Widocznie najmożniejszy ród C’i postanowił zagarnąć władzę w podobny sposób, jak rodzina Ci odebrała władzę książętom w Lu. Przyjaciela i protektora Konfucjusza zamordowano przed świątynią jego przodków. Gdy książę Aj skończył mówić, Konfucjusz poprosił, by pozwolono mu jako pierwszemu rycerzowi zwrócić się do tronu. Uzyskawszy zezwolenie, powiedział:
– Błagam o przebaczenie, że nie umyłem wprzódy głowy i członków, jak przystoi petentowi. Nie wiedziałem jednak, że znajdę się tego strasznego dnia w takiej sytuacji. – Chociaż głos starca łamał się z napięcia, z krasomówczym ferworem wygłosił mowę twierdząc, że zabójstwo prawowitego monarchy jest zniewagą wobec Nieba i musi być ukarane. – Nie ulega wątpliwości, że jeśli morderstwo nie zostanie natychmiast pomszczone, wszystkie ludy łacno mogą postradać przychylność Nieba.
Odpowiedź księcia była pełna godności.
– Podzielam zgrozę, jaką w pierwszym rycerzu wzbudziło morderstwo mojego kuzyna. Zrobię co w mojej mocy, ażeby go pomścić. – Książę przybrał srogą minę, jak wypada człowiekowi bezsilnemu. – I proponuję, żebyś zgłosił tę sprawę moim trzem doradcom. *
Konfucjusz poszedł wprost do barona K’anga, który oznajmił bez ogródek, że w Lu nie można nic zdziałać w sprawie morderstwa w C’i. Konfucjusz był wściekły, ale też bezradny.
Tego wieczoru Fan Cz’y odwiedził mnie w moim domu przy odlewni. Podczas gdy dziewczęta podawały nam ciasteczka ryżowe – jadaliśmy skromnie w tych powojennych dniach – Fan Cz’y powiedział mi:
– Oczekiwaliśmy tego, odkąd skończyła się wojna.
– Że zamordują księcia? Fan Cz’y skinął głową.
– Chciał przywrócić pełną władzę księciu Aj. Lecz po przegranej wojnie stracił poparcie własnych baronów. Tak więc zabili go przy pewnej pomocy z zewnątrz.
– Przy pomocy z zewnątrz? – Nagle przypomniałem sobie, co baron K’ang mówił o mających nastąpić wydarzeniach.
Fan Cz’y przyłożył palec do warg. Dałem dziewczętom znak, żeby się oddaliły. Kiedy zostaliśmy sami, Fan Cz’y oświadczył, że baron K’ang zaplanował wraz z baronami z C’i śmierć księcia. To tłumaczyło, dlaczego mu tak zależało, żebym wybadał nie tylko, co Konfucjusz mógłby czy chciałby zrobić, lecz, co ważniejsze, w jakiej mierze wpłynie na Żan C’iu i Fan Cz’y gniew Konfucjusza; nie trudno było przewidzieć, że starzec przejmie się zamordowaniem księcia – swego osobistego przyjaciela. Nie bez racji baron K’ang stale bał się zdrady. Na pewno miał po temu wszelkie powody. Za jego życia sługa rodziny Ci sięgnął po stanowisko dyktatora Lu, zbuntował się strażnik jego własnego zamku i na jego kraj najechał książę sąsiedniego C’i. Któż mógł go winić za to, że jest tak podejrzliwy?
– Próbowałem go uspokoić, ale baron chyba nie traktuje mnie zbyt poważnie.
– Nie wiadomo. Jesteś tu obcy.
– Jak myślisz, kiedy wreszcie znajdę się wśród swoich? Wprawdzie spędzałem przyjemnie dni w tym uroczym, choć może niebezpiecznym kraju, lecz często ciążyła mi samotność. Żywo jeszcze pamiętam poczucie obcości, jakie ogarnęło mnie pewnego jesiennego ranka. Pierwsza z moich dziewcząt chciała, żebym wcześnie poszedł na targ i obejrzał parę drogich bażantów. Pamiętam, jak zimno było o świcie. Pamiętam, że nocna mgła unosiła się jeszcze w powietrzu. Pamiętam, że sam targ był – jest – nieustanną przyjemnością. W ciągu nocy wozy i wózki zjeżdżają do miasta z produktami. Potem sprzedawcy prześlicznie układają warzywa i korzenie jadalne, nie według cen, lecz według barw, rozmiarów i urody. W okrągłych baliach pływają żywe ryby, morskie i słodkowodne, a także ośmiornice, krewetki i kraby. Nie brak też egzotycznych i kosztownych przysmaków, jak łapy niedźwiedzie, galaretowate gniazda ptasie, płetwy rekinów, pawie wątróbki, jajka zakopane w czasach Żółtego Cesarza.
