Выбрать главу

– Muszę stawić się przed Wielkim Królem.

– A kiedy to zrobisz, będziesz o wiele za stary, żeby móc tu wrócić.

Bezpośredniość Ambaliki zawsze zaskakiwała mnie i zachwycała. W mroku, słuchając jej jasnego, drwiącego głosu, gotów byłem zapomnieć o zwałach ciała tak dokładnie skrywających wiotką dziewczynę, którą poślubiłem w innym, jak mi się teraz wydawało, życiu.

– Chciałabyś, żebym został?

– Chyba nie. Za długo żyliśmy osobno.

– Co powiesz o królu?

Ambalika milczała. Otoczyłem ją ramieniem. To był błąd. Dotknięcie rozwiało złudzenie młodości, stworzone przez mrok. Przez dłuższy czas siedzieliśmy objęci. Ambalika opowiadała mi o krwawych czasach, jakie przeżyły kraje w dolinie Gangesu.

– Byliśmy przerażeni, zwłaszcza kiedy została rozbita armia Kosali. Prawdę mówiąc, szykowaliśmy się już do opuszczenia miasta, ale król potajemnie przysłał nam wiadomość, żebyśmy nie uciekali, że Śrawasti będzie oszczędzone, bo mieszka tu Budda. – Zaśmiała się cichutko, ustami dotykając mojej szyi. Mój ojciec nie interesuje się Buddą bardziej niż ja. Ale wiedział, że Budda cieszy się popularnością. Wiedział, że król Wirudhaka znienawidzony jest przez gminę buddyjską za zniszczenie republiki Śakjów. Oczywiście, nikt wówczas nie podejrzewał, że ojciec zamierza zlikwidować wszystkie inne republiki, gdy tylko zostanie ukoronowany w Śrawasti. W każdym razie tutejsza ludność witała ojca, jakby był kimś w rodzaju oswobodziciela. Na razie zachowuje się tu przyzwoicie.

– Widuje cię?

– O tak. Jesteśmy w przyjaznych stosunkach. I naturalnie jest zachwycony wnukami. Zawsze pyta mnie o ciebie; ma nadzieję, że znowu cię zobaczy, płacze…

– Wciąż jeszcze? *

– Wciąż jeszcze. Ale teraz ma o wiele więcej powodów do łez niż dawniej.

Poza tym jednym zdaniem Ambalika nie krytykowała ojca. Władza zawsze działa na kobiety. Nie ma, jak sądzę, zdobywcy aż tak krwawego, by prawie każda kobieta nie zechciała się z nim przespać w nadziei urodzenia syna, który byłby równie okrutny jak jego ojciec.

2

Krótko przed dorocznym świętem, kiedy całe Śrawasti szalało oddając się wyłącznie rozrywkom, odwiedziliśmy z księciem Dźetą Anandę w buddyjskim klasztorze. Szedłem pieszo przy lektyce księcia.

– Rzadko opuszczam dom – powiedział półgłosem, podczas gdy torowaliśmy sobie drogę przez rozbawiony tłum. – Ale chcę być obecny przy twojej rozmowie z Anandą. Zachwycą go twoje chińskie opowieści.

Księcia Dźetę urzekały opowieści o Konfucjuszu i Mistrzu Lao. Przypuszczał, że nowy przywódca zakonu buddyjskiego również się nimi zainteresuje. Była to jedyna oznaka naiwności, jaką zdołałem zauważyć u mojego przyjaciela. Nie ma takiej rzeczy, której profesjonalny kapłan bardziej by nienawidził niż opowieści o konkurencyjnej religii czy odmiennym światopoglądzie.

Park Bambusowy oddano teraz w całości zakonowi buddyjskiemu.

Chatkę, w której Budda mieszkał, otoczono niskim murem, w pobliżu zaś wyrastał nowy, wielki gmach.

– Żeński klasztor – powiedział książę Dźeta. – Buduje go Ambapali. Będzie pierwszą mniszką.

– Kurtyzana z Waiśali?

– Tak. Po śmierci Buddy przybyła tu… ze wszystkimi swoimi pieniędzmi. Miała szczęście.

– Tak. Widziałem gruzy Waiśali.

– Resztę życia poświęci zakonowi. Szczerze ją podziwiam. Jest bardzo świątobliwa.

– I bardzo stara. – Nie mogłem powstrzymać się od dodania. Nader często słynne kurtyzany, kiedy przeminie ich uroda, zwracają się ku religii czy filozofii. Ciekawe byłoby zobaczyć, co stanie się z Aspazją.

Ananda był trochę podobny do Buddy i bynajmniej nie starał się zatrzeć tego podobieństwa. Z licznymi ukłonami zwierzchnik sanghy, czyli wspólnoty, towarzyszył lektyce księcia do głównej sali klasztoru. Poszedłem za nimi.

