Przyglądałem się baronowi, który mówił jak gdyby do ściany za moją głową. Już teraz wiedziałem na pewno, skąd wieje wiatr. Baron zdawał sobie sprawę, że jestem przyjacielem Fan Cz’y. Fan Cz’y to uczeń Konfucjusza, tak samo jak Żan C’iu, ochmistrz rodu Ci. Wszystko łączyło się ze sobą.
Musiałem poszukać następnego ogniwa.
– Czy Konfucjusz udał się do C’i?
– Tak.
Piliśmy wino śliwkowe, słuchaliśmy muzyki, podawaliśmy sobie gładką kulę z nefrytu, żeby ochłodzić dłonie.
W żadnym kraju i w żadnej epoce nie zetknąłem się z nikim, kto by zajmował taką pozycję, jak Konfucjusz w Królestwie Środka. Z urodzenia był pierwszym rycerzem Lu. Znaczy to, że ustępował pierwszeństwa tylko dostojnym ministrom państwa. Niemniej pochodził z ubogiej rodziny. Mówiono, że jego ojciec pełnił funkcję niższego dowódcy w wojsku rodu Meng. Jak inni magnaci ród Meng prowadził szkołę dla synów swoich domowników. Konfucjusz okazał się najzdolniejszym uczniem ze wszystkich, którzy kiedykolwiek uczęszczali do tej szkoły. Stał się znawcą przeszłości, by móc być przydatnym w swojej epoce. Jako syna pierwszego rycerza przygotowywano go także do żołnierki. Okazał się znakomitym łucznikiem, dopóki wiek średni nie zaćmił mu wzroku.
Konfucjusz utrzymywał siebie i swoją rodzinę – ożenił się w wieku lat dziewiętnastu – pracując dla państwa. Wydaje mi się, że na pierwszej posadzie pracował jako strażnik w spichlerzu okręgowym. Przypuszczalnie skrupulatnie prowadził rachunki, skoro systematycznie piął się coraz wyżej po szczeblach kariery urzędniczej, której szczytem dla rycerza jest takie stanowisko, jakie zajmował w ministerstwie policji.
Stwierdzenie, że Konfucjusz nie cieszył się powszechną sympatią, byłoby niedomówieniem. W istocie nienawidzili go i oburzali się na niego nie tylko tacy jak on urzędnicy, lecz również wysocy dygnitarze. Z prostego powodu: Konfucjusz nikomu nie dawał spokoju. Wiedział dokładnie, jak i dlaczego coś ma być zrobione, i nigdy nie wahał się wypowiadać swoich opinii wobec zwierzchników. Choć wszystkich drażnił, był jednak zbyt wartościowym człowiekiem, żeby go lekceważyć; awansował więc na tak wysokie stanowisko, jakie mu przysługiwało. Mając pięćdziesiąt sześć lat został wiceministrem policji i na tym musiał poprzestać. Zrobił wielką karierę. Wprawdzie go nie lubiano, ale cieszył się ogólnym poważaniem. Uznawano go za autorytet we wszystkim, co dotyczyło niebiańskiego cesarstwa Czou. Wprawdzie sam nic nie napisał, lecz był głównym interpretatorem tekstów Czou. Podobno Księgę Przemian przewertował tyle razy, że musiano parokrotnie wymieniać rzemyk łączący bambusowe tabliczki. Nadwątlił skórę mniej więcej tak samo jak cierpliwość swoich kolegów z administracji w Lu.
W jakimś momencie Konfucjusz został nauczycielem. Nie zdołałem wyjaśnić, kiedy ani jak to się zaczęło. Chyba odbywało się to stopniowo. W miarę jak robił się starszy, mądrzejszy i bardziej uczony, przychodziło do niego coraz więcej młodych ludzi z najrozmaitszymi pytaniami. Dobiegłszy pięćdziesiątki miał już trzydziestu lub czterdziestu nie odstępujących go uczniów, młodych rycerzy, takich jak Fan Cz’y, którzy godzinami mogli go słuchać.
