckiem.
Weszliśmy wreszcie na tak zwany prywatny dziedziniec, gdzie Hystaspesa powitali szambelan pałacowy i główni urzędnicy kancelarii, którzy praktycznie zarządzają imperium. Wszyscy szambelani i większość urzędników to eunuchowie. Kiedy stary szambelan – zdaje mi się, że Bagopates – witał Hystaspesa, kilku sędziwych magów wyciągnęło ku nam misy z palącymi się wonnościami. Przyglądali mi się bacznie, śpiewając swoje niezrozumiałe modlitwy. Wiedzieli, kim jestem. Nie robili wrażenia przyjaznych.
Gdy ceremonie się skończyły, Hystaspes ucałował mnie w usta.
– Dopóki żyję, będę twoim opiekunem, Cyrusie, synu Pohuraspesa, syna Zoroastra. – Następnie zwrócił się do szambelana, który płaszczył się uniżenie. – Polecam ci tego młodzieńca. – Kiedy Hystaspes odszedł, omal się nie rozpłakałem.
Niższy urzędnik zaprowadził moją matkę i mnie do naszych pomieszczeń w haremie, stanowiącym małe miasteczko wewnątrz wielkiego miasta-pałacu. Wpuścił nas do niewielkiego pustego pomieszczenia z oknem wychodzącym na kurnik.
– Twoja rezydencja, pani. – Uśmiechnął się sarkastycznie.
– Spodziewałam się wydzielonych komnat! – Lais była wściekła.
– W swoim czasie, pani. Królowa Atossa ma nadzieję, że tobie i chłopcu będzie tu tymczasem dobrze. Jeśli czegoś zapragniesz, pani, wystarczy, że wydasz polecenie, i twoje życzenie zostanie spełnione.
Było to moje pierwsze zetknięcie z panującymi na dworze zwyczajami. Obiecują wszystko, nie dają nic. Lais wiele razy żądała, prosiła, błagała, lecz wciąż trzymano nas w tym małym pomieszczeniu z oknem na zapylony dziedziniec, z wyschniętą fontanną i tuzinem kur, należących do jednej z dam dworu królowej Atossy. Gdakanie kur denerwowało moją matkę, ja nawet je lubiłem. Głównie dlatego, że nie miałem innego towarzystwa. Demokryt mówi mi, że obecnie sprowadza się kury do Aten. Mówią na nie tu – jakżeby inaczej? – perskie ptactwo.
Mimo że byliśmy podopiecznymi Hystaspesa, więziono nas przez cały niemal rok. Wielki Król nigdy nas nie przyjął, a jego przyjazdy i odjazdy, odbywające się przy głośnych dźwiękach bębnów i tamburynów, wywoływały panikę wśród kur na naszym dziedzińcu, a ta z kolei pełne tragizmu zmiany na twarzy mojej matki. Najgorsze było to, że gdy nadeszło lato, nie zabrano nas wraz z dworem do Ekbatany. Nigdy w życiu nie było mi tak gorąco.
Nie widzieliśmy żadnej z żon Wielkiego Króla, z wyjątkiem Artystony, siostry królowej Atossy, czyli córki Cyrusa Wielkiego. Najwidoczniej powodowała nią ciekawość. Pewnego popołudnia zjawiła się na naszym dziedzińcu. Muszę przyznać, że była tak piękna, jak mówiono. Zaskoczyło to Lais, która uważała, że znanym osobistościom brakuje właśnie tych przymiotów, jakie im się przypisuje. Dla czarownic wszystko jest złudzeniem. Być może mają rację. Moim zdaniem, złudna na pewno była opinia, że Artystona to jedyna kobieta, którą Dariusz kiedykolwiek kochał. W. istocie nie kochał niczego na ziemi oprócz samej ziemi; to znaczy rozkoszował się faktem, że panuje nad wszystkimi krajami. Kserkses był zupełnie inny. Kochał zbyt wielu ludzi; toteż stracił panowanie nad ziemią, nad wszystkimi krajami.
Artystonie towarzyszyło dwóch przystojnych greckich eunuchów, niewiele starszych ode mnie. Zostali sprzedani do haremu przez niegodziwego kupca z Samos, trudniącego się handlem porwanymi greckimi młodzieńcami. Grecy najbardziej niechętnie poddają się kastracji, są więc najbardziej poszukiwani jako eunuchowie. Kupiec z Samos się wzbogacił.
