Выбрать главу

Przypominam sobie strzępki rozmów wciąż jeszcze nasycone w mojej pamięci światłem i wonią tego cudownego dnia, smakiem jedzenia, dźwiękami muzyki, urodą kobiet. W pewnym momencie baron zwrócił się do Konfucjusza.

– Powiedz, Mistrzu, który z twoich uczniów prawdziwie mądrość umiłował? *

– Taki był Jen Huej… Niestety, krótki mu był los przeznaczony. – Konfucjusz twardym spojrzeniem obrzucił obecnych uczniów. – Dziś już go nie ma i nie słyszałem więcej o kimś, kto by jak on prawdziwie mądrość miłował. *

Baron uśmiechnął się.

– Z ciebie, Mistrzu, naturalnie najlepszy sędzia. Mimo to pozwolę sobie twierdzić, że Cy-lu jest mądry.

– Rzeczywiście? – Konfucjusz obnażył koniuszki przednich zębów.

– Uznałbym go też za właściwego człowieka, by zarządzać państwem. Czy zgodziłbyś się ze mną, Mistrzu? – W ten nie nazbyt subtelny sposób usiłował kupić sobie Konfucjusza.

– Cy-lu jest stanowczy. Czyż miałby więc jakieś trudności w sprawowaniu rządów? * – Cy-lu był wystarczająco dobrze wychowany, by udawać zażenowanego.

– A Żan C’iu?

– To człowiek wszechstronnie uzdolniony – oświadczył Konfucjusz kategorycznie. – Wiesz o tym, bo przecież jest już urzędnikiem.

– Fan Cz’y?

– Umie wszystko doskonale załatwiać, jak już wiesz.

Żan C’iu i Fan Cz’y uczta przestała cieszyć, teraz kiedy baron bawił się ich kosztem. W zagadkowy sposób nawiązał też jakby porozumienie z Konfucjuszem.

– Twoi uczniowie, mistrzu, dobrze mi służą.

– Oby równie dobrze służyli dobrej sprawie, kanclerzu. Baron wolał pominąć milczeniem tak ostrą odpowiedź.

– Powiedz, Mistrzu, co czynić, by lud żywił szacunek dla władcy, był mu wierny i ku cnotom się skłaniał? *

– Świecić przykładem. – Nagle zdałem sobie sprawę, że Konfucjusz nie tylko jest wściekły, lecz że nawet niewielka ilość jadła, jaką spożył, przyprawiła go o niestrawność. Baron miał uważną minę, jakby Konfucjusz jeszcze się nie odezwał. – Niechaj władca ludowi się ukazując zachowa poważną postawę – Konfucjusz zmarszczył czoło i czknął głośno – a lud będzie dlań żywił szacunek. Gdy się na urzędy wynosi prawych, a oddala od siebie wszystkich nieprawych, wówczas lud staje się uległy. *

– Jakaż to piękna rada! – Baron udawał zachwyconego tymi komunałami.

– Cieszę się, że tak uważasz. – Konfucjusz miał coraz bardziej cierpki wyraz twarzy. – Na pewno nigdy nie należy postępować na odwrót.

– Na odwrót?

– Wynosić na urzędy nieprawych, a oddalać od siebie prawych. * Na szczęście rozmowę przerwała smutna ballada z C’aj. Lecz gdy dobiegła końca, baron K’ang powrócił do swoich pełnych szacunku i zarazem prowokacyjnych pytań.

– Jak wiesz, Mistrzu, przestępczość niesłychanie wzrosła, odkąd przestałeś tak wspaniale sprawować urząd wiceministra policji. Nawet mnie, pokornemu niewolnikowi księcia, trzykrotnie obrabowano dom. Co ty byś uczynił, aby zahamować tę epidemię bezprawia?

– Gdybyś ty sam, panie, nie był chciwy, nie byłoby rozbójników, choćby nawet za rozbój dawano nagrody. *

Baron nie zareagował na to grubiaństwo. Trudno inaczej określić odpowiedź Mistrza. Konfucjusz nie krył, że czuje się obrażony ostentacją, z jaką baron chełpił się swoim bogactwem, podczas gdy lud cierpiał biedę.

– Przecież kradzież jest występkiem, Mistrzu. Jak właściwie my, którzy rządzimy, powinniśmy postępować, żeby skłonić ludzi do szanowania prawa?

– Jeśli w y pójdziecie prostą drogą, kto pójdzie krętą? Wszyscy w tym momencie byliśmy już zażenowani; no i niezbyt trzeźwi. Baron jednak nie okazywał zakłopotania.

– Wierzę, Mistrzu, że każdy z nas wybiera drogę, która wydaje mu się prosta. Co sądzisz o zgładzeniu tych, co nie przestrzegają zasad postępowania, dla dobra tych, którzy zasady posiedli?