Właśnie gdy słońce wstaje nad rynkiem i wypala mgły, handel najbardziej się ożywia. Zachwycający to widok i przeważnie cieszyłem się, że stanowię jego cząstkę. Lecz owego szczególnego ranka, gdy stałem przed rzędem wiklinowych klatek z bażantami o brunatnych piórach, przytłoczyła mnie nagle samotność. Nigdy nie czułem się tak bardzo poza realnym światem. Oto stałem tu, otoczony ludźmi obcej rasy, których język ledwie rozumiałem i których kultura tak odbiega od wszystkiego, co kiedykolwiek znałem. Jeśli naprawdę istnieje to, co Arjowie nazywają Przybytkiem Przodków, a Grecy Hadesem, pewien jestem, że człowiek czułby się w tej otchłani tak, jak ja się czułem patrząc na bażanty pełnymi łez oczami. Przypomniał mi się ów ustęp z Homera, gdy duch Achillesa opłakuje dawne swoje życie na ziemi i słońce, których nigdy już nie zobaczy. W owym momencie wolałbym być raczej pasterzem na wzgórzach za Suzą niż Synem Nieba. Chwile słabości, choć rzadkie, były niemniej bolesne, kiedy się zdarzały. Wciąż jeszcze śni mi się czasem, że stoję na placu targowym w ciżbie żółtych ludzi. Gdy zrywam się do ucieczki, klatki z bażantami zastępują mi drogę.
Fan Cz’y starał się mnie pocieszyć.
– Pojedziemy razem. Wkrótce. Baronowi podoba się ten pomysł. Nic dziwnego. Ostatecznie, odkryłem drogę, która, jak sądzę, musi być pierwotnym szlakiem jedwabnym do Indii. Moglibyśmy wyruszyć jutro, gdyby nie…
– Brak pieniędzy? Fan Cz’y skinął głową.
– Jest gorzej, niż myślisz. Skarbiec Ci zieje niemal pustką. Skarbiec księcia zawsze ział pustką.
– A rody Meng i Szu?
– Też ucierpiały. Zbiory ostatniego lata były marne. Wojna okazała się katastrofalnie kosztowna i nie zyskaliśmy nic prócz Lang, najuboższego miasta w C’i.
– Mówiłeś mi, że nie ma tu bankierów, ale przecież muszą być bogaci kupcy, gotowi pożyczyć pieniądze państwu.
– Nie. Nasi bogacze udają biedaków. W rezultacie nikt nikomu nie pożycza pieniędzy, ponieważ… no cóż, życie jest tu tak kruche.
Nie bardziej niż gdzie indziej, pomyślałem. Ale to prawda, że długie okresy względnego spokoju i stabilizacji w Babilonii, a nawet w państwie Magadha umożliwiły skomplikowane operacje bankowe. Królestwo Środka jest za bardzo rozbite, by można w nim było wprowadzić precyzyjny system kredytów i pożyczek.
– Jutro – Fan Cz’y miał nieszczęśliwy wyraz twarzy, choć stała przed nim potrawa czterech pór roku, której przygotowanie zajęło dziewczętom cztery dni, a którą każdy lubiłby kontemplować i smakować przez dalsze cztery dni – baron K’ang zarządzi nowe podatki. Mają obciążyć wszystkich. Bez wyjątku. To jedyny sposób wyduszenia pieniędzy od bogaczy.
– I zrujnowania pozostałych. – Zaniepokoiłem się. Podatek wojenny ściągnięto przed paroma miesiącami ku niezadowoleniu całej ludności. Konfucjusz ostrzegał wówczas władze, że podatki są zbyt wysokie. „Co gorsza – twierdził – biorąc tak dużo dla państwa zmniejszacie możliwość wytwarzania dalszych bogactw. Nawet leśny rozbójnik nie zagarnia więcej niż dwie trzecie ładunku karawany kupca. W końcu w interesie rozbójnika leży, by kupcowi dobrze się wiodło, gdyż wtedy i w przyszłości będzie miał co ukraść.” Spytałem Fan Cz’y, czy radzono się Konfucjusza.
– Nie, baron K’ang nie życzy sobie jeszcze jednego wykładu. Żan C’iu ma rozlepić obwieszczenie na murach Długiego Skarbca. On i jego łucznicy będą chodzić od domu do domu i zbierać, co się da.
– Mam nadzieję, że baron wie, co robi.
– Wie, co musi zrobić. – Fan Cz’y wcale nie był szczęśliwy. Niezależnie od zamieszek, które mogły wywołać nowe podatki, cały rząd bał się reakcji Konfucjusza. Zawsze zdumiewa mnie lęk, jaki budził ów bezsilny starzec. Choć żaden władca nie chciał dać mu wymarzonego urzędu i żaden nie zważał na jego rady, czy to polityczne, czy religijne, każdy dygnitarz pragnął jego błogosławieństwa. Nadal nie pojmuję, jak jeden uczony bez władzy i majątku mógł zdobyć sobie taką pozycję. Najpewniej Niebo przyznało mu mandat, kiedy nikt nie patrzył.