Выбрать главу

– To jest gorszące.

– Dlaczego?

– Sztuka wróżenia przekazana nam została przez przodków. Oni też dali nam Księgę Przemian, tak czczoną przez mistrza.

– Mimo to uśmiechał się.

Fan Cz’y zrobił nieszczęśliwą minę.

– Nie jest tajemnicą, że Mistrz nie interesuje się tak wróżbami, jak powinien. Miał nawet podobno powiedzieć, że człowiek sam gotuje sobie przyszłość przestrzegając praw Nieba.

– W którego istnienie nie wierzy. Fan Cz’y był zgorszony.

– Jeśli tak myślisz, zgoła go nie rozumiesz. Jesteś przecież barbarzyńcą. – Rozjaśnił się. – Służysz owemu nader szczególnemu bogu, który stworzył zło, żeby mieć pretekst do zadręczania swoich innych tworów.

Nie zaszczyciłem tego bluźnierstwa odpowiedzią.

O ile wiem, Konfucjusz był jedynym Chińczykiem, który wcale nie interesował się duchami, demonami ani światem istot nadprzyrodzonych. Jak gdyby w nie wręcz nie wierzył. Zadawałem mu wielokrotnie pytania na ten temat, ale nigdy nie udzielił mi zadowalających wyjaśnień.

Pamiętam, że właśnie usiłując zdjąć węgorza z haczyka spytałem:

– A co ze zmarłymi? Dokąd idą? Czy odbywa się nad nimi sąd? Czy zmartwychwstają? Lub rodzą się ponownie? – Węgorz wił się, co utrudniało mi wyjęcie haczyka z jego szczęki. – Czy w czynieniu dobra nie ma jakiejś zasługi, za którą zostaniemy wynagrodzeni w Niebie? A jeśli nie, to dlaczego?

– Lepiej pozwól mi zająć się twoim węgorzem. – Zręcznym ruchem ręki Mistrz zdjął rybę z haczyka i wrzucił do kosza. Po czym wytarł dłonie o trawę. – Jak dobrze znasz życie?

– Nie jestem pewien, czy wiem, co masz, Mistrzu, na myśli. Znam moje życie. Podróżowałem po obcych krajach, stykałem się z różnymi ludźmi…

– Ale nie zetknąłeś się z wszystkimi rasami i z wszystkimi ludźmi.

– Naturalnie.

– A więc, gościu honorowy, póki nie pojąłeś życia, jak możesz śmierć zrozumieć. *

– A ty rozumiesz życie, Mistrzu?

– O, nie. Wiem coś niecoś. Lubię się uczyć. Próbowałem zrozumieć ten świat. Wysłuchuję każdego. Kładę na jedną stronę to, co wydaje się wątpliwe, i ostrożnie odnoszę się do reszty.

– Nie wierzysz w boskie objawienie.

– Jakie boskie objawienie?

Opowiedziałem mu o tym, jak usłyszałem głos Mądrego Pana. Opisałem także wizję Pitagorasa, oświecenie Buddy, pozaziemskie przeżycia naszych magów, przypuszczalnie wywołane przez haomę, ale jednak prawdziwe. Starzec słuchał i uśmiechał się lub przynajmniej sprawiał takie wrażenie; koniuszki jego dwóch przednich zębów były zawsze widoczne, toteż twarz Konfucjusza miała zawsze wyraz łagodnego rozbawienia. Gdy skończyłem, Konfucjusz zwinął linkę i starannie ułożył swoje przybory. Zrobiłem to samo, tyle że mniej starannie. Przez chwilę myślałem, że zapomniał, o czym rozmawialiśmy. Lecz podniósłszy się z moją pomocą – miał chore stawy – powiedział bez większego zainteresowania:

– Słyszałem wiele podobnych opowieści. Często robiły na mnie ogromne wrażenie. Aż wreszcie uznałem, że przyszła pora na oddanie się medytacjom. Spędziłem cały dzień bez jedzenia, całą noc bez snu. Byłem całkowicie skupiony. I jak myślisz, co się wówczas stało? – Po raz pierwszy zwrócił się do mnie nieformalnie. Zostałem zaakceptowany.

– Nie wiem, Mistrzu.

– Nic. Absolutnie nic. Mój umysł był zupełnie pusty. Niczego nic zobaczyłem. Niczego nie zrozumiałem. I dlatego uważam, że lepiej jest badać realne rzeczy w realnym świecie.

