Jak zwykle nie od barona K’anga, lecz od innych dowiedziałem się, jaka była prawdziwa natura owej wielkiej goryczy. Jang Huo zagarnął rządy. Przez trzy lata sprawował władzę dyktatora. Jak wielu nieprawych władców cieszył się ogromną popularnością wśród prostego ludu Próbował nawet zawrzeć z księciem przymierze przeciw trzem magnackim rodzinom – Służę księciu Ting jako jego pierwszy minister – mawiał – po to, by dynastia Czou zdołała odzyskać należną jej supremację w Lu. Gdy to się stanie, mandat Nieba otrzyma nasz książę, dziedzic boskiego księcia Tana.
Książę Ting miał dość rozsądku, żeby zachować możliwie największy dystans między sobą a uzurpatorem. Dystans w dosłownym znaczeniu tego słowa, książę nieustannie polował. Przyjeżdżał do stolicy tylko wtedy, kiedy musiał zwracać się do swoich przodków. Przyznaję, że na jego miejscu sprzymierzyłbym się z Jang Huo. Razem mogli zniszczyć możnowładców Ale książę był bojaźliwy. I nie miał dość wyobraźni ani rozumu, żeby widzieć siebie w roli prawdziwego monarchy. Od pięciu pokoleń jego rodzina uznawała dominację trzech rodów. Jeździł więc na polowania.
W końcu Jang Huo przeciągnął strunę Próbował zabić ojca barona K’anga. Teraz siły rodziny Ci skupiły się wokół przywódcy klanu i Jang Huo uciekł do C’i z pokaźną częścią skarbu państwowego. Władze Lu zwróciły się o wydanie buntownika wraz z ukradzionym majątkiem. Gdy prośbę pominięto milczeniem, pogorszyły się stosunki między Lu a C’i.
Baron zapewnił mnie, że nawet w tej chwili Jang Huo knuje plany powrotu, żeby, jak mówił, ustanowić „Czou na wschodzie”, to znaczy przywrócić władzę pierwotnego niebiańskiego cesarza. Jang Huo niewątpliwie miał wielki dar perswazji. Na pewno zyskał licznych potajemnych wielbicieli w Lu, zwłaszcza wśród zwolenników tak zwanych tradycyjnych obyczajów. O ile wiem, nigdy nie wrócił. Rodzina Ci jest zbyt potężna, a baron K’ang jest – lub był – zbyt inteligentny i groźny. Kiedy poznałem barona, zajmował stanowisko kanclerza od ośmiu lat. Lecz nawet będąc absolutnym dyktatorem nadal obawiał się Jang Huo. Przeraził go tez niedawny bunt jednego z najzdolniejszych dowódców, strażnika zamku Pi.
Odkąd rozpadło się cesarstwo Czou, magnaci budowali sobie fortece; początkowo miały one zapewniać obronę przez rozbójnikami i wrogim wojskiem. Ale z czasem fortece stały się widomą, zewnętrzną oznaką rodowej potęgi. Przez małżeństwa, zdrady, gwałtowne bunty każdy ród usiłuje zdobyć jak najwięcej twierdz. Ród Ci włada obecnie największą ich liczbą, toteż rządzi milionem ludzi w chwiejnym sojuszu ze swymi rywalami – rodami Meng i Szu. Książę oczywiście nie ma fortec. W istocie nie posiada niczego, prócz swego pałacu, na którego utrzymanie nigdy nie starcza mu pieniędzy. Jang Huo obiecywał to wszystko zmienić, mówił nawet o zburzeniu zamków Ci Podejrzewam, że wcale nie próba zamordowania starego barona, lecz groźba wisząca nad fortecami doprowadziła do jego upadku.
Kilkanaście lat przed moim przybyciem do Lu strażnik zamku Pi zbuntował się przeciw swoim panom z rodu Ci. Przez pięć lat utrzymywał się w twierdzy. W końcu musiał zrezygnować z dalszej walki i poszukać schronienia w C’i. Nie było tajemnicą, że baron K’ang uważa go za głównego sprawcę wojny między Lu i C’i, nawet jeśli zdaniem innych zaszczyt ten należy przypisać Jang Huo. W każdym razie strażnik sprytnie ustawił się jako jeszcze jeden poplecznik rodziny książęcej. On także chciał przywrócić „Czou na wschodzie”.
