– Ciebie za takiego uważają, Mistrzu. A nawet więcej. – Zwracałem się do niego jak do władcy.
Lecz Konfucjusz nie wydawał się tak pewny siebie jak inni sławni ludzie.
– To, za co mnie uważają, i to, czym jestem, to dwie całkiem różne rzeczy. Jak ryba jest czym innym w wodzie i czym innym na talerzu. Jestem nauczycielem, ponieważ nikt nie powierza mi. spraw państwa. Czyż mam być jak gorzka tykwa, którą się odwiesza na bok dla wysuszenia, ale się jej nie spożywa? *
Powiedział to bez cienia goryczy. Po czym wyciągnął na brzeg rybę, sporego okonia. Zręcznymi ruchami zdjął ją z haczyka, wrzucił do wiklinowego kosza, znów nabił na haczyk przynętę i zarzucił linkę; zajęło mu to tyle czasu, ile zwykłemu człowiekowi zajmuje sformułowanie odpowiedzi na pytanie, które nie nastręcza trudności. Gdy chwaliłem Konfucjusza za sprawność, roześmiał się.
– Nie było mi dane pełnienie urzędu, dlategom się w rzemiosłach wprawił. *
– Podobno w C’i książę proponował ci, Mistrzu, wysoki urząd.
– To był stary książę. I wiele lat temu. Ostatnio rozmawiałem z jego synem. Książę Cien to poważny człowiek. Ale nie mam żadnych wpływów w C’i.
– Oczywiście, Mistrzu. – Zaczynałem wypełniać zlecenie barona K’anga. Jednocześnie złapałem rybę.
– Dlaczego jest to tak oczywiste, gościu honorowy? – Konfucjusz był jednym z tych niewielu mądrych ludzi, którzy zadawali pytanie, żeby się czegoś dowiedzieć. W zasadzie mędrcy tego świata wolą dręczyć słuchacza przemyślnie skonstruowanymi pytaniami, żeby wydobyć z niego odpowiedzi odzwierciedlające niewzruszone poglądy pytającego. To bardzo łatwe, Demokrycie, jak sam mogłeś stwierdzić tego dnia, gdy zmusiłem Sokratesa do odpowiedzi na moje pytania. W mroku, w jakim wiecznie przebywam, słyszę, jak się uśmiechasz. No cóż, kiedyś przekonasz się, że mam słuszność. Mądrość nie zaczęła się w Attyce, choć być może tu się skończy.
– Dlatego, Mistrzu, że przeciwstawiłbyś się ostatniej wojnie?
– Nie było mnie w C’i, kiedy wojna wybuchła. – Konfucjusz spojrzał na moją napiętą linkę. – Z prądem, ale luźno – poradził. Poruszyłem tyczką, lecz napiąłem ją zbytnio i straciłem rybę. – Szkoda – dodał. – Trzeba to robić bardzo delikatnie. No cóż, łowię ryby w tej rzece przez całe życie. Znam jej prąd. Zdumiony jestem, że ktoś mógłby posądzić mnie o podżeganie do wojny. – Wiedział dokładnie, co j a usiłuję złowić. Nie można go było podejść na jego własnym terenie i nawet nie próbowałem.
– Panuje opinia, że chciałeś, by strażnik Pi przywrócił władzę księciu – powiedziałem prosto z mostu.
Konfucjusz skinął głową i zarzucił linkę.
– Owszem, to prawda, że rozmawiałem ze strażnikiem. To prawda, że ofiarował mi urząd. I prawda, że odmówiłem. Jest awanturnikiem i nie jest poważny. – Starzec popatrzył na mnie znienacka. Oczy miał jaśniejsze niż przeważnie Chińczycy. – To prawda też, że nie będzie należytej równowagi między Niebem a ziemią, dopóki nie przywrócimy starodawnych obrzędów, muzyki, obyczajów i dynastii Żyjemy w złych czasach, ponieważ nie jesteśmy dobrzy Powiedz to baronowi. – Nie zmąciło jego spokoju to, że polecono mi go szpiegować. W istocie posłużył się mną jako łącznikiem w kontaktach z kanclerzem.
– Co to jest dobroć, Mistrzu?
– Każdy, kto podporządkowuje się rytuałowi, jest dobry. – Otoczyła nas chmura komarów – Nie ruszaj się. Odfruną. – Siedzieliśmy bardzo spokojnie. Komary nie odlatywały. Zdawało mi się, że oddycham nimi. Mistrz nie zwracał na nie uwagi. – Szlachetny lub władca – znowu pokazał w uśmiechu przednie zęby – czasami władca nawet bywa, jak wiesz, także człowiekiem szlachetnym, nie powinien czynić nic niezgodnego z rytuałem. Powinien traktować wszystkich jednakowo. I nie czynić innym, czego dla siebie nie pragnie.
– Przecież władca skazując człowieka na śmierć za zbrodnię, nie chciałby, żeby z nim tak postąpiono.
– Należy założyć, że człowiek skazany na śmierć działał wbrew rytuałowi. Popełnił zły uczynek w oczach Nieba.
– Lecz załóżmy, że służy swemu krajowi w czasie wojny? – Teraz już obaj odganialiśmy komary. Konfucjusz posługiwał się wachlarzem, ja słomianym kapeluszem o szerokim rondzie. W końcu zabrały się do odlotu, grupami, niczym oddziały wojskowe.
