– Lecz jeżeli istnieją? – Konfucjusz się uśmiechnął. – Co wtedy?
– Musielibyśmy je czcić oczywiście, ale…
– Skoro nie możemy wiedzieć na pewno, czy nie lepiej postępować tak jak nasi przodkowie?
– Być może. Koszta pogrzebu mogą jednak zrujnować rodzinę. – Cy-lu był uparty. – Musi być inny, rozsądniejszy sposób dogodzenia i duchom, i żywym.
– Przyjacielu, nie umiesz jeszcze ludziom służyć, jak możesz służyć duchom? * – Konfucjusz spojrzał, bezwiednie chyba, na Jen Hueja, który patrzał na niego i uśmiechał się; każdy szczegół czaszki młodzieńca był już widoczny pod zwiotczałą skórą. – Poza tym świat, który się liczy, to nasz świat, świat ludzi żywych. Kochamy i szanujemy tych, którzy żyli przed nami, odprawiamy więc obrzędy przypominające, że stanowimy jedność z naszymi przodkami. Prawdziwe znaczenie tych obrzędów nie jest łatwe do pojęcia, nawet dla mędrca. Dla prostych ludzi jest to wielka tajemnica. Traktują ten ceremoniał jako nabożeństwo odprawiane, żeby przebłagać groźne duchy, a przecież nie o to chodzi. Niebo jest daleko. Człowiek jest blisko. Czcimy umarłych dla dobra żywych.
Zawsze zachwycały mnie uniki Konfucjusza, kiedy mówiło się o Niebie. Chciałem zadać mu dalsze pytania, lecz przerwało nam przybycie Żan C’iu i Fan Cz’y. Obaj przykucnęli w głębi pokoju, jak chłopcy spóźnieni na lekcję w szkole.
Konfucjusz przez długą chwilę spoglądał na Żan C’iu. Potem spytał:
– Co cię tak długo zatrzymało?
– Sprawy państwowe, Mistrzu. – Żan C’iu mówił cicho. Konfucjusz potrząsnął głową.
– Gdyby o sprawy państwowe chodziło i ja uczestniczyłbym w naradzie, choć obecnie urzędu nie pełnię, * wiedziałbym więc o tym. – Zapadło kłopotliwe milczenie. Po czym Konfucjusz się odezwał:
– Pochwalacie nowe podatki?
– Dziś rano rozlepiłem obwieszczenia o podatkach na murze Długiego Skarbca z rozkazu barona K’anga.
– O tym wszyscy wiedzą. – Raz przynajmniej nie było widać koniuszków dwóch przednich zębów; starzec tak ściągnął swe królicze usta, że upodobnił się niemal do szatańskiego demona piorunów. – Nie pytałem, czy rozlepiłeś nowe zarządzenia; pytałem, czy je pochwalasz.
Żan C’iu wydawał się smutny i zdenerwowany.
– Jako ochmistrz rodziny Ci muszę być posłuszny kanclerzowi. Konfucjusz wybuchnąłby gniewem, gdyby tylko potrafił.
– We wszystkich sprawach?
– Mam obowiązki, Mistrzu. Zawsze głosiłeś zasadę, że każdy powinien służyć prawowitemu panu.
– Nawet jeśli żąda, żebyś popełnił świętokradztwo? Żan C’iu wydawał się zdziwiony.
– Świętokradztwo, Mistrzu?
– Tak, świętokradztwo. Ostatniej wiosny baron K’ang udał się na górę Taj. Duchowi góry złożył w ofierze kawał nefrytu. Ponieważ wolno to uczynić tylko monarsze, baron popełnił świętokradztwo. Czy asystowałeś mu podczas obrzędów na górze Taj?
– Tak, Mistrzu.
– Więc także popełniłeś świętokradztwo. – Konfucjusz gwałtownie złożył swój oficjalny wachlarz. – Przystąpiłeś już do ściągania nowych podatków?
Żan C’iu skinął głową ze wzrokiem utkwionym w podłogę.
– To, co robisz jest niesprawiedliwe. Podatki są zbyt wysokie. Ludzie będą cierpieć. Powinieneś był postarać się odwieść barona od jego zamiaru. Powinieneś był uprzedzić go o konsekwencjach jego postępowania.
– Ostrzegłem go, że podatki mogą… że wzbudzą niezadowolenie.
– Kiedy władca nie chce postępować sprawiedliwie wobec swojego ludu, jego sługa powinien zrzec się urzędu. Twój obowiązek był jasny. Należało zrezygnować ze stanowiska ochmistrza rodziny Ci.
W pokoju rozległ się jakby syk. Obecni jednocześnie wciągnęli oddech. Uczestniczyłem w niebywałym wydarzeniu. Konfucjusz potępił ucznia, i to ucznia, który na dodatek był jednym z najpotężniejszych ludzi w państwie. Żan C’iu wstał. Skłonił się nisko Mistrzowi i wyszedł. Fan Cz’y został. Uśmiechając się łagodnie Konfucjusz przeszedł do innych spraw.