– Czemu w swoich rządach, panie, miałbyś uciekać się do zabijania? Wszak gdy ty sam będziesz pragnął dobra, także i lud twój stanie się dobry. Człowiek szlachetny bowiem jest jak wiatr, a prosty lud jak trawa. Jakże może się nie ugiąć trawa, gdy nad nią wiatr powieje? * – Konfucjusz mówił już znowu łagodnym głosem.

Baron przytaknął. Miałem wrażenie, że czegoś nasłuchuje. Ale czego? Sygnałów zdrady? Byłem zdenerwowany. Wszyscy byliśmy zdenerwowani z wyjątkiem Konfucjusza, w którego umyśle, w przeciwieństwie do żołądka, zdawał się panować niezmącony spokój.

– Czy prosty lud rozumie sposób postępowania człowieka szlachetnego?

– Nie. Ale można go skłonić do pójścia za dobrym przykładem.

– Rozumiem. – Baron dostał ataku czkawki, co Chińczycy uważają za widomy przejaw mądrości. Nawet Konfucjusz przybrał mniej surową minę, gdyż uświadomił sobie, z jaką uwagą słucha go antagonista. – Powiedz, Mistrzu, czy władca, który nie idzie właściwą drogą, może przynieść pokój i dobrobyt swemu ludowi?

– Nie, kanclerzu. To nie jest możliwe.

– Cóż więc powiesz o ostatnim księciu Wej? Był to z gruntu podły człowiek, który pozwalał wodzić się za nos swojej konkubinie. Jeśli się nie mylę, odwiedziłeś kiedyś tę kobietę?

Był to niemiły przytyk i Konfucjusz ściągnął brwi.

– Jeśli kiedykolwiek źle postąpiłem, błagam Niebo o wybaczenie.

– Pewien jestem, że Niebo ci wybaczyło. Lecz wytłumacz mi, dlaczego Niebo nie ukarało nikczemnego władcy? Umarł dziesięć lat temu jako stary człowiek, syt chwały i zadowolony z życia.

– Nieboszczyk książę zapewnił sobie usługi najlepszego ministra spraw zagranicznych, najpobożniejszego kapłana i najzdolniejszego dowódcy w Królestwie Środka. Oto tajemnica jego sukcesów. W swoich nominacjach postępował zgodnie z wolą Nieba.

To rzadko się zdarza – dorzucił kierując sarkastyczne spojrzenie na dyktatora.

– Ośmielę się twierdzić, że niewielu władców ma w swoim otoczeniu tak dobrych i prawych poddanych jak ów niegodziwy książę. – Dyktator był bardzo opanowany.

– Ośmielę się twierdzić, że niewielu władców potrafi rozróżnić dobro i zło w swoim otoczeniu. – Konfucjusz był wyniośle i zabójczo swobodny.

Wszyscy odczuwaliśmy dziwny niepokój, z wyjątkiem mistrza i dyktatora. Obaj wydawali się rozbawieni tym pojedynkiem.

– Jak określiłbyś dobre rządy, Mistrzu?

– Dobre rządy to takie, które zadowalają tych, co są blisko, a przyciągają tych, co są daleko.

– Jesteśmy więc zaszczyceni, że ty, który przebywałeś daleko, dałeś się tu ściągnąć. – Riposta była nadzwyczaj układna. – Modlimy się, aby twoja obecność świadczyła o tym, że pochwalasz naszą politykę.

Konfucjusz rzucił kanclerzowi niezbyt uprzejme spojrzenie. Po czym udzielił szablonowej i raczej wykrętnej odpowiedzi.

– Komu nie powierzono stanowiska, nie powinien się troszczyć o to jak je sprawować należy. *

– Twoi… uczniowie zajmują wysokie stanowiska. – Baron wskazał Żan C’iu i Fan Cz’y. – Pomagają nam tworzyć słuszne prawa, wydawać rozsądne zarządzenia…

Tym razem Konfucjusz przerwał dyktatorowi.

– Jeśli będziesz, kanclerzu, obstawał przy tym, by rządzić ludźmi za pomocą przepisów, nakazów, dekretów i kar, zaczną cię po prostu unikać i zajmą się własnymi sprawami. Jeśli natomiast oprzesz rządy na sile moralnej i osobistym przykładzie, przyjdą do ciebie z własnego popędu. Będą dobrzy.

– Co to jest dobroć, Mistrzu?

– To wytyczona przez Niebo droga, którą podążają boscy mędrcy.

– Lecz skoro sam jesteś boskim mędrcem…

– Nie! Nie jestem boskim mędrcem. Jestem niedoskonały. W najlepszym razie jestem szlachetny. W najlepszym razie stoję jedną nogą na drodze, i tylko tyle. Baronie, dobroć to uznanie więzi, jaka łączy wszystko, co istnieje; kto ma w sercu choć odrobinę dobroci, będzie zdawał sobie sprawę z tej więzi i nie będzie mógł do nikogo żywić nienawiści.