Kilkuset młodych mnichów recytowało słowa Buddy. Spostrzegłem, że wielu z nich ma na sobie nowe żółte szaty. Była to innowacja. W dawnych czasach mieli prawo nosić tylko łachmany, które udało im się wyżebrać.

Ananda zaprowadził nas do niskiej celi na tyłach trzeciego dziedzińca klasztoru.

– Tutaj staram się pobudzić swoją pamięć – powiedział.

Gdy wyszli ludzie niosący lektykę księcia, Ananda zwrócił się do mnie.

– Z radością znowu cię widzę. Śariputra bardzo cię chwalił. Podczas gdy książę Dźeta opowiadał Anandzie o moich chińskich przygodach, święty mąż udawał zainteresowanie. Lecz to książę, nie Ananda, poprosił mnie o wykład chińskiej filozofii. Starałem się streszczać. Ananda z uprzejmości udawał, że słucha. W końcu stwierdził:

– Mistrz Konfucjusz wydaje mi się za bardzo przywiązany do tego świata, żeby go traktować na serio.

– Wierzy, że świat ludzi to jedyny istniejący świat. Dlatego traktuje z taką powagą nasze uczynki na tej ziemi.

– Naturalnie zgadzamy się z nim co do tego, a także jego ideał prawdziwie szlachetnego człowieka bardzo bliski jest prawdziwemu ideałowi. Tym bardziej się dziwię, że dotychczas nie dostrzegł sprawy tak oczywistej jak nirwana. Niestety, kiedy zaczyna zbliżać się do czterech szlachetnych prawd – Ananda wydał wulgarny odgłos, głośno klasnąwszy językiem w podniebienie – zatrzymuje się.

– Sądzę, że nie ma ochoty wyjść poza ten świat.

– To godne pożałowania.

– Myślę, że nie ma potrzeby litować się nad Konfucjuszem – powiedziałem to ostrzej, niż zamierzałem. Książę Dźeta odwrócił głowę od Anandy i spojrzał na mnie. Ananda uśmiechnął się.

– Nasza litość jest bezbrzeżna. Odczuwamy litość dla wszystkiego, co żyje. Żyć to znaczy być schwytanym w pułapkę cyklu narodzin i śmierci. Tylko o tym, kto był tutaj i odszedł, można powiedzieć, że osiągnął to, co powinno być świadomym celem wszystkich ludzi.

– Mistrz K’ung nie zgodziłby się z tym. – Sam się zdziwiłem, że mówię, jak gdybym zgadzał się z Konfucjuszem. W gruncie rzeczy i mnie przerażała jego absolutna obojętność wobec Mądrego Pana. Obojętna mu była nie tylko sama idea stworzenia świata, nie chciał też uznać owej dwoistości, która nierozłącznie związana jest z wszelkim istnieniem. Chociaż Konfucjusz jest tak bardzo z tej ziemi, broniłem go przed Ananda. Ludzka przewrotność nie ma granic. Sądzę, że człowieka zawsze kusi, żeby przeciwstawić się temu, kto uważa, że on i tylko on posiadł prawdę, zna słuszną drogę, ma klucz do zagadki.

– Co Konfucjusz sądzi o śmierci? – Ze względu na księcia Dźetę Ananda udawał zainteresowanie.

– Właściwie nie wiem. Podejrzewam, że według niego to nieważne. Obchodzi go życie…

– Schwytany w potrzask życia! Biedny człowiek!

– Któż nie jest… w potrzasku? Konfucjusz to człowiek uczciwy. Często bywa smutny. Przyznaje się do niedoskonałości, co jak się przekonałem nader rzadko się zdarza wśród świętych tego świata. – Ananda przyjął afront z dobrotliwym uśmiechem. – Chciał rządzić państwem dla dobra ogółu. Kiedy odmówiono mu tego, cierpiał i swoje cierpienie uznawał publicznie za dowód, że nie jest bynajmniej ideałem mędrca.

– Nie jest bynajmniej ideałem mędrca – powtórzył Ananda. – Czy na pewno nie zauważyłeś u niego oznak chęci wyrwania się z cyklu narodzin, śmierci i ponownych narodzin?

– Nie sądzę, żeby uznawał istnienie tego cyklu.

– To, obawiam się, świadczy o ignorancji.

– Nie, to wcale nie ignorancja. Po prostu inny rodzaj poznania.

Konfucjusz głosi koncepcję pierwotnej jedności, z której wywodzimy się i do której wracamy.

– To trafne, bardzo trafne – zwrócił się do księcia Dżety Ananda. – Czy nie świadczy o absolutnej mądrości Buddy to, że nawet w barbarzyńskich Chinach nauczyciel potrafi dostrzec przebłysk prawdy, nie zrozumieć jej, zauważcie, ale odczuć… – Ananda uśmiechnął się do mnie. – Ogromnie nas to ucieszyło. – Zadowolenie z siebie, jakim tchnął ten mały człowieczek, mocno mnie irytowało.