– Wojna oznacza odmienny rytuał. To wówczas, gdy naród żyje w pokoju, dobry władca musi mieć się na baczności, musi wystrzegać się czterech wad.
Znowu liczby! Skoro oczekiwano po mnie, że spytam, jakie są te cztery szkaradne wady, zrobiłem to. Tymczasem odfrunęły ostatnie, zdecydowanie szkaradne komary.
– Zabijanie ludzi zamiast nauczania ich nazywa się okrucieństwem, domaganie się owoców pracy bez uprzedzenia określane jest jako ucisk, niedbałe wydawanie poleceń i wymaganie terminowego ich wykonania uważane jest za tyranię, sknerstwo w wynagradzaniu ludzi za ich czyny przyrównywane bywa do postępowania drobnego urzędnika. *
Postępki te były niewątpliwie szkaradne, nie zrobiłem więc żadnej uwagi. Konfucjusz żadnej nie oczekiwał.
– Co dokładnie masz na myśli, kiedy mówisz o rytuale, Mistrzu? Wyraz ten jest stale używany w Chinach i znaczy dużo więcej niż tylko obrzędy religijne.
– Pradawne obrzędy Czou oczyszczają nas, podczas gdy ofiara składana przodkom wiąże Niebo z ziemią w doskonałej harmonii, jeżeli władca jest dobry i obrzędy należycie odprawiane.
– W Lojangu przyglądałem się obrzędowi kultu przodków. Niestety, wydał mi się niezbyt jasny.
Konfucjusz złowił jeszcze jedną rybę Tyczka bambusowa wygięła się w łuk Ryba była ciężka, lecz ręka wędkarza lekka.
– Kto by ten obrzęd wyjaśnić umiał, ten nie miałby z rządzeniem światem większej trudności niż ja, ze złapaniem *. – Konfucjusz gwałtownie szarpnął tyczkę w górę i tłusty leszcz poszybował nad naszymi głowami. Obaj zaśmieliśmy się z uciechy. Zawsze miło jest widzieć, jak coś zostało nienagannie wykonane -… tej ryby. – Podczas gdy Konfucjusz kończył zdanie, ryba spadła na krzak bzu Odszukałem ją, a Mistrz dorzucił. – Ceremonie ku czci przodków są trochę podobne do łowienia ryb. Za mocne szarpnięcie i zrywasz linkę lub łamiesz tyczkę. Za słabe i możesz stracić rybę, a także tyczkę.
– Czyli być dobrym to znaczy działać zgodnie z wolą Nieba.
– Oczywiście – Starzec włożył do koszyka ostatnią zdobycz.
– Co to jest Niebo?
Konfucjusz nieco dłużej niż zwykle zakładał przynętę na haczyk. Nie odpowiadał, aż linka znowu znalazła się w wodzie. Spostrzegłem, że zniknął poranny księżyc. Słońce świeciło teraz z ukosa na białym niebie.
– Niebo rozdziela śmierć i życie, szczęście i niedolę. – Miał świadomość, że nie odpowiada na moje pytanie. Nie odezwałem się. Ciągnął dalej. – W Niebie mieszka pierwszy przodek. Kiedy składamy ofiarę Niebu i jemu ją składamy.
Złowiłem węgorza. Pomyślałem sobie, że wijącą się rybę doskonale można porównać z Konfucjuszem mówiącym o Niebie. Nie wypowiadał się wyraźnie z tej znakomitej przyczyny, że nie wierzył w Niebo bardziej niż w tak zwanego najwyższego przodka.
Konfucjusz był ateistą. Jestem tego pewien. Ale wierzył w moc rytuału i obrzędów ustanowionych przez dawno wymarłą dynastię Czou, ponieważ żarliwie opowiadał się za ładem, równowagą i harmonią w ludzkich sprawach. Skoro pospólstwo wierzy we wszelkiego rodzaju bóstwa gwiezdne i skoro warstwy panujące wierzą w swoje pochodzenie w prostej linii od niebiańskich przodków, którzy obserwują ich bacznie z nieba, Konfucjusz próbował wykorzystywać owe odwieczne wierzenia, by stworzyć harmonijne społeczeństwo. Głosił chwałę dynastii Czou, gdyż – niezależnie od powabu ostrzeżeń księcia Tana – ostatni Syn Nieba był z rodu Czou. Wobec tego, żeby zjednoczyć Królestwo Środka trzeba nieodzownie znaleźć nowego Syna Nieba, najlepiej z tego samego rodu. Ponieważ jednak Konfucjusz słusznie obawiał się, że pojawi się władca nieodpowiedni, stale podkreślał wagę cnót, jakie przypisywał dawnej dynastii. Jestem co prawda całkiem pewien, że z tego, co mówił, sporo sam wymyślał, lecz Fan Cz’y przysięgał, że Konfucjusz ogranicza się wyłącznie do interpretacji autentycznych tekstów. Oświadczyłem na to, że interpretuje je widocznie tak, by pasowały do bieżącej sytuacji. Fan Cz’y nie widział w tym nic złego. Kiedy powtórzyłem mu żarcik Konfucjusza o skorupie żółwia, zmarszczył brwi.