Podczas gdy Fan Cz’y odprowadzał mnie do sieni pałacu Ci, powiedziałem mu, jak chłodno Konfucjusz odniósł się do ojca Jen Hueja. Dlaczego odmawiał swemu uczniowi wspaniałego pogrzebu? Czy Konfucjusz nie mógłby zerwać z utartym zwyczajem i pójść pieszo, zamiast jechać wozem?
– Obawiam się, że nie zdołałeś zrozumieć tego najmądrzejszego człowieka, jaki kiedykolwiek żył na świecie.
– Jakże mógłbym, skoro sam nie jestem wcale mądry? – Wyraziłem wątpliwość z typową chińską pokorą.
– Dla Konfucjusza ważne jest wyłącznie życie moralne. Znaczy to, że kiedy zachodzi konflikt między osobistym pragnieniem lub interesem a słusznym postępkiem, nie należy uwzględniać owych pragnień i interesów. Jako człowiek Konfucjusz chce uczcić Jen Hueja. Lecz jako rzecznik słusznego postępowania nie może odstąpić od głoszonych zasad.
– A więc skromny Jen Huej będzie miał skromny pogrzeb?
– Tak. Każdy człowiek ma pewne obowiązki wobec władcy, rodziców, przyjaciół, ludzkości. Czasem te obowiązki są przeciwstawne. Naturalnie, obowiązek wobec monarchy ma pierwszeństwo przed obowiązkiem wobec przyjaciela. Trafiają się oczywiście różne niejasności. Dla Konfucjusza naszym prawowitym władcą jest książę Aj. Dla nas baron K’ang. W pewnym sensie rację ma Konfucjusz. W innym sensie racja jest po naszej stronie. Ale on nie ustąpi i my nie możemy ustąpić. Bardzo to smutne…
– Kto ostatecznie określa, co jest słuszne? – Stałem przy bramie pałacu.
– Niebo, gościu honorowy.
– Co to jest Niebo, Fan Cz’y, zastępco ochmistrza? Mój przyjaciel uśmiechnął się.
– Niebo to właśnie to, co jest słuszne. – Roześmieliśmy się obaj.
Myślę, że konfucjaniści ściśle rzecz biorąc, są ateistami. Nie wierzą w życie pośmiertne ani w sąd ostateczny. Nie obchodzi ich, jak świat został stworzony ani w jakim celu. Postępują tak, jakby nie istniało nic poza życiem doczesnym i jakby ważne było tylko godziwie je przeżyć. Dla nich Niebo to po prostu słowo określające właściwe postępowanie. Ponieważ w prostym ludzie Niebo – pojęcie tak stare jak ród ludzki – budzi wszelakiego rodzaju irracjonalne uczucia, Konfucjusz z właściwą sobie mądrością właśnie pojęciem Nieba posłużył się, żeby swoim wskazaniom w sprawie wzajemnych stosunków ludzkich nadać magiczny autorytet. Chcąc też uzyskać wpływ na wykształconych potomków zarówno Czou jak Szangów, postarał się zostać najwybitniejszym uczonym w Królestwie Środka. W rezultacie nie ma starodawnego tekstu, którego nie potrafiłby wykorzystać. Choć żywiłem głęboką niechęć do ateizmu i choć często drażniły mnie krytyczne poglądy Konfucjusza, nigdy nie spotkałem człowieka z tak jasną koncepcją postępowania w sprawach publicznych i prywatnych. Nawet Demokryta zainteresowały jego wypowiedzi, na pewno nie całkiem dokładnie przeze mnie zapamiętane.
Jeśli ktoś chce odrzucić stwórcę wszechrzeczy, dobrze jest zastąpić go jasną definicją tego, co jest dobrem na skalę człowieka.
6
Starałem się usilnie doprowadzić do spotkania między urażonym mędrcem i zdenerwowanym dyktatorem. Z początku robiłem niewielkie postępy. Po pierwsze, Konfucjusz nosił jeszcze żałobę po synu i po Jen Hueju; po drugie, pogarszał się jego stan zdrowia. Nie zaprzestał mimo to nauczania. Zaczął też przemyśliwać o napisaniu historii księstwa Lu.
– Myślę, że warto by pokazać – powiedział mi – dlaczego od dziesięciu pokoleń książęta są bezsilni.
Spytałem, jakie widzi główne przyczyny upadku władzy książęcej i kariery dziedzicznych ministrów.