W gruncie rzeczy najpożyteczniejszymi i najsympatyczniejszymi eunuchami są Babilończycy. Co roku pięciuset babilońskich młodzieńców ochoczo poddaje się kastracji, żeby służyć w haremach Wielkiego Króla i jego wielmożów. Chłopcy ci są przeważnie niezwykle inteligentni, a również niezwykle ambitni. Ostatecznie, jeśli ktoś nie urodził się arystokratą, kastracja to jedyny sposób zrobienia kariery na dworze. Nie jest tajemnicą, że po dziś dzień prawdziwy ośrodek władzy na perskim dworze znajduje się nie przy tronie, ale w haremie, gdzie snują intrygi ambitne kobiety i przebiegli eunuchowie. Dzisiaj eunuchowie są nie tylko dworzanami i strażnikami żon i konkubin, lecz bywają również doradcami Wielkiego Króla, mężami stanu, a czasem nawet dowódcami wojsk i satrapami.
Artystona ubrana była w tkany złotą nicią płaszcz i trzymała w ręku pałeczkę z kości słoniowej. Miała naturalne rumieńce na policzkach i zawsze wyglądała na nadąsaną.
Ponieważ Lais jest Greczynką, a ja pół-Grekiem, Artystona kazała chłopcom mówić do nas po grecku.
Lais przerwała jej.
– Nie potrzebujemy tłumaczy, pani. Mój syn jest wnukiem prawdziwego proroka.
– Tak, wiem. – Artystona wskazała na mnie pałeczką. – Czy umiesz połykać ogień?
Byłem zbyt zaskoczony, żeby jej odpowiedzieć. Lais rozzłościła się wyraźnie.
– Ogień jest synem Mądrego Pana, pani. Niebezpiecznie jest żartować z rzeczy boskich.
– Och? – Artystona szeroko otworzyła jasnoszare oczy. Przypominała swojego ojca, Cyrusa Wielkiego, który był wyjątkowo pięknym mężczyzną. Wiem to. Widziałem jego pokryte woskiem ciało w świętej Pasargadzie. – Cóż, Baktria jest tak daleko.
– Baktria to ojczyzna ojca Wielkiego Króla, pani.
– To nie jego ojczyzna. Jest Achemenidą ze świętej Pasargady i po prostu satrapą Baktrii.
Odziana w spłowiałą wełnianą suknię i otoczona kurami Lais stawiła czoło nie tylko córce Cyrusa, lecz. jednocześnie najukochańszej żonie Dariusza. Lais nie znała strachu. Czary?
– To właśnie z Baktrii wyruszył Dariusz, by odzyskać królestwo twojego ojca – powiedziała Lais. – I w Baktrii Zoroaster przemówił głosem Mądrego Pana, w którego imieniu twój mąż, Wielki Król, panuje nad wszystkimi krajami. Pani, strzeż się, abyś nie ściągnęła na siebie klątwy Jedynego Boga!
Artystona w odpowiedzi podniosła prawe ramię, zakrywając sobie złotym rękawem twarz. Dziwny, obronny gest. I odeszła. Lais spojrzała na mnie płonącymi gniewem oczami.
– Nigdy nie zapominaj, kim jesteś. Nigdy nie wyrzekaj się Prawdy, nigdy nie idź drogą Kłamstwa. Nigdy nie zapominaj, że jesteśmy silniejsi od wszystkich wyznawców demona.
Scena ta zrobiła na mnie silne wrażenie. Szczególnie, że wiedziałem, iż Lais w ogóle nie interesowała się żadną religią, bo nie uważam za religię tesalskich czarów. Ale Lais jest bardzo sprytną i praktyczną kobietą. Jeszcze w Baktrze zmusiła się do nauczenia tysiąca hymnów i modlitw, by upewnić Zoroastra, iż należy do zwolenników Prawdy. Potem wpoiła we mnie przekonanie, że różnię się od wszystkich innych ludzi i zostałem wybrany przez Mądrego Pana, by stale dawać świadectwo Prawdzie.