Był może nieco podobny do tych filozofów, których obaj widzimy – a raczej których ja słyszę – w Atenach, lecz nie brał prawie wcale pieniędzy od tych młodzieńców i, przeciwnie niż twój rześki przyjaciel Sokrates, nie zadawał im pytań, aby tą metodą wzbogacić ich umysły. Konfucjusz odpowiadał na pytania; wiele z tych odpowiedzi podsuwała mu jego archiwalna wręcz pamięć. Znał całą historię dynastii Czou zarówno pisaną, jak przekazywaną ustnie. Znał też dzieje poprzedniej dynastii Szang. Chociaż wielu Chińczyków wierzy, że Konfucjusz jest boskim mędrcem – jednym z tych rzadkich, zesłanych przez Niebo nauczycieli, którzy czynią tyle zła – sam Konfucjusz stanowczo wypierał się nie tylko swej boskości, lecz i tego, że jest mędrcem. Mimo to aż tak zasłynął poza granicami Lu, że ludzie ze wszystkich stron Królestwa Środka przyjeżdżali go odwiedzić. Każdego przyjmował uprzejmie; mówił o tym, co było i co powinno być. Właśnie opis tego, co powinno być, przysporzył mu kłopotów.
Konfucjusz zaczął życie jako podopieczny rodu Meng. Potem otrzymał urząd od rodziny Ci. Ale chociaż magnackie rody go popierały, nigdy nie pozwalał im zapomnieć, że zagarnęły prerogatywy książąt. Domagał się ukrócenia nadużyć, po pierwsze, przez przywrócenie obrzędom Czou ich pierwotnej formy i, po drugie przez zwrot prawowitemu księciu uzurpowanej przez baronów władzy. Twierdził, że gdy spełnione zostaną oba warunki, ucieszone Niebo znowu przyzna mandat.
Tego typu wypowiedzi nie zachwycały zbytnio baronów, ale ród Ci nadal pobłażał mędrcowi. I wyróżniał jego uczniów. Nie mieli co prawda dużego wyboru: konfucjaniści byli znakomicie wyszkoleni przez swego mentora w dziedzinie administracji i sztuki wojennej. Ostatecznie skoro Konfucjusz usiłował zachować pokój między państwami, magnaci nie mogli go za to winić, w każdym razie nie otwarcie.
Często wysyłano Konfucjusza na konferencje pokojowe, gdzie niezmiennie oszałamiał innych uczestników swoją nieziemską wiedzą. Czasem nawet okazywał się użyteczny. Lecz mimo wielu lat pracy urzędniczej i dyplomatycznej, nigdy nie nauczył się taktu. Baron K’ang przytoczył słynny przykład bezceremonialności mędrca.
– Na krotko przed pierwszym wyjazdem z Lu Konfucjusz uczestniczył w uroczystości w naszej rodowej świątyni przodków. Zobaczywszy, że mój ojciec najął sześćdziesiąt cztery tancerki, wpadł w furię. Oświadczył, że skoro książę rozmawiając z przodkami może sobie pozwolić na zaledwie osiem tancerek, mój ojciec nie powinien był nająć więcej niż sześć. Ach, jakże on beształ mojego ojca, którego to ogromnie rozbawiło.
W rzeczywistości historia bynajmniej nie była zabawna. Konfucjusz bez ogródek oświadczył staremu kanclerzowi, że za tak haniebne zagarnięcie prerogatyw monarchy na pewno dotknie go gniew Nieba. Kiedy baron przykazał Konfucjuszowi nie wtrącać się w jego sprawy, mędrzec się oddalił. Słyszano, jak mruknął opuszczając świątynię: „Jeśli można znieść tego człowieka, któż jest nie do zniesienia?” Muszę przyznać, że mój dziadek, Zoroaster, nigdy nie śmiał aż tak daleko się posunąć.
Konfucjusz próbował nakłonić księcia Tinga do zburzenia twierdz trzech rodów magnackich. Książę bez wątpienia zrobiłby to, gdyby mógł. Lecz był bezsilny. W każdym razie obaj, choć być może krótko, spiskowali przeciw tym trzem rodzinom; i to oni na pewno są odpowiedzialni za bunt w fortecy rodu Ci w Pi. Dowody? Wkrótce po ucieczce do C’i strażnika zamku Pi Konfucjusz zrezygnował ze swoich urzędów i opuścił Lu.