Baron napomknął o rewolcie. Jak zwykle nie mówił wprost:
– Jest wyraźnie wolą Nieba, ażeby nie dane nam było żyć w całkowitym spokoju. A przecież błagamy Niebiosa i odprawiamy wszelkie tradycyjne obrzędy. Niestety, mamy. nieprzyjaciół na północy… – Baron przerwał, by sprawdzić, czy pojąłem aluzję. Owszem, pojąłem. C’i leży na północ od Lu, a określenie „na północy” oznacza także niebiańskiego cesarza. – Znasz, widzę, nasze zwyczaje. Miałem, rzecz jasna, na myśli C’i, gdzie udzielają schronienia naszym wrogom. Nie mogę zrozumieć, dlaczego. My nigdy nie przyjęliśmy ani jednego przeciwnika ich władzy. Trudno ludzi zrozumieć, nieprawdaż?
Zgodziłem się. Prawdę mówiąc, zawsze uważałem, że nie jest to trudne. Ludzie dbają wyłącznie o własne interesy. Z drugiej strony, sposób, w jaki próbują interpretować czy objaśniać takie sprawy, jak powiedzmy, stworzenie świata, jest dla mnie często zagadkowy.
Siedząc z baronem w słabo oświetlonym pomieszczeniu przy subtelnej muzyce, która powietrze wokół nas wypełniała raczej jak pogłos niż dźwięk, wiedziałem, że zamierza się mną posłużyć. We właściwy sobie okrężny sposób poddaje mnie próbie. Jak gdyby podgrzewał wewnętrzną stronę skorupy żółwia, aby móc odczytać tajemniczy zapis, który ukaże się na posmarowanej krwią powierzchni. Milczałem – jak skorupa żółwia.
– Przywrócenie dynastii Czou to nasze marzenie – rzekł dość nieoczekiwanie baron.
– Czy jest to już bliskie?
– Któż wie? W każdym razie najpierw hegemonia, a potem mandat. – Nagle dwie drobne równoległe linie zmąciły gładkość górnej części jaja. Baron zmarszczył czoło. – Są i tacy, którzy wierzą, że kolejność można odwrócić. Jak tak nie uważam, ale wielu mądrych i niezbyt mądrych ludzi uznaje to za możliwe. Wierzą, że jeśliby prawowitemu księciu przywrócić jego pradawny doczesny prymat, to w ślad za tym otrzyma mandat Nieba. Współcześni… awanturnicy podsycają tę fałszywą opinię. Dlatego nasza armia stoi przy Kamiennych Wrotach. Łatwo jest uporać się z awanturnikami. – Górna część jaja znowu się wygładziła. – Nie boimy się zdrajców. Lecz obawiamy się i darzymy szacunkiem naszych boskich mędrców. Znasz nauki Konfucjusza?
– Tak, panie. Fan Cz’y wiele mi o nim opowiadał, kiedy byliśmy razem na zachodzie. I oczywiście rozprawiają o nim wszyscy ludzie wykształceni. Nawet Mistrz Lao – dodałem z uśmiechem. Zaczynałem rozumieć, skąd wieje wiatr.
– Nawet Mistrz Lao – powtórzył baron. W dolnej części jaja pojawiły się na mgnienie oka dwie drobne rysy. Dyktator uśmiechnął się. – Nie kochają się nawzajem ci mądrzy ludzie. – Zniżył głos. – Konfucjusz na moją prośbę wraca do Lu. Wyjechał stąd czternaście lat temu. W ciągu tego czasu podróżował po niemal wszystkich krajach w obrębie Czterech Mórz. Uważa, że został wygnany przez mojego czcigodnego ojca, kanclerza. Ale zapewniam cię, że to nieprawda. To Konfucjusz nas opuścił. Jest bardzo surowy. Kiedy książę z Ci podarował memu ojcu kilka obrzędowych tancerek – zwrot, którym baron określił obrzędowe tancerki, brzmi podobnie jak babilońska nazwa dla nierządnic w świątyniach – Konfucjusz uznał, że ojciec nie powinien przyjąć tego gorszącego daru. Przytoczył tradycyjny argument: zadaniem takich tancerek jest osłabienie woli ich właściciela. Ojciec odpowiedział jak najuprzejmiej: jego zdaniem dar ten świadczył, że rząd C’i chce naprawić błąd, który popełnił udzielając schronienia zdrajcy Jang Huo. Wówczas Konfucjusz zrezygnował ze wszystkich urzędów. Był głównym sędzią miasta Czungfu, uroczej miejscowości, którą musisz odwiedzić podczas swojego tu pobytu. A także zastępcą nadzorcy robót publicznych… nie, mylę się, awansował z tego stanowiska. Został wiceministrem policji; ważna funkcja, z której wywiązywał się nader kompetentnie.