Szliśmy powoli wśród drzew rosnących tuż za ołtarzami. Konfucjusza rozpoznawali i pozdrawiali wszyscy przechodnie; odpowiadał łaskawie, uprzejmie, z rezerwą. Przed ołtarzami nagle pojawił się rozchełstany rycerz.

– Mistrzu! – krzyknął z entuzjazmem.

– Cy-kung. – Powitanie ze strony Mistrza było poprawne i nic więcej.

– Mam wielkie nowiny!

– Słuchamy cię!

– Pamiętasz, jak pytałem cię, Mistrzu, czy istnieje jakaś zasada, według której powinienem niezmiennie postępować?

Konfucjusz skinął głową.

– Owszem, pamiętam. Powiedziałem ci: „Nie czyń innym, czego dla siebie nie pragniesz.” *

– Było to przeszło miesiąc temu, a teraz dzięki tobie, Mistrzu, osiągnąłem to, że nie pragnę, wierz mi, wcale nie pragnę czynić innym, co mnie byłoby niemiłe!

– Mój drogi – rzekł Konfucjusz klepiąc Cy-kunga po ramieniu – na razie jeszcze nie osiągnąłeś tego w pełni.

5

Złożyłem sprawozdanie baronowi K’angowi. Nie wiem, jakie wrażenie wywarła ta relacja z mojej pierwszej rozmowy z Konfucjuszem. Baron słuchał z powagą; po czym poprosił, bym przypomniał sobie wszystko, co zostało powiedziane o byłym strażniku Pi. Zdawał się bardziej interesować strażnikiem niż księciem C’i.

Kiedy ośmieliłem się napomknąć, że uważam za całkiem nieprawdopodobne, by człowiek taki jak Konfucjusz mógł podjąć próbę wywołania przewrotu w państwie, baron K’ang potrząsnął głową.

– Nie znasz tego wielkiego męża tak dobrze jak my. Nie pochwala obecnego porządku. Słyszałeś, co powiedział o moim czcigodnym ojcu, dziedzicznym kanclerzu? „Jeśli można znieść tego człowieka, wszystko jest do zniesienia.” Oświadczył to publicznie, zanim udał się na pierwsze wygnanie.

– Dlaczego twój ojciec, panie, nie skazał go na śmierć? Baron wykonał okrągły gest ręką.

– Znosimy jego złe humory, ponieważ jest Konfucjuszem. Poza tym zna drogi Nieba. Musimy więc go szanować. Ale musimy też go bacznie obserwować.

– Chociaż ma siedemdziesiąt lat?

– O, tak. Kroniki Królestwa Środka roją się od niegodziwych starców, którzy próbowali je rozbić. – Po czym baron oznajmił mi, że mam uczyć tutejszych odlewników, jak się wytapia żelazo. Mam też jak najczęściej widywać Konfucjusza i składać regularnie sprawozdania. Zapewnił mi codzienny dostęp do siebie, co znaczyło, że mogę, kiedy zechcę, pojawić się na jego dworze. Z jakiegoś powodu nigdy nie uprawniono mnie do uczestniczenia w porannych audiencjach rodów Meng i Szu. Ale zawsze byłem mile widziany na dworze książęcym.

Przyznano mi skromną pensję, przyjemny, choć zimny dom w pobliżu odlewni, dwóch służących i dwie konkubiny. Chinki można śmiało uznać za najpiękniejsze kobiety na świecie i najwprawniejsze w sztuce dogadzania mężczyznom. Przywiązałem się niezmiernie do obu dziewcząt. Kiedy Fan Cz’y powiedział Konfucjuszowi, jak jestem jurny, Mistrz roześmiał się i rzekł:

– Przez całe życie szukałem mężczyzny, którego pęd do osiągnięcia siły moralnej byłby równie mocny jak jego popęd płciowy. Sądziłem, że może będzie nim nasz barbarzyńca. Teraz muszę nadal szukać.

Konfucjusz nie był skory do śmiechu w okresie, w którym go znałem. Niemal natychmiast po jego powrocie zaczęły się dziać niedobre rzeczy. Znajdowałem się na dworze, gdy książę Aj oznajmił:

– Mój najdroższy kuzyn, książę państwa C’i, został zamordowany.

Wbrew protokółowi obecni na sali wydali z siebie jakby zbiorowe westchnienie. Konfucjusz wprawdzie nie westchnął, nie poruszył się, nie zrobił nic niewłaściwego, ale silnie pobladł.