Выбрать главу

– Jak widzisz, posadziłem cię na honorowym miejscu po mojej prawicy – rzekł baron.

Skinąłem głową. To mnie zaintrygowało. W Królestwie Środka honorowe jest miejsce po lewej stronie gospodarza. Baron przewidział moje zdziwienie.

– W czasie pokoju honorowe miejsce jest na lewo. Podczas wojny na prawo. Jesteśmy w stanie wojny, Cyrusie Spitamo. – Wymówił obce imię bez trudu; uchodził za obdarzonego najlepszą pamięcią w całym kraju. – Nie jesteś już niewolnikiem.

– Moja wdzięczność, wielmożny panie baronie… – zacząłem. Przerwał mi łaskawym gestem dłoni.

– Fan Cz’y mówi, że jesteś powinowatym Wielkiego Króla za zachodnią pustynią. Mówi także, że okazałeś mu przyjaźń. Nie możemy więc uczynić dla ciebie mniej, niż ty uczyniłeś dla naszego przyjaciela i krewnego.

Oczy zaszły mi łzami. Byłem, skromnie mówiąc, przedenerwowany.

– Będę na wieki wdzięczny…

– Tak, tak. W tych sprawach, jako gospodarz, idę po prostu za mądrymi wskazówkami Konfucjusza.

– Słyszę pochwały boskiego mędrca, gdziekolwiek się znajdę. Niemal tak powszechnie się go podziwia jak ciebie, panie… – Baron pozwolił mi tak długo i gorliwie pochlebiać sobie, że zdałem sobie sprawę, do jakiego stopnia jego pozbawiona wyrazu twarz to istotnie dzieło sztuki i rezultat żmudnych zabiegów. Jak większość ludzi u władzy, baron K’ang nigdy nie był syty pochwał, a we mnie znalazł panegirystę nie mającego sobie równych w obrębie Czterech Mórz. Spodobałem mu się tak bardzo, że natychmiast posłał po wino ze sfermentowanych śliwek. Podczas gdy je piliśmy, zadał mi niezliczone mnóstwo pytań o Persję, Magadhę, Babilon. Był urzeczony moim opisem życia dworskiego w Suzie. Chciał wiedzieć szczegółowo, jak zarządzane są satrapie. Ucieszył się, że znam się na sztuce wytapiania żelaza. Miał nadzieję, że wyuczę jego odlewników. Poprosił, bym opisał perskie wozy bojowe, zbroje, oręż.

Nagle przerwał i zaczął przepraszać.

– Nie wypada, żeby dwaj kulturalni ludzie tak dużo mówili o wojnie, lepiej pozostawić to prostakom, dla których wojna jest najwłaściwszą sferą działania.

– W obecnych okolicznościach, wielmożny panie, to zrozumiałe, że poruszamy w rozmowie ten temat. Twój kraj toczy wojnę.

– Jeszcze jeden powód, abym skierował myśli ku sprawom, które naprawdę się liczą. Na przykład, w jaki sposób dać państwu jeden dzień całkowitego pokoju. Gdyby to nastąpiło, słodka rosa o smaku miodu spadłaby na ziemię.

– Czy zdarzyło się to kiedyś, wielmożny panie?

– Wszystko już się kiedyś zdarzyło. I wszystko jeszcze się zdarzy. – S ą d z ę, że to właśnie powiedział. W języku bez czasów nigdy nie można być pewnym. – Na jak długo zaszczycisz nas swoją obecnością?

– Chciałbym wrócić do Persji możliwie najszybciej. Naturalnie… – Przerwałem. To zdanie tylko on mógł skończyć.

– Naturalnie – powtórzył. Ale nie kontynuował dalej tego tematu. – Widziałem dziś wieczór na dworze księcia Sze. – Coś zbliżonego do uśmiechu lekko zmieniło dolną część jajka. – Był bardzo zmartwiony. Twierdził, że jesteś jego przyjacielem bardziej niż niewolnikiem. Uratował cię od wilkołaków. Liczył na to, że uda się z tobą do Magadhy, gdzie królem jest twój teść. Liczył na to, że razem, jako wspólnicy, zdołacie otworzyć stary szlak handlowy do Ćampy i Radźagryhy.

– Zamierzał zatrzymać mnie dla okupu. Nie było mowy o szlaku handlowym.

Baron K’ang skinął uprzejmie głową.

– Tak – powiedział bezceremonialnie. Warto wspomnieć, że są dwa rodzaje „tak” w języku chińskim. Jeden ceremonialny, drugi bezceremonialny. Uznałem za dobry znak, że woli traktować mnie bezceremonialnie.

– Bardzo mnie ciekawi król Adźataśatru. Na początku swego panowania pisał do Syna Nieba w Lojangu. Kopie tych listów rozesłano do wszystkich książąt. Twój groźny teść donosił, że jest zainteresowany handlem z nami. Przypuszczam, że nadal się tym interesuje.