– Zaczęło się to, kiedy dawni książęta zlecili szlachcie pobór podatków. – Konfucjusz był zawsze konkretny w swoich analizach. – Z czasem arystokraci zaczęli zachowywać podatki dla siebie, a jak wie każdy, kto sprawuje nadzór nad skarbem, ten sprawuje nadzór nad państwem. Faktem jest, że żadna dynastia nie trwa dłużej niż dziesięć pokoleń. I jest też faktem, że gdy władza przechodzi do baronów – na twarzy starca pojawił się króliczy uśmieszek – rzadko potrafią utrzymać rządy dłużej niż przez pięć pokoleń. Odnoszę wrażenie, że rodziny Ci, Meng i Szu, sprawujące władzę od pięciu pokoleń, nie są już dziś tym, czym były.
Nie śmiałem naciskać na Konfucjusza. Usiłowałem natomiast zjednać Cy-lu argumentując, że tylko on jeden otwarcie mówi Mistrzowi, co myśli.
– Ostatecznie – oświadczył mi – gdybym go nie powstrzymał, przyłączyłby się do strażnika Pi. Naprawdę uwierzył obietnicom tego łajdaka, że przywróci „Czou na wschodzie”. Ostrzegłem Konfucjusza, że byłby głupcem, gdyby wdał się w konszachty ze strażnikiem. Jeśli doczekamy się „Czou na wschodzie”, to nastąpi to zgodnie z naturalnym porządkiem rzeczy; i dlatego Mistrz wyjaśnił wszem i wobec, że jest to nie tylko pożądane, lecz możliwe.
W tym czasie Cy-lu zgadzał się już ze mną, że nadeszła pora, aby Konfucjusz pojednał się z baronem K’angiem.
– Nie martw się – powiedział – ja to z nim załatwię.
Po długich rokowaniach Konfucjusz przyjął zaproszenie barona do tak zwanego szałasu leśnego. W pogodny letni dzień, pod eskortą kompanii łuczników Ci, wyjechaliśmy z miasta lekkim wozem zaprzężonym w cztery konie.
– Mam nadzieję – rzekł do mnie baron, kiedy czyniono ostatnie przygotowania – że nie obrazi się, jeśli przyjmę go w starym pawilonie myśliwskim mego ojca. Mogę się tylko modlić, by wiejska prostota tego domku przemówiła do jego poczucia proporcji. – Jajowata twarz barona nie przejawiała, jak zwykle, żadnych emocji, kiedy dodał: – Cyrusie Spitamo, dostojny gościu, wyświadczyłeś nam przysługę, której szybko nie zapomnimy.
Droga przez las była przyjemna. Ptaki wróciły już z dalekiego południa, drzewa stały we wczesnym listowiu, leśne kwiaty nasycały powietrze delikatnym zapachem, który zawsze pobudza mnie do niepohamowanego kichania.
Pierwszego wieczoru spożywaliśmy iście królewską wieczerzę złożoną z dziczyzny i świeżych ryb. Spaliśmy w namiotach. Nie widzieliśmy smoków, karłów ani rozbójników. Ale spotkaliśmy nazajutrz rano samotnego mędrca-pustelnika, który, jak przeważnie samotni mędrcy-pustelnicy, był niezwykle gadatliwy. Nic nie rozwiązuje języka tak jak ślub milczenia.
Człowiek ten od lat nie ścinał ani nie mył włosów i brody. Mieszkał na drzewie, niezbyt daleko od szlaku leśnego. W rezultacie był dobrze znany podróżnym przejeżdżającym przez te okolice. Podobny do indyjskiej małpy, rzucał się na obcych, by im urągać. Lubił przeciwstawiać prostą doskonałość własnego życia światowości wszystkich innych ludzi. Chińscy mędrcy-pustelnicy są dokładnie tak samo nieznośni jak ci, którzy trafiają się w dolinie Gangesu; na szczęście nie są tak liczni.
– Ach, Mistrz K’ung! – Mędrzec-pustelnik pozdrowił Konfucjusza, który wysiadł z wozu, ażeby dyskretnie ulżyć sobie w morwowym gaju.
Konfucjusz powitał go uprzejmie.
– Powiedz mi, mistrzu K’ung, czy istnieje zbrodnia większa niż nadmierna liczba pragnień?
– Zbrodnią jest jedno grzeszne pragnienie. – Konfucjusz mówił łagodnie. Był przyzwyczajony do obelg mędrców-pustelników. Podobnie jak Budda chcieli zniweczyć świat, który on chciał tylko naprawić. Odsunęli się od świata. On w nim pozostał.
– Czy jest większa klęska niż niestałość? – zapytał dzikus.
– Niezadowolenie ze swojego miejsca w życiu można nazwać klęską.
Mędrzec-pustelnik bynajmniej nie był rad z tak dosłownych odpowiedzi na swoje retoryczne pytania.
– Czy jest nieszczęście większe niż pożądliwość?
– Czy nie zależy to od przedmiotu pożądania? Pożądać tego, co jest dobre w oczach Nieba, na pewno nie jest nieszczęściem.