Przez pewien czas księstwo Lu znajdowało się na krawędzi rewolty. Przypomniało mi to reakcję Egiptu na podatki wojenne Dariusza. Istnieje zawsze punkt, poza którym nie można liczyć na posłuszeństwo ludu; władca musi wtedy albo ujarzmić cały naród, albo znaleźć inteligentny sposób wycofania się ze swego stanowiska.
Wokół Konfucjusza skupili się teraz ci rycerze, przeciwnicy rodziny Ci, którzy służyli księciu, a także rodom Szu i Meng. Chociaż baronowie byli przeciwni podatkom, nie śmieli stawić czoła kanclerzowi. Jak książę Aj robili zagadkowe uwagi. Jak książę Aj niczego nie przedsięwzięli. Wojsko rodu Ci było nie tylko potężne, lecz też lojalne wobec dyktatora. Zresztą w przeddzień ogłoszenia nowych podatków baron K’ang podwyższył żołd każdemu ze swoich łuczników. W trudnych czasach lojalność jest kosztowna.
W tym pełnym napięcia okresie całe dni spędzałem w odlewni. Ponieważ baron K’ang mnie nie wzywał, nie bywałem na dworze rodziny Ci. Rzecz jasna, nie odwiedzałem Konfucjusza. Unikałem także dworu książęcego, który zawsze stanowił ośrodek opozycji. Właściwie nie widywałem nikogo, prócz Fan Cz’y, który do mnie zachodził. Był jedynym ogniwem łączącym mnie z niebezpiecznym światem dworskim.
Fan Cz’y lubił wpadać do odlewni i przyglądać się wytapiaczom żelaza. Zachwycał go sam proces wytapiania. Mnie zachwycali chińscy odlewnicy. Nigdy nie zetknąłem się z ludźmi tak pojętnymi i tak szybko potrafiącymi opanować nowe dla siebie techniki. Chociaż oficjalnie odpowiadałem za produkcję żelaza w księstwie, po upływie pierwszych paru miesięcy miałem bardzo mało roboty. Robotnicy umieli teraz dokładnie to samo co odlewnicy w Persji; stałem się już zbyteczny.
W tydzień po ogłoszeniu podatków odwiedził mnie Fan Cz’y. Przekazałem robotę memu głównemu pomocnikowi i wprost z żaru i oślepiającego blasku, jaki bije od roztopionego metalu, wyszedłem w zamglony, skąpany w fioletowym świetle wieczór znaczony opadającymi z wolna wielkimi płatkami śniegu. W drodze do domu usłyszałem ostatnie nowiny. Najwidoczniej baron K’ang całkowicie panował nad sytuacją. Ściągano podatki i państwu w zasadzie nie zagrażały wewnętrzne rozruchy.
– Ale Mistrz odmówił spotkania z Żan C’iu. I z baronem K’angiem.
Szliśmy ulicą garncarzy z plemienia Szang. Szangowie to ciemnowłosi mieszkańcy tego kraju sprzed epoki Czou podbici przez plemiona z północy. Zanim Czou przywędrowali do Królestwa Środka, Szangowie byli kapłanami i administratorami, uczyli pisać i czytać. Teraz nie mają żadnej władzy. Zajmują się wyrobem garnków. Ostatnio jednak wielu szlachetnych Konfucjusza pochodzi ze starej rasy Szangów. Powoli ciemni ludzie odzyskują znaczenie, tak jak chyba wszędzie na świecie. Zoroaster, Budda, Mahawira, nawet Pitagoras wskrzeszają dawne religie przedaryjskiego świata i stopniowo koń-bóg wszędzie umiera.
– Czy Konfucjusz nie naraża się prowokując barona K’anga? Stanęliśmy przed kramem z garnkami. W każdym sklepie, którego właścicielem jest Szang, wisi pojedyncza latarnia, a w jej świetle czerwień, złoto i błękit polewy przypominają mieniące się węgle paleniska; wśród nich Fan Cz’y wyglądał jak tęcza, co stała się ciałem. Uśmiechnął się.
– To „Czou na wschodzie”. Tak w każdym razie utrzymujemy. Nasz boski mędrzec jest bezpieczny niezależnie od tego, co mówi.
– Twierdzi, że nie jest boskim mędrcem.
– Skromność najlepiej świadczy o jego boskości. Lecz bywa okrutny. Żan C’iu cierpi.
– Mógłby położyć kres swoim cierpieniom, gdyby zrzekł się stanowiska ochmistrza.
– Nigdy tego nie zrobi.
– Więc woli cierpieć?
– Woli być potężny niż dobry. To dość powszechne zjawisko. Wolałby oczywiście być zarówno dobry, jak potężny, a to już nie jest takie powszechne. On uważa, że to możliwe. Mistrz jest innego zdania.