Różne są wersje wydarzeń w C’i. Wszyscy jednak się zgadzają, że Jang Huo i strażnik zamku Pi usiłowali zapewnić sobie pomoc Konfucjusza. Każdy z nich obiecywał obalić możnowładców i przywrócić księciu należne mu miejsce; każdy ofiarowywał Konfucjuszowi stanowisko kanclerza. Podobno Konfucjusza kusiła propozycja strażnika. Ale nic z tego nie wynikło, ponieważ Jang Huo i strażnik nie połączyli swych sił. Gdyby do tego doszło, zdaniem Fan Cz’y udałoby im się przepędzić baronów i przywrócić władzę księciu. Lecz obaj awanturnicy zachowywali się w stosunku do siebie nie mniej podejrzliwie niż wobec baronów.
Konfucjusz nie zabawił długo w C’i. Chociaż przebieg jego rozmów z dwoma buntownikami nie był zadowalający, książę C’i cieszył się z jego pobytu i proponował mu miejsce w rządzie. Mędrzec miał na to ochotę. Kanclerz C’i jednak bynajmniej nie marzył o tym, by ten zbiór wszelkich cnót znalazł się w jego władzach, i ofertę wycofano.
Przez następne kilka lat Konfucjusz wędrował z państwa do państwa rozglądając się za posadą. Ani przez chwilę nie zamierzał zostać zawodowym nauczycielem. Ponieważ jednak zawsze dostajemy w życiu to, na czym nam nie zależy, wszędzie, gdzie tylko się pojawił, oblegali go kandydaci na uczniów. Młodzi rycerze i nawet arystokraci pałali chęcią pobierania u niego nauk. Co prawda Konfucjusz na pozór opowiadał się za przywróceniem dawnych obyczajów dla dogodzenia Niebu, lecz faktycznie stał się przywódcą bardzo radykalnego ruchu. Ruch ten stawiał sobie za cel po prostu zmiecenie skorumpowanej, wszechmocnej i coraz liczniejszej arystokracji, tak aby Syn Nieba mógł patrzyć na południe, na swych wiernych niewolników, wśród których bezsporną większość stanowiliby znakomicie wyszkoleni rycerze nowego konfucjańskiego zakonu.
Takie było tło powrotu ponad siedemdziesięcioletniego Konfucjusza do Lu. Nie uważano wprawdzie, by osobiście zagrażał władzy, lecz jego poglądy tak niepokoiły wielmożów, że baron K’ang postanowił położyć kres wędrówkom mędrca. Wysłał do niego poselstwo w imieniu księcia. Błagano go, ażeby powrócił do domu, napomykano o wysokich urzędach. Konfucjusz połknął przynętę. Teraz znajdował się w drodze z Wej do Lu.
– Miejmy nadzieję – rzekł mój gospodarz – że nasza wojenka z C’i skończy się, nim on przybędzie.
– Oby taka była wola Nieba – powiedziałem pobożnie.
– O woli Nieba usłyszysz wiele od Konfucjusza. – Zapadło długie milczenie. Wstrzymałem oddech. – Zamieszkasz tutaj, pod moim bokiem.
– Ten zaszczyt… – Nie pozwolił mi skończyć.
– I postaramy się, żebyś wrócił do rodzinnego kraju. Tymczasem… – Baron spuścił wzrok patrząc na swoje gładkie, małe dłonie.
– Będę ci służył we wszelaki sposób, wielmożny panie.
– Właśnie.
I tak, bez dalszych słów, zostało ustalone, że podczas mego pobytu w Lu będę szpiegował Konfucjusza i potajemnie informował barona, który bał się Jang Huo i strażnika, odnosił się z głęboką podejrzliwością do własnego dowódcy straży, Żan C’iu, i zaniepokojony był siłą moralną mędrca i jego nauk. Czasem mądrzej jest nie uciekać, lecz spojrzeć w oczy temu, co budzi strach. Dlatego baron posłał po Konfucjusza. Chciał dowiedzieć się najgorszego.