– O tak. W istocie spodziewał się, że mogę wystąpić jako łącznik. – Sam nie wierzyłem, że to mówię. Najwyraźniej zbyt długi i bliski związek z księciem Sze uczynił mnie takim samym jak on fantastą; no i śliwkowe wino było niespodziewanie mocne i odurzające. Mówiłem szczegółowo o mojej misji połączenia w jeden świat Persji, Indii, i Chin. Dokładnie opisałem okrężny szlak karawanowy z Suzy do Baktry, następnie do C’in, Lu, Ćampy, Śrawasti, Takszaśili i z powrotem do Suzy. Gadałem bzdury. Lecz baron był grzeczny. Inaczej niż inni władcy, słuchał uważnie. W swoisty, spokojny sposób szybko wyrabiał sobie sąd podczas powolnych przemówień. Umiał przenikliwie wytropić znaczące słowo, które nie zostało wypowiedziane, tak samo jak fałszywie brzmiącą nutę. Z czasem zacząłem go podziwiać, a nawet lubić. Nigdy jednak nie przestałem go się bać.

Gdy wreszcie zabrakło mi oddechu, ku mojej uldze baron powiedział, że upragniony przeze mnie szlak handlowy jest także i jego marzeniem. Była to uprzejmość. Ostatecznie marzyli o tym liczni podróżnicy przez kilka wieków. Oświadczył, że niezbyt dużo wie o Persji i o zachodzie, ale ma pobieżne wiadomości o królestwach doliny Gangesu. Po czym opisał je bardzo szczegółowo, kończąc:

– Adźataśatru panuje teraz na tym obszarze. Zburzył Kosalę. Z wyjątkiem paru górskich republik zdobył hegemonię – zawiesił na chwilę głos – w całych Indiach.

– Adźataśatru to rzeczywiście wspaniały wojownik, sprawiedliwy władca. – Wino śliwkowe nasuwało mi szereg epitetów bardziej stosownych do wyrycia w skale ku oświeceniu wieśniaków niż do przyozdobienia, jak by nie było, rozmowy z człowiekiem, który, na razie przynajmniej, wydawał się moim oswobodzicielem.

– Ciekawe – rzekł baron, kiedy nareszcie przestałem paplać – że Persja, a teraz i Indie mają monarchów, którzy otrzymali mandaty Nieba.

– Sądziłem, że mandat przypaść może jedynie Synowi Nieba, władcy Królestwa Środka.

– Dawniej my też tak myśleliśmy. Obecnie jedak zaczynamy zdawać sobie sprawę z ogromu świata poza Czterema Morzami. Ja zaś podejrzewam zgoła, że jesteśmy drobnym ziarenkiem, w wielkiej stodole. W każdym razie uważam za dobry znak, że znowu Niebo udziela mandatu, nawet jeśli daje go barbarzyńcom w dalekich krajach.

– Może – zdobyłem się na zuchwałość – otrzyma go i książę państwa Lu.

– Może… lub kto inny. – Służący przyniósł nam jajka, które trzymano pod ziemią przez kilka lat. Jedliśmy je malutkimi łyżeczkami. Zalatywały delikatnie pleśnią. Później w Suzie i w Halikarnasie często zakopywałem jajka, ale po prostu gniły. Albo gleba chińska różni się od naszej, albo Chińczycy przyrządzają je w jakiś tajemny sposób.

Baron pilnował, żebym odpowiadał na więcej pytań, niż ich zadawałem. Był nienasycenie ciekaw krajów zachodu. W ogóle był wszystkiego ciekaw. Jak Grek.

Gdy ośmieliłem się spytać go o wyniki wieczornych wróżb ze skorupy żółwia, potrząsnął głową.

– Nie wolno mi o tym mówić. Wybacz mi, proszę. – Lecz domyśliłem się z tonu jego głosu, że wróżby były nadzwyczaj pomyślne. – Zazwyczaj nasze stosunki z C’i układają się dobrze. Ale kiedy udzielili schronienia księciu Czao, człowiekowi niedobremu, niestety, między naszymi królestwami wytworzyło się pewne napięcie. Uważaliśmy, że brzydko postępują dając schronienie naszemu wrogowi tak blisko Kamiennych Wrót, gdzie mógł stworzyć punkt zborny dla wszelkiego rodzaju malkontentów. Zaprotestowaliśmy. Lecz stary władca C’i był uparty. I lubił intrygi. Toteż popierał roszczenia naszego poprzedniego księcia. – Baron westchnął cicho i czknął głośno. – Na szczęście, zgodnie z naturalnym biegiem rzeczy, książę Czao umarł. Potem stosunki między Lu a C’i układały się dobrze. Tak przynajmniej sądziliśmy. Później jednak… Och, żyjemy w niesłychanie ciekawych czasach! – Chińczycy używają określenia „ciekawy” mniej więcej tak, jak Grecy określenia „katastrofalny”. – Książę Ting został następcą swego brata Czao i memu niegodnemu dziadkowi kazano objąć urząd kanclerza; zadanie, do którego był równie mało zdolny i którego nie chciał tak samo jak ja. – Oto jak wyrażają się wielcy panowie w Chinach; trochę tak jak eunuchowie szykujący się do splądrowania haremowej spiżarni. – Kiedy mój dziadek umarł, jeden z jego sekretarzy, niejaki Jang Huo, przywłaszczył sobie tytuł kanclerza. Ponieważ był zaledwie rycerzem, popełnił rzecz wysoce niewłaściwą. Och, wielce to nas rozgoryczyło. – Baron odłożył łyżeczkę. Obaj przysłuchiwaliśmy się, jak pracuje jego pokrętny umysł. Potem przyniesiono nam suszone morele. Ze wszystkich owoców ten jest w Chinach najbardziej ceniony. Nigdy nie lubiłem moreli. Ale wszystko, czym częstował mnie dyktator, spożywałem z wyraźnie okazywaną